• Nie Znaleziono Wyników

SPOWIEDŹ GORĄCEGO SERCA. W ANEGDOTACH

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 91-111)

— Ja tam hulałem. Ojciec mówił niedawno, że po kilka tysięcy płaciłem za uwodzenie dziewic.

Świński to wymysł, i nic podobnego nigdy się nie zdarzyło, a co było, to na „to" pieniądze nie były potrzebne. Dla mnie pieniądze to akcesorium, istota — żar duszy, nastrój. Dziś ta jest panią mego serca, jutro zamiast niej uliczna dziewka. I tę, i tamtą bawię, jak mogę, rzucam pieniądze garściami, muzyka, harmider. Cyganki. Jeśli trzeba, to i jej daję, a biorą, biorą, szelmy, zachłannie, to trzeba przyznać, są i zadowolone, i wdzięczne. Panny z dobrych domów mnie lubiły, nie wszystkie, ale zdarzało się, zdarzało; ale ja zawsze wolałem głuche zaułki i ciemne zakamarki za głównym placem

— tam miałem przygody, tam były niespodzianki, tam się trafiało czyste złoto wśród błota. Ja, bra-cie, wyrażam się alegorycznie, bo i w naszej mieścinie takich zaułków naprawdę nie było, ale za to były zaułki moralne. Gdybyś ty był taki jak ja, zrozumiałbyś, co to znaczy. Lubiłem rozpustę, lubiłem też hańbę rozpusty. Lubiłem okrucieństwo: czyż nie jestem pluskwą, złym robakiem?

Mówiłem — Karamazow! Pewnego razu tośmy urządzili piknik, pojechaliśmy siedmioma trójkami:

w mroku, zimą, w saniach, zacząłem miętosić leżącą tak blisko rączkę dziewczęcia, zmusiłem do pocałunków biedną, miłą, łagodną i lekkomyślną dziewczynę, córkę urzędnika. Pozwoliła, na wiele rzeczy pozwoliła w ciemnościach. Myślała, niebożę, że nazajutrz przyjdę do niej i oświadczę się (przecie uchodziłem, wyobraź sobie, za dobrą partię), a ja z nią po tym ani słowa, przez pięć miesięcy ani pół słowa. Widziałem, jak z kąta sali na tańcach (a u nas przecie stale tańce) ścigały mnie jej oczęta, widziałem, jak płonęły ogniem — ogniem nieśmiałego oburzenia. Ta gra bawiła moją robaczą lubieżność, którą w sobie podsycałem. Po pięciu miesiącach wyszła za urzędnika i wyjechała z miasta... oburzona i może jeszcze zakochana. Teraz są szczęśliwi oboje. Wiedz, że nic o tym nikomu nie mówiłem, nie zniesławiłem jej; chociaż mam podłe żądze i lubuję się w podłości, nie jestem wyzbyty czci. Rumienisz się, oczy twoje błysnęły. Dosyć masz tych brudów. Ale to wszystko jeszcze nic, to drobiazgi, kwiatuszki pol-de-ko-kowe, chociaż okrutny robak żył już i rósł w mojej duszy. Tu, bracie miły, cały album wspomnień. Niech Bóg im, najmilszym, da wiele zdrowia.

Nie lubiłem się kłócić przy zerwaniu. I nigdy nie obgadywałem, nigdy nie zniesławiałem. Ale dość tego. Cóż ty myślisz, że ja cię tu dla słuchania tych świństw wezwałem? Nie, opowiem ci ciekawszą historię; ale nie dziw się, że nie wstydzę się ciebie, że owszem, jak gdyby rad jestem.

— Mówisz to dlatego, że się zarumieniłem — odezwał się nagle Alosza. — Nie rumieniłem się z

ona

92

powodu twoich słów, ale dlatego, że jestem taki sam jak ty.

— Ty niby? No, toś się trochę zapędził.

— Nie, nie bardzo — odparł z zapałem Alosza (widocznie ta myśl już dawno w nim kiełkowała).

— To są te same stopnie. Ja stoję na najniższym, a ty na wyższym, może gdzieś na trzydziestym.

Tak to widzę, ale na jedno wychodzi. Kto wszedł na pierwszy szczebel, musi dojść do najwyższego.

— To lepiej wcale nie wchodzić!

— Jeżeli można, to lepiej wcale nie wchodzić.

— A ty możesz?

— Zdaje się, że nie.

— Milcz, Alosza, milcz, najdroższy. Chciałbym rękę twoją pocałować, tak sobie, z rozrzewnienia. Ta szelma Gruszeńka zna się na ludziach, mówiła mi kiedyś, że ciebie kiedykolwiek zje... Milczę już, milczę! Z paskudztwa, z pola zaśmieconego muchami, przejdziemy do mojej tragedii, więc też na pole zaśmiecone muchami, to znaczy wszelką podłością. Chodzi o to, że nasz stary, chociaż mówiąc o uwodzeniu dziewic zmyślał, przecież trafił w sedno. Istotnie w mojej tragedii było coś takiego, chociaż raz tylko było, i też nie doszło do skutku. Stary nie zna tej historii:

nigdy jej nikomu nie opowiadałem, teraz ty pierwszy się dowiesz, nikt o tym nie wie z wyjątkiem Iwana. Iwan wie wszystko. Dawniej niż ty. Ale Iwan będzie milczał jak grób.

— Iwan — jak grób?

— Tak.

Alosza słuchał w niezwykłym napięciu.

— Służyłem przecież w tym batalionie pogranicznym w randze chorążego, ale byłem jakby pod nadzorem, jakby jaki zesłaniec. A przecież mieścina okazywała mi niezwykłą serdeczność. Pieniądze rzucałem na prawo i lewo, myślano, że jestem bogaczem, i ja sam w to wierzyłem. Ale co innego musiało im tam we mnie przypaść do gustu. Głowami kiwali, ale dalibóg lubili. Tymczasem mój podpułkownik, stary już, nagle mnie znienawidził. Przyczepiał się do mnie o byle co; plecy miałem, prócz tego całe miasto za mną stało, więc nie mógł mi zbytnio dokuczać. Co prawda sam byłem winien, umyślnie nie okazywałem mu należnego szacunku. Zadzierałem nosa. Stary ten uparciuch, niezły człowiek i ogromnie dobroduszny i gościnny gospodarz, miał w swoim czasie dwie żony i obie przeżył. Pierwsza była podobno z prostej rodziny i zostawiła mu córkę, również prostą. Miała ona za moich czasów dwadzieścia cztery lata, mieszkała z ojcem i ciotką, siostrą nieboszczki matki.

Ciotka — pokorna prostota, zaś jej siostrzenica, starsza córka pułkownika — wojownicza prostota.

Lubię wspominając chwalić: nigdy, bracie miły, nie znalem cudniejszego charakteru niewieściego.

Nazywała się Agafia, wyobraź sobie, Agafia Iwanowna. I niebrzydka była, wcale niebrzydka, w rosyjskim guście — wysoka, dorodna, pełna, o pięknych oczach, rysach, powiedzmy jednak, grubych. Nie chciała wyjść za mąż, choć dwaj się oświadczali; dała im kosza i nie traciła humoru.

Zbliżyliśmy się — nie tak, jak myślisz, nie, to było czyste — ale tak, po przyjacielsku. Często mi się zdarzało zbliżyć z kobietą bezgrzesznie, po przyjacielsku. Gawędziliśmy wiele, mówili o pewnych

