• Nie Znaleziono Wyników

WIERZĄCE BABY

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 37-43)

U podnóża drewnianego ganku, dobudowanego do ściany domu, oczekiwały tym razem same kobiety, koło dwudziestu bab wiejskich. Powiadomione wreszcie o rychłym wyjściu starca, zeszły

ona

38

się tu i czekały. Z pokojów przeznaczonych dla pań szlachetnego rodu wyszły również na ganek obie panie Chochłakow, matka i córka. Pani Chochłakow, bogata i zawsze ze smakiem ubrana dama, była jeszcze dosyć młoda i bardzo przystojna, twarz miała nieco bladą, o bardzo żywych i niemal czarnych oczach. Mogła mieć najwyżej lat trzydzieści trzy, od pięciu zaś lat była wdową.

Czternastoletnia jej córka miała sparaliżowane nogi. Biedna dziewczynka od sześciu miesięcy nie mogła chodzić; wożono ją w długim, wygodnym fotelu na kółkach. Prześliczna jej twarzyczka, wychudzona skutkiem choroby, była mimo to wesoła. W jej ciemnych, dużych oczach ocienionych długimi rzęsami tliły się filuterne iskierki. Matka zamierzała już na wiosnę wywieźć ją za granicę, lecz sprawy majątkowe zatrzymały ją przez lato. Od tygodnia bawiły w naszym mieście, przyjechały co prawda głównie dla załatwienia pewnych spraw, ale zdążyły już trzy dni temu odwiedzić świątobliwego starca. Teraz znowu nagle przybyły i chociaż wiedziały, że starzec prawie już nikogo nie może przyjmować, błagały uporczywie, aby pozwolono im raz jeszcze „ujrzeć oblicze wielkiego uzdrowiciela". Czekając więc na wyjście starca pani Chochlakow siedziała na krześle obok fotela córki, a o dwa kroki od nich stał stary mnich, przybyły z daleka, z mało znanej, położonej gdzieś na północy pustelni, aby uzyskać błogosławieństwo wielkiego starca. Ale starzec, wyszedłszy na ganek, skierował się naprzód ku wieśniaczkom, które stłoczyły się koło ganku o trzech schodkach, wychodzącego na pole. Starzec stał na górnym schodku; włożył na siebie epitrachil i począł błogosławić cisnące się do niego baby. Przyciągnięto przed niego za obie ręce „opętaną". Na widok starca poczęła nagle czkać, piszczała przy tym jakoś niedorzecznie i trzęsła się cała jak w konwulsