• Nie Znaleziono Wyników

I PO CÓŻ ŻYJE TAKI CZŁOWIEK!

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 55-63)

ona

56

Dymitr Fiodorowicz, dwudziestoośmioletni młodzieniec, średniego wzrostu, o sympatycznej twarzy, wydawał się znacznie starszy. Muskularna jego budowa zdawała się znamionować wielką siłę fizyczną, ale twarz miała jakiś wyraz chorobliwy. Szczupła, o wpadniętych policzkach, mieniła się niezdrową żółcizną. Dosyć duże, ciemne i cokolwiek wypukłe oczy, choć spoglądały twardo, ale przy tym jakoś niepewnie. Nawet w chwilach gdy najbardziej się gorączkował i perorował z alteracją, spojrzenie jego nie harmonizowało bynajmniej z zewnętrznym nastrojem i wyrażało coś zgoła innego, czasem nawet jakieś uczucie rażąco nie licujące z daną chwilą. „Trudno poznać, o czym on myśli" — mawiali nieraz jego rozmówcy. Inni znowu, dostrzegając w jego oczach posępną zadumę, byli zaskoczeni jego nagłym śmiechem, który świadczył, że wesołe i frywolne myśli zaprzątały jego umysł właśnie w chwili, kiedy patrzył tak ponuro. Zresztą pewien niezdrowy wyraz jego twarzy był teraz całkowicie usprawiedliwiony: wszyscy wiedzieli albo słyszeli o niezwykle burzliwym i „hulaszczym" życiu, jakie ostatnio wiódł w naszym miasteczku; również wiadomo było, że zatarg z ojcem o pieniądze rozdrażnił go niezwykle. Krążyły nawet na ten temat przeróżne anegdotki. Co prawda od dziecka był już popędliwy, „umysłu porywczego i nieprawidłowego", jak określił go nasz sędzia pokoju Siemion Iwanowicz Kaczalnikow na pewnym zebraniu towarzyskim.

Dymitr Fiodorowicz wszedł do celi ubrany bardzo elegancko i bez zarzutu, w zapiętym tużurku, w czarnych rękawiczkach i z cylindrem w ręku. Jako były oficer, od niedawna dymisjonowany, nosił wąsy i golił na razie brodę. Jego ciemnoblond włosy były krótko ostrzyżone i zaczesane na skroniach do przodu. Krok miał pewny, szeroki, żołnierski. Przez chwilę stał w progu, po czym, obrzuciwszy obecnych przelotnym spojrzeniem, podszedł ku starcowi, w którym domyślił się go-spodarza. Ukłonił mu się głęboko i poprosił o błogosławieństwo. Starzec wstał i pobłogosławił go.

Dymitr Fiodorowicz, z czcią ucałowawszy jego rękę, odezwał się z niezwykłym wzburzeniem, nieledwie z gniewem:

— Racz mi, ojcze, wybaczyć, że tak długo dałem na siebie czekać. Ale służący Smierdiakow.

wysłany przez tatkę, na moje energiczne zapytanie odpowiedział dwukrotnie najbardziej stanowczym tonem, że spotkanie wyznaczono na godzinę pierwszą. Teraz nagle dowiaduję się, że...

— Niech się pan nie przejmuje — przerwał mu starzec — nie szkodzi, trochę się pan spóźnił, to drobnostka...

— Jestem wdzięczny nad wyraz za pobłażliwość, której zresztą, znając dobroć ojca, mogłem się spodziewać.

Co rzekłszy dobitnym głosem. Dymitr Fiodorowicz jeszcze raz się ukłonił, następnie odwrócił się nagle ku swemu „tatce", złożył mu równie głęboki i pełen uszanowania ukłon. Widać było, że zawczasu obmyślił ten ukłon z całą szczerością, mając sobie za powinność okazać ojcu szacunek i swoją dobrą wolę. Fiodor Pawłowicz zrazu stropił się zaskoczony, ale wnet znalazł się po swojemu.

W odpowiedzi na gest Dymitra Fiodorowicza skoczył na równe nogi i równie głęboko pokłonił się synowi. Nagle spoważniał i nastroszył się, co nadało jego twarzy zdecydowanie zły wyraz. Dymitr Fiodorowicz, nic nie mówiąc, ogólnym ukłonem przywitał obecnych, dużym, energicznym krokiem

Strona

57

podszedł do okna, usiadł na jedynym wolnym krześle, obok ojca Paisija, i podając się do przodu, sposobił się do słuchania dalszego ciągu chwilowo przerwanej rozmowy.

Incydent ten trwał nie dłużej jak dwie minuty, toteż rozmowa nie mogła się urwać ostatecznie.

Ale tym razem na stanowcze i prawie gniewne pytanie ojca Paisija Piotr Aleksandrowicz nie uważał za stosowne odpowiedzieć.

— Pozwólcie państwo, że pominę ten temat — rzekł z jakąś światową niedbałością. — Temat jest zresztą za mądry. Oto Iwan Fiodorowicz uśmiecha się, widać, że ma znowu coś ciekawego do powiedzenia. Jego więc spytajcie.

— Nic szczególnego nie mam do powiedzenia, chciałem tylko zrobić drobną uwagę — odrzekł natychmiast Iwan Fiodorowicz — iż liberalizm europejski w ogóle, i nawet nasz rosyjski liberalny dyletantyzm często i od dawna już miesza ostateczne rezultaty socjalizmu z chrześcijaństwem.

Niezwykły ten wywód jest oczywiście bardzo charakterystyczny. Zresztą okazuje się teraz, że nie tylko liberałowie i dyletanci mieszają socjalizm z chrześcijaństwem, ale w wielu wypadkach i żandarmi, nie nasi, rozumie się, zagraniczni. Ta pana paryska anegdotka, Piotrze Aleksandrowiczu, jest bardzo znamienna.

— Pozwólcie, panowie, że znowu pominę milczeniem ten temat — powtórzył Piotr Aleksandrowicz — a zamiast tego opowiem drugą anegdotkę o samym Iwanie Fiodorowiczu, ogromnie ciekawą i znamienną. Dopiero jakie pięć dni temu w pewnym tutejszym towarzystwie, składającym się przeważnie z pań, Iwan Fiodorowicz w toku dyskusji oznajmił uroczyście, że nie ma stanowczo na całym świecie nic takiego, co by zniewalało ludzi do kochania bliźnich, że w ogóle nie ma takiego prawa natury, żeby człowiek kochał ludzkość, i że jeżeli jest i była dotychczas jaka miłość na ziemi, to nie wskutek prawa natury, lecz jedynie dzięki temu, że ludzie wierzyli w nieśmiertelność duszy. Iwan Fiodorowicz dodał przy tym, że na tym właśnie polega całe prawo natury, dość więc pozbawić ludzkość wiary w nieśmiertelność duszy, aby natychmiast wygasła miłość, a nawet więcej — wszelka siła żywotna, przedłużająca życie na świecie. To nie wszystko:

wówczas nic już nie będzie niemoralne, wszystko będzie dozwolone, nawet ludożerstwo. I nie poprzestając na tym, Iwan Fiodorowicz orzekł na zakończenie, że dla wszystkich poszczególnych ludzi, takich jak my na przykład, którzy nie wierzą ani w Boga, ani w nieśmiertelność duszy, prawo moralne przyrody powinno się natychmiast stać przeciwieństwem poprzedniego prawa religijnego, że zatem egoizm posunięty do zbrodni powinien być nie tylko dozwolony człowiekowi, ale i uznany za niezbędne, najrozsądniejsze i omal nie najszlachetniejsze wyjście w jego sytuacji. Z takiego paradoksu możecie panowie wnosić o wszystkim, co raczył i co zamierza jeszcze głosić nasz sympatyczny ekscentryk i paradoksalista, Iwan Fiodorowicz.

— Pozwoli pan — zawołał nagle Dymitr Fiodorowicz — jeżeli dobrze słyszałem, to „zbrodnia powinna być nie tylko dozwolona, ale i uznana za najbardziej konieczne i najrozsądniejsze wyjście z sytuacji każdego niewierzącego"! Tak czy nie?

— Tak jest — odpowiedział ojciec Paisij. — Zapamiętam to sobie.

ona

58

Co rzekłszy. Dymitr Fiodorowicz umilkł równie gwałtownie, jak się był wyrwał. Wszyscy spojrzeli nań z zaciekawieniem.

— Czy w istocie wierzy pan, że wygaśnięcie wiary w nieśmiertelność duszy pociąga za sobą takie skutki? — zapytał nagle starzec Iwana Fiodorowicza.

— Tak, rzeczywiście to mówiłem. Nie ma cnoty, gdy nie ma nieśmiertelności.

— Błogosławiony jesteś, kiedy tak wierzysz, alboś już bardzo nieszczęśliwy!

— Dlaczego nieszczęśliwy? — uśmiechnął się Iwan Fiodorowicz.

— Albowiem według wszelkiego prawdopodobieństwa nie wierzy pan ani w nieśmiertelność swej duszy, ani nawet w to, coś napisał o Kościele i o sprawie kościelnej.

— Może nie mylisz się, ojcze!... Jednakże niezupełnie żartowałem... — przyznał się naraz Iwan Fiodorowicz, dziwnie czerwieniąc się przy tym.

— Niezupełnie pan żartował, to prawda. Idea ta nie jest jeszcze rozstrzygnięta w pańskim sercu i dręczy je. Ale czasem nawet męczennik lubi poigrać swoją rozpaczą, też jak gdyby z rozpaczy.

Chwilowo zabawia się pan z rozpaczy artykułami dziennikarskimi i dyskusjami w salonach, sam nie wierząc w swoje wywody, śmiejąc się z nich z goryczą... W panu kwestia ta nie jest rozstrzygnięta, i to właśnie jest pana wielką udręką, albowiem usilnie domaga się pan rozstrzygnięcia...

— A czy może być we mnie rozstrzygnięta? Rozstrzygnięta twierdząco? — znowu dziwnie zapytał Iwan Fiodorowicz, patrząc na starca z jakimś zagadkowym uśmiechem.

— Jeżeli nie może rozstrzygnąć się w sensie twierdzącym, to nigdy też nie rozstrzygnie się w przeczącym; sam pan zna właściwość swego serca; i to pana najbardziej dręczy. Wszakże niech pan dziękuje Stwórcy, że dał panu serce wzniosłe, zdolne do takich cierpień, że pozwolił „wzniośle rozumować i szukać wzniosłości, nasze bo siedlisko na niebiesiech jest". Oby Bóg dał, by rozstrzygnięcie serca twego zastało cię jeszcze na ziemi, oby Bóg błogosławił drogi twoje!

Starzec podniósł rękę i zamierzał ze swego miejsca przeżegnać Iwana Fiodorowicza. Lecz ów porwał się nagle, podszedł do starca, przyjął błogosławieństwo i ucałowawszy jego rękę wrócił w milczeniu na swoje miejsce. Był poważny i stanowczy. Ten jego postępek, jak zresztą i poprzednia jego rozmowa ze starcem, był dla obecnych taką niespodzianką i tak działał swoją zagadkowością i nawet niejaką solennością, że wszyscy na chwilę umilkli, a na twarzy Aloszy odmalował się nieledwie przestrach. Lecz naraz Miusow wzruszył ramionami i w tejże chwili Fiodor Pawłowicz zerwał się na równe nogi.

— Boski i najświętszy starcze! — zawołał wskazując na Iwana Fiodorowicza. — Mój to syn, kość z kości mojej, najukochańsza latorośl moja! To mój najzacniejszy, że tak powiem, Karol Moor, tamten zaś, co usiadł przed chwilą, Dymitr Fiodorowicz, przeciw któremu szukam waszego wstawiennictwa — to najnieposłuszniejszy Franc Moor — obaj ze Zbójców Schillera. Ja zaś, ja sam wobec tego jestem Regierender Graf von Moor! Osądź nas i ratuj! Łakniemy nie tylko modlitwy twojej, ale i proroctwa twego.

— Proszę, zechciej pan mówić bez błazeństw i nie zaczynaj od obrażania swoich synów —

Strona

59

odrzekł starzec słabym, zmęczonym głosem. Widocznie coraz bardziej słabł i tracił siły.

— Niegodziwa komedia, przeczuwałem to idąc tutaj! — zawołał Dymitr Fiodorowicz z oburzeniem, również zerwawszy się z krzesła. — Wybacz, przewielebny ojcze — zwrócił się do starca

— jestem człowiekiem niewykształconym i nie wiem nawet, jak się do ciebie zwracać, ale oszukano cię, ojcze, byłeś zbyt dobry, przystając na ten zjazd. Tatko umie tylko wyprawiać skandale, ma w tym swoje wyrachowanie. Zawsze ma swoje wyrachowanie. Ale zdaje się, że teraz wiem już, po co...

— Wszyscy mnie oskarżają, wszyscy! — wołał z kolei Fiodor Pawłowicz — nawet Piotr Aleksandrowicz oskarża mnie. Oskarżał pan, Piotrze Aleksandrowiczu, oskarżał! — zwrócił się naraz do Miusowa, chociaż ten ani myślał zaprzeczać. — Oskarżają mnie o to, żem pieniądze dzieci za cholewę schował i basz na basz sobie przywłaszczył; ale pozwólcie, moi państwo, od tego są przecież sądy! Tam ci wyliczę, Dymitrze Fiodorowiczu, co do grosza, na podstawie twoich pokwitowań, listów i umów, ile miałeś, ile roztrwoniłeś, ileście posiadali, ile roztrwonili, a ile zostało! Czemu to Piotr Aleksandrowicz uchyla się od orzeczenia? Dymitr Fiodorowicz jest jego krewniakiem. I czemuż to wszyscy są przeciwko mnie, skoro Dymitr Fiodorowicz jest mi jeszcze winien, a jakże, i to nie drobiazg jaki, lecz kilka tysięcy, co mogę dokumentami zaświadczyć! Wszak całe miasto trzęsie się i grzmi od jego hulanek! A tam gdzie dawniej kwaterował, tam to nawet po tysiączku i po dwa tysiączki płacił jako odszkodowanie za uwodzenie cnotliwych dziewic; wiemy o tym, Dymitrze Fiodorowiczu, wiemy o tym z najbardziej sekretnymi szczególikami i dowiodę tego łacno... Najświętszy ojcze, czy da ojciec wiarę: rozkochał w sobie najszlachetniejszą z dziewic, pannę z dobrego domu, posażną córkę dawnego swego zwierzchnika, mężnego pułkownika, wielce zasłużonego z Anną z mieczami na szyi, skompromitował pannę, bo był z nią po słowie; teraz ona tu przyjechała, sierotka, jego narzeczona, a on pod jej nosem rozjurzył się do pewnej tutejszej kusicielki. I chociaż kusicielka ta żyła, że tak powiem, w cywilnym małżeństwie z pewnym zacnym urzędnikiem, ale charakter ma niezależny, twierdza, że tak rzekę, nieprzystępna, to samo co ślubna żona, bo cnotliwa — tak jest, ojcowie święci — cnotliwa! Zaś Dymitr Fiodorowicz chce tę fortecę złotym kluczem otworzyć i dlatego właśnie dziś wobec ojca tak się buńczuczy, chce ode mnie pieniądze wyciągnąć, a tymczasem ileż to ciężkich tysiączków na kusicielkę przepuścił; toteż i długi robi, i powiedzcie, panowie, kogo na pożyczki naciąga, jak wam się zdaje? Mitia, mam powiedzieć?