Strona

93

rzeczach tak otwarcie, że inne panny gdzież tam! a ona tylko się śmiała. Wiele niewiast lubi szczerość, weź to pod uwagę, ale ona była nadto panienką, co mnie niezwykle bawiło. I co w dodatku: żadną miarą nie można jej było nazwać panienką. Mieszkała z ciotką u ojca, ale jakoś poniżały się obie dobrowolnie, pomniejszały się przed towarzystwem. Wszyscy ją lubili i korzystali z jej usług, bo była znakomitą krawczynią: miała duży talent, pieniędzy oczywiście nie brała, ale po-darunki — owszem. Podpułkownik zaś — ho, ho! Podpułkownik był jedną z pierwszych osobistości w naszym miasteczku. Prowadził dom otwarty, przyjmował cale miasto, wydawał kolacje, urządzał tańce. Kiedy przyjechałem i wstąpiłem do batalionu, całe miasteczko tylko o tym mówiło, że niebawem ma przyjechać ze stolicy druga córka podpułkownika, niezwykła piękność, najpiękniejsza z pięknych. Dopiero co ukończyła jakiś arystokratyczny instytut w stolicy. Ta druga córka — to właśnie Katarzyna Iwanowna we własnej osobie, córka podpułkownika z drugiej żony, która wywodziła się z dobrej generalskiej rodziny, chociaż także nie wniosła mężowi żadnego po-sagu. Były co prawda jakieś tam koligacje znakomite, jakieś nadzieje, ale gotówki — ani śladu. A jednak, gdy przyjechała „panna z instytutu" (przy tym nie na stałe), całe miasteczko jakby odżyło, najznakomitsze nasze damy — dwie jaśnie oświecone, jedna pułkownikowa, no i wszystkie, wszystkie natychmiast zajęły się nią, zaczęły ją sobie wyrywać, bawić, obwoływać królową balów i pikników, urządzać żywe obrazy na wsparcie jakichś guwernantek. Ja milczę, hulam, wyczyniłem właśnie jedną taką sztuczkę, że w całym miasteczku zahuczało. Patrzę, zmierzyła mnie wówczas okiem u dowódcy baterii na przyjęciu, ale nie podszedłem: niepilno mi było poznać. Podszedłem zaś do niej później, też na wieczorku, zagadnąłem, lecz ona ledwo spojrzała, pogardliwie wydęła usteczka; wówczas pomyślałem sobie: „Poczekaj, zemszczę się!" Byłem w owym czasie straszliwym chamem, sam to czułem. Rzecz najważniejsza, czułem, iż Katia to nie jest taka niewinna „panna z instytutu", ale osoba z charakterem, harda i bardzo w istocie cnotliwa, a przede wszystkim mądra i wykształcona, ja zaś szwankuję i pod tym względem, i pod tamtym. Myślisz może, że zamierzałem jej się oświadczyć? Nic podobnego, po prostu chciałem się zemścić — że taki ze mnie zuch, a ona tego nie widzi. Tymczasem hulanki i awantury. W końcu zasadził mnie podpułkownik na trzy dni do paki. W tym czasie ojciec przysłał mi sześć tysięcy, oczywiście przedtem posłałem mu formalne zrzeczenie się wszelkich dalszych pretensji. Nic nie rozumiałem wówczas; do przyjazdu i nawet do ostatniego czasu, co więcej, może do dnia dzisiejszego absolutnie nie rozumiem tych wszystkich z ojcem rozrachunków. Ale pal licho, do tego jeszcze wrócimy. Lecz wówczas, kiedy otrzymałem te sześć tysięcy, dowiedziałem się z listu przyjaciela o pewnej wielce ciekawej dla mnie rzeczy, mianowicie, że wyższe władze nie są zadowolone z naszego podpułkownika, że posądzają go o jakieś niedokładności, słowem, że jego wrogowie szykują mu pasztet. I w rzeczy samej zwalił się mu na głowę szef dywizji i dopiekł do żywego. Nieco później kazano podpułkownikowi podać się do dy-misji. Nie będę ci opowiadał szczegółów, miał on wielu, jak się okazało, wrogów; mieścina w mig ochłonęła z sympatii dla podpułkownika i jego rodziny, wszyscy znajomi odstrychnęli się ostentacyjnie. Wówczas właśnie wypłatałem pierwszego figla: spotykam Agafię Iwanownę, z którą

ona

94

przyjaźniłem się po dawnemu, i powiadam bez ceregieli: „Ojcu brakuje do rozrachunku czterech tysięcy pięciuset rubli." „Co też pan mówi, jakim sposobem? Niedawno był tu generał, znalazł wszystko w porządku..." „Wówczas było w porządku, a teraz nie." Strasznie się przelękła: „Niech mnie pan nie przeraża, kto panu to mówił?" „Niech się pani nie lęka — powiadam — ode mnie nikt się niczego nie dowie, pani wie, że ja pod tym względem jestem jak grób, ale coś chciałem powiedzieć, jak to się mówi, «na wszelki wypadek»: jeżeli zażądają brakującej kwoty, a ojciec nie będzie mógł wpłacić, co pociągnąć może za sobą sąd i degradację na stare lata, to niech mi pani przyśle waszą «pannę z instytutu», potajemnie, ja akurat mam pieniędzy jak lodu, dam jej ile trzeba i sekretu święcie dochowam." „Ach, jaki pan, powiada, podły! (tak powiedziała), jaki pan zły, powiada, i podły! I jak pan śmie!" Odeszła, straszliwie oburzona, a ja jeszcze zawołałem za nią, że święcie dochowam sekretu. Obie kobiety, czyli Agafia i jej ciotka, muszę ci z góry powiedzieć, w całej tej sprawie zachowały się jak najczystsze anioły, dumną Katię po prostu ubóstwiały, poniżały się przed nią i wysługiwały się jej niczym pokojówki. Jednak Agafia powtórzyła siostrze naszą rozmowę. Ustaliłem to później z całą pewnością. Sekretu nie dotrzymała, a mnie o to tylko, ma się rozumieć, chodziło.

Naraz przyjechał nowy major, aby przejąć batalion. Zaczął sprawować swe funkcje. Stary podpułkownik nagle się rozchorował, ruszyć się nie może, przez dwie doby nie wysunął nosa z domu i kasy nie zdaje swemu następcy. Doktor nasz, Krawczenko, zapewniał, że stary istotnie zaniemógł. Ale ja już od dawna miałem w sekrecie wiadomość, że kwota owa od czterech już lat po każdorazowej rewizji znikała na dłuższy okres. Podpułkownik pożyczał ją bowiem na procent zaufanemu człowiekowi, staremu Trifonowowi. Wiesz, to ten kupiec, wdowiec, brodacz w złotych okularach. Ów zaś z kasą pułkową wyjeżdżał na targi, robił dobre obroty i zwracał pożyczkę wraz z podarunkami i procentami. Lecz tym razem (dowiedziałem się tego przypadkowo od synalka Trifonowa, zaślinionego wyrostka, tak straszliwie rozpustnego, że trudno sobie wyobrazić), tym razem, powiadam, Trifonow wróciwszy z targów nie zwrócił podpułkownikowi ani grosza. Stary popędził do kupca. „Nic od pana pułkownika nigdy nie brałem, i gdzieżbym ta mógł co brać od pana pułkownika" — masz odpowiedź. Więc siedzi nasz podpułkownik w domu, głowę ręcznikiem owinął, wszystkie trzy kobiety lód mu co chwila do głowy przykładają, nagle wpada goniec z książką i rozkazem: „Zdać natychmiast pieniądze skarbowe, za dwie godziny." Podpułkownik podpisał — sam oglądałem później ten podpis w książce — wstał, powiedział, że idzie się przebrać, wbiegł do swojej sypialni, wziął dubeltówkę, nabił, zdjął z prawej nogi but, oparł wylot lufy o pierś i nogą począł szukać kurka. A tymczasem Agafia Iwanowna coś przeczuwała, pamiętała moje słowa, podkradła się i w porę podpatrzyła ojca: wdarła się do pokoju, dopadła ojca z tyłu, objęła, dubeltówka wystrzeliła w sufit nikogo nie raniąc. Ani się obejrzał, jak go już wszystkie trzy niewiasty trzymają, odebrały dubeltówkę, ręce mu skrępowały... Dowiedziałem się później o wszystkim bardzo szczegółowo. Siedziałem wówczas w domu, był już zmierzch, zbierałem się właśnie do wyjścia, ubrałem się, uczesałem, wziąłem czapkę, naperfumowałem chusteczkę, nagle

Strona

95

drzwi się otwierają — i przede mną, u mnie w mieszkaniu, stoi Katarzyna Iwanowna.

Zdarzają się dziwne wypadki: nikt jej nie zauważył na ulicy, jak szła do mnie, toteż w mieście dotychczas nikt nic o tym nie wie. Dwie staruszki, u których mieszkałem, wdowy po urzędnikach, usługiwały mi, poczciwiny, i słuchały ślepo we wszystkim, więc na mój rozkaz milczały potem jak zaklęte. Oczywiście od razu zmiarkowałem wszystko. Weszła i spojrzała na mnie poważnie swymi ciemnymi oczami, więcej niż poważnie, bo nawet zuchwale. Jednak na ustach i koło ust zauważyłem zmarszczki.

— Siostra mówiła mi, że pan da cztery tysiące pięćset rubli, jeśli... sama przyjdę po nie do pana.