— Milczeć! — krzyknął Dymitr Fiodorowicz — poczekaj, aż wyjdę, lecz w mojej obecności nie waż mi się kalać najszlachetniejszego dziewczęcia... Niemała dla niej hańba, żeś imię jej wymienił...

Nie pozwolę!

Zabrakło mu tchu.

— Mitia! Mitia! — wyciskając z siebie łzy, zawołał Fiodor Pawłowicz osłabłym z histerii głosem

— to już za nic masz błogosławieństwo ojcowskie7 A jak przeklnę, to co?

— Bezwstydny komediancie — warknął wściekle Dymitr Fiodorowicz.

— To on na własnego ojca, na ojca! To jakże z obcymi? Panowie, wyobraźcie sobie: mieszka tu biedny, lecz zacny człeczyna, były kapitan, noga mu się powinęła, dostał dymisję, ale nie jawnie, nie

ona

60

sądownie: wyszedł z honorem nieszczęsny człowiek, obarczony rodziną liczną. A trzy tygodnie temu nasz Dymitr Fiodorowicz w traktierni chwycił go za brodę, wyciągnął za tę jego brodę na środek ulicy i tam mu wobec wszystkich skórę wyłoił. A za co, moi panowie? Za to, że ów kapitan pośredniczył w pewnej mojej sprawie.

— Kłamstwo! Pozornie prawda, ale w istocie kłamstwo! — drżąc z gniewu, zawołał Dymitr Fiodorowicz. — Ojcze! Ja swego postępowania nie wybielam; tak, wyznaję to wobec wszystkich:

postąpiłem z tym kapitanem jak istny zwierz i teraz żałuję, i brzydzę się sobą za swą zwierzęcą wściekłość, ale ten twój kapitan, twój faktor, poszedł właśnie do owej pani, którą przezwałeś kusicielka, i w twoim imieniu dał jej moje weksle, które były w twoim posiadaniu, aby mnie zaskarżyła do sądu, gdy będę się upominał o spadek po matce! Teraz zarzucasz mi, ojcze, że podoba mi się ta pani, a tyżeś sam ją namawiał, aby mnie zwabiła! Przecież ona to sama opowiadała, mnie opowiadała, śmiejąc się z ciebie! I chciałeś wsadzić mnie do więzienia, ponieważ jesteś o nią zazdrosny, ponieważ sam się do niej paliłeś, nie dawałeś jej spokoju, a ja wiem o tym dobrze, bo ona śmiejąc się z ciebie, ojcze, sama mi to opowiadała. Macie więc, ojcowie świątobliwi, tego człowieka, tego ojca, który zawstydza rozpustnego syna! Panowie świadkowie, wybaczcie mi moje uniesienie, ale przeczuwałem, że ten przewrotny staruch zwołał nas tu wszystkich, aby urządzić skandal. Przyszedłem, żeby przebaczyć, o ile by wyciągnął rękę do zgody, przebaczyć i o przebaczenie prosić! Ale że obraził w tej chwili nie tylko mnie, lecz i najszlachetniejszą pannę, której imienia nie śmiem wymówić nadaremnie, taką czcią ją otaczam, więc postanowiłem publicznie odsłonić całą jego grę, pomimo że jest moim ojcem...

Nie mógł dłużej mówić. Oczy mu błyszczały, oddychał z trudem. Wszyscy zresztą byli wzburzeni. Nikt już prócz starca nie siedział. Obaj ojcowie nasrożyli się, wszakże czekali, jak starzec się zachowa. Ten zaś siedział wyjątkowo blady, ale nie ze wzruszenia, lecz z ostatecznego osłabienia.