Przyszłam... niech pan da pieniądze! — nie wytrzymała, zabrakło jaj tchu, zlękła się, głos się jej załamał, a kąciki warg i linie koło ust drgnęły. Aloszka, słuchasz mnie czy śpisz?

— Mitia, wiem, że powiesz mi całą prawdę — rzekł ze wzruszeniem Alosza.

— Ależ naturalnie. Chcesz całej prawdy, to słuchaj, nie będę siebie oszczędzał. Pierwsza moja myśl — była karamazowowska. Pewnego razu, bracie, ukąsiła mnie tarantula, dwa tygodnie przeleżałem potem w gorączce, i oto w owej chwili czuję nagle, jak tarantula, zły owad, kąsa mi serce, rozumiesz? Zmierzyłem ją wzrokiem. Czyś ty ją widział? Piękna jest przecie. Piękna była w owej chwili, innym pięknem, bo ona była szlachetna, a ja nikczemnik, bo ona była w majestacie swego poświęcenia i ofiary dla ojca, ja zaś pluskwa. I oto ode mnie, człowieka nikczemnego i plus-kwy, ona cała zależy, cała, z duszą i ciałem. Cała, jak jest. Ja ci po prostu powiem: ta myśl, myśl tarantuli, tak owładnęła moim sercem, że omal nie wyciekło mi ono z samej tylko męki. Zdawałoby się, że tu nawet żadnej walki być nie może: muszę przecież postąpić jak tarantula, jak pluskwa, bez żadnej litości... Tchu mi nawet zabrakło. Posłuchaj, przecież ja bym, rzecz prosta, pojechał nazajutrz i oświadczył się, żeby to wszystko załatwić, że tak powiem, szlachetnie i żeby nikt się o niczym nie dowiedział i nie mógł dowiedzieć. Bo jestem bądź co bądź człowiekiem, choć podłych namiętności, ale i honoru. I oto nagle ktoś mi jak gdyby szepnął do ucha w tejże sekundzie:

„Przecież jutro, jak przyjedziesz, aby się oświadczyć, ona nie tylko nie wyjdzie do ciebie, ale każe stangretowi wyrzucić cię za bramę. Zniesławiaj mnie potem po całym mieście, nie boję się ciebie ani trochę!" Spojrzałem na nią: ów głos nie kłamał, tak na pewno się stanie. Wyrzucą mnie na zbity łeb, czytam to z jej twarzy. Złość mnie porwała, kipi we mnie i oto strzelił mi do głowy najordynarniejszy, świński kramarski figiel: „A co będzie, jeśli tak popatrzę na nią z szyderczym uśmiechem i tonem, jakim tylko subiekci potrafią mówić, powiem: «Cztery tysiączki! Ależ ja żartowałem, cóż pani sobie myśli? Zbyt łatwowiernie, moja panno, obliczyła to sobie pani. Za dwie setki, to i owszem, z największą nawet przyjemnością i ochotą, ale cztery tysiące to nie bagatelka, moja panno, nie można lekkomyślnie szastać takimi pieniędzmi. Daremnie się pani trudziła.»"

Widzisz, ja bym, ma się rozumieć, w ten sposób wszystko stracił: uciekłaby niechybnie, ale wyszłoby to piekielnie mściwie i warto by było znieść wszystkie następstwa tego kroku. Wyłbym potem przez całe życie ze skruchy, tak jest, ale cóż to za rozkosz wypłatać takiego figla! Dasz wiarę, nigdy mi się to nie zdarzało, z żadną kobietą, abym w takiej chwili patrzył na nią z nienawiścią —

ona

96

ale przysięgam: na tę kobietę patrzyłem wówczas przez trzy czy pięć sekund ze straszną nienawiścią

— z taką nienawiścią, którą od miłości, od najbardziej szaleńczej miłości dzieli tylko jeden krok!

Podszedłem do okna, przyłożyłem czoło do zamarzniętej szyby i pamiętam, że lód palił mi czoło niczym płomień. Nie zatrzymałem jej długo, nie bój się, odwróciłem się, podszedłem do stołu, otworzyłem szufladę, wydobyłem pięcioprocentowy list zastawny na pięć tysięcy rubli, wystawiony na okaziciela (leżał między kartkami francuskiego dykcjonarza). Pokazałem jej w milczeniu, wręczyłem, sam otworzyłem drzwi do sieni i, cofnąwszy się o krok, złożyłem jej bardzo głęboki ukłon, pełen szacunku, doprawdy, wierzaj mi! Ona drgnęła, patrzyła na mnie badawczo przez sekundę, straszliwie zbladła, jak płótno, i naraz, nie mówiąc ani słowa, nie w uniesieniu, lecz tak jakoś miękko, głęboko, spokojnie pochyliła się nisko i padła mi prosto do nóg, dotknęła czołem ziemi, nie jak panna z instytutu, ale po rosyjsku! Zerwała się natychmiast i uciekła. Miałem przy sobie szpadę, wyciągnąłem ją, chciałem się natychmiast przebić; dlaczego, nie wiem — byłoby to strasznym głupstwem, rzecz prosta — ale zapewne z zachwytu. Czy ty pojmujesz, że z podobnego zachwytu można się zabić? Jednak nie zabiłem się, ucałowałem szpadę, włożyłem na powrót do pochwy — czego zresztą nie muszę chyba dodawać. A wiesz, że opowiadając ci wszystko, o tych rozmaitych walkach, rozwodziłem się zanadto, aby siebie pochwalić. Ale niech i tak będzie, i niech diabli porwą wszystkich szpiegów serca ludzkiego! Oto i cała moja stara ,,historia" z Katarzyną Iwanowną. Teraz więc tylko Iwan wie o tym, no i ty.

Dymitr Fiodorowicz wstał, zrobił kilka kroków: ogromnie wzburzony, wyjął chustkę, otarł pot z czoła, potem usiadł znowu, ale nie tam, gdzie poprzednio siedział, lecz naprzeciw, pod drugą ścianą, wskutek czego Alosza musiał się zupełnie odwrócić.

V

SPOWIEDŹ GORĄCEGO SERCA. «PIĘTAMI DO GÓRY»

— Teraz — rzekł Alosza — znam już połowę twojej historii.

— Połowę, rozumiem: był to dramat i rozegrał się tam. Połowa zaś to tragedia i zakończy się tutaj.

— Tej połowy zupełnie dotąd nie rozumiem — rzekł Alosza.

— A ja? Czy myślisz, że ja rozumiem?

— Czekaj, Dymitrze, tu jest jedno najważniejsze słowo. Powiedz mi: jesteś przecie narzeczonym, jesteś nim dotychczas?

— Narzeczonym zostałem nie od razu, ale w trzy miesiące po tamtych wypadkach. Nazajutrz po tym wszystkim powiedziałem sobie, że historia jest skończona i skończona naprawdę, że dalszego ciągu nie będzie. Przyjść i oświadczyć się o rękę — to byłaby zbytnia nikczemność. Poza tym i ona przez sześć tygodni, póki nie wyjechała z naszego miasteczka, nie dała o sobie znaku życia. Prawda,

Strona

97

było tam jeszcze coś. Nazajutrz po jej wizycie przyszła- cichaczem ich pokojówka i nic nie mówiąc wręczyła mi pakiet. Na pakiecie był adres: do tego a tego. Otwieram — reszta z pięciu tysięcy.

Trzeba było mieć cztery tysiące pięćset, zaś przy wymianie zastawnego listu straciło się przeszło dwieście rubli. Odesłała mi więc, zdaje się, dwieście sześćdziesiąt rubelków, nie pamiętam dokładnie, i nic ponadto, ani słówka, żadnego wyjaśnienia. Szukałem na paczce jakiego bądź znaku ołówkiem — nic absolutnie! Cóż, przepuściłem te ostatki tak hucznie, że nawet nowy major musiał mi wyrżnąć reprymendę. A tymczasem podpułkownik przekazał skarbowe pieniądze, wszystko

Trzeba było mieć cztery tysiące pięćset, zaś przy wymianie zastawnego listu straciło się przeszło dwieście rubli. Odesłała mi więc, zdaje się, dwieście sześćdziesiąt rubelków, nie pamiętam dokładnie, i nic ponadto, ani słówka, żadnego wyjaśnienia. Szukałem na paczce jakiego bądź znaku ołówkiem — nic absolutnie! Cóż, przepuściłem te ostatki tak hucznie, że nawet nowy major musiał mi wyrżnąć reprymendę. A tymczasem podpułkownik przekazał skarbowe pieniądze, wszystko

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 91-111)