Błagalny uśmiech pojawił się na jego ustach; chwilami podnosił rękę, jakby chciał pohamować opętanych, i oczywiście jeden jego gest byłby niezawodnie przerwał tę burzliwą scenę. Lecz starzec sam jak gdyby na coś jeszcze czekał, bacznie się przyglądał, chcąc coś jeszcze zrozumieć, jak gdyby jeszcze sobie czegoś nie wyklarował. Wreszcie Piotr Aleksandrowicz, który poczuł się ostatecznie poniżony i zhańbiony, rzekł zapalczywie:

— Wszyscyśmy winni, że doszło do takiego skandalu! Lecz nie mogłem tego przeczuć idąc tu, chociaż wiedziałem dobrze, z kim mam do czynienia... Trzeba temu natychmiast położyć kres!

Wielebny ojcze, zechciej mi wierzyć, żem nie znał dokładnie wszystkich ujawnionych tu szczegółów, nie chciałem im dawać wiary, i dopiero teraz po raz pierwszy się dowiaduję... Ojciec rywalizuje z sy-nem o względy kobiety lekkich obyczajów i knuje z tą kreaturą intrygi, aby syna do więzienia wsadzić... I w takiej to kompanii zmuszono mnie tu przyjść... Jestem oszukany, oświadczam wobec wszystkich, że jestem oszukany nie mniej od innych...

— Dymitrze Fiodorowiczu! — wrzasnął nagle jakimś nieswoim głosem Fiodor Pawłowicz — gdybyś nie był moim synem, w jednej sekundzie wyzwałbym cię na pojedynek... na pistolety,

Strona

61

odległość trzy kroki... przez chusteczkę, przez chusteczkę! — zakończył tupiąc nogami.

Są chwile w życiu starych łgarzy, którzy całe życie grali komedię, kiedy tak się zaczynają zgrywać, iż w istocie drżą i płaczą ze wzruszenia, jakkolwiek jednocześnie (albo w sekundę później) mogliby szepnąć do siebie: „Przecie łżesz, stary bezwstydniku, komediantem jesteś nawet i teraz, pomimo swego «świętego» gniewu i «świętej» chwili oburzenia."

Dymitr Fiodorowicz okropnie się nasępił i z niezmierną pogardą spojrzał na ojca.

— Myślałem... myślałem — rzekł jakoś cicho i powściągliwie — że przyjadę do rodzinnych miejsc z aniołem swej duszy, ze swą narzeczoną, aby pielęgnować i osładzać jego starość... I cóżem zastał? Wyuzdanego rozpustnika i najpodlejszego komedianta!

— Na pojedynek! — wrzasnął ponownie starowina dusząc się i bryzgając śliną przy każdym słowie. — A pan, Piotrze Aleksandrowiczu Miusow, wiedz, że pewno w całej twojej rodzinie nie ma i nie było godniejszej i uczciwszej — słyszy pan, uczciwszej — kobiety od tej, jak ją ośmieliłeś się nazwać przed chwilą, kreatury! A ty, Dymitrze Fiodorowiczu, na tę „kreaturę" swoją narzeczoną zamieniłeś, a zatem sameś uznał, że twoja narzeczona podeszwy tamtej niewarta, taka to kreatura!

— Wstyd, doprawdy! — nie wytrzymał ojciec Józef.

— Wstyd i hańba! — zawołał nagle milczący dotychczas Kałganow młodzieńczym i drżącym ze wzruszenia głosem, czerwieniejąc przy tym po uszy.

— I po cóż żyje taki człowiek! — głucho ryknął Dymitr Fiodorowicz, prawie nieprzytomny z gniewu, w szczególny jakiś sposób unosząc ramiona i garbiąc się. — Nie, powiedzcie mi, czy można jeszcze pozwolić, by bezcześcił ziemię swoją osobą — dodał powolnym i miarowym głosem, tocząc wokoło spojrzeniem i wskazując ręką ojca.

— Słyszycie, słyszycie wy, mnichy, ojcobójcę! — Fiodor Pawłowicz podbiegł do ojca Józefa. — Oto odpowiedź na wasze „wstyd"! Czego wstyd? Ta „kreatura", ta „kobieta lekkich obyczajów" jest może świętsza od was, panowie pokutnicy! Ona może w młodości upadła, osaczona przez środowisko, ale „miłowała wiele", a takiej sam Chrystus przebaczył!

— Chrystus nie za taką miłość przebaczył... — odparł zniecierpliwiony poczciwy ojciec Józef.

— Nie, za taką, za taką samą, mnichy, za taką właśnie! Wy tu kapustą duszę zbawiacie i kroicie od razu na sprawiedliwych! A jakże, kiełbikami się żywicie, po kiełbiku dziennie, i myślicie, że Boga kiełbikami przekupicie!

— To nie do zniesienia, nie do zniesienia! — rozległo się ze wszystkich stron.

Lecz cała ta ohydnie nieprzyzwoita scena zakończyła się w zgoła nieoczekiwany sposób. Naraz bowiem wstał ze swego miejsca starzec. Alosza, na pół przytomny ze strachu o niego i o wszystkich, zdążył jednak podtrzymać go w porę. Starzec skierował się ku Dymitrowi Fiodorowiczowi, a podszedłszy doń zupełnie blisko, osunął się przed nim na kolana. Alosza pomyślał zrazu, że starzec upadł z osłabienia, ale to było zgoła co innego. Klęcząc, starzec pokłonił się Dymitrowi Fiodorowiczowi do nóg pełnym, wyraźnym, świadomym pokłonem i nawet czołem dotknął ziemi.

Alosza był tak bardzo zdumiony, że nie zdążył go wesprzeć, gdy ów zaczął się podnosić. Słaby

ona

62

uśmiech ledwo błąkał się na jego wargach.

— Darujcie! Darujcie wszyscy! — rzekł kłaniając się na wszystkie strony obecnym.

Dymitr Fiodorowicz stał jeszcze kilka chwil jak rażony piorunem — jemu starzec pokłonił się do nóg, cóż to znaczy? Wreszcie zawołał: ,,O Boże!" i zasłoniwszy twarz rękoma, wybiegł z celi. Za nim wybiegli hurmem wszyscy goście, z pomieszania nie żegnając się nawet i nie odpowiadając na pokłon gospodarzowi. Tylko obaj starsi panowie podeszli prosić go o błogosławieństwo.

— Cóż to za padanie do nóg, znak to jakiś? — spróbował niby nawiązać rozmowę Fiodor Pawłowicz, który nie wiadomo czemu nagle spokorniał. Nie śmiał jednak zwrócić się do nikogo bezpośrednio. W tej chwili właśnie wszyscy wychodzili za mur pustelni.

— Ja za dom obłąkanych i za wariatów nie odpowiadam — warknął ze złością Miusow — ale za to uwolnię się od pańskiego towarzystwa, Fiodorze Pawłowiczu, i proszę mi wierzyć, że na zawsze.

Gdzie się podział ten mnich?...

„Ten mnich", który zaprosił ich poprzednio na obiad w imieniu ojca ihumena, czekał na nich tuż przy ganeczku, jak gdyby stał tu cały czas i nigdzie się nie oddalał.

— Bądźcie łaskawi, czcigodny bracie, wyrazić ojcu ihumenowi mój najgłębszy szacunek. I proszę wytłumaczyć mnie osobiście, Miusowa, przed wielebnym ojcem, że wskutek nieprzewidzianych okoliczności nie mogę w żaden sposób skorzystać z zaszczytnego zaproszenia na obiad pomimo najgorętszych chęci — z rozdrażnieniem odezwał się Piotr Aleksandrowicz do

— Bądźcie łaskawi, czcigodny bracie, wyrazić ojcu ihumenowi mój najgłębszy szacunek. I proszę wytłumaczyć mnie osobiście, Miusowa, przed wielebnym ojcem, że wskutek nieprzewidzianych okoliczności nie mogę w żaden sposób skorzystać z zaszczytnego zaproszenia na obiad pomimo najgorętszych chęci — z rozdrażnieniem odezwał się Piotr Aleksandrowicz do

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 55-63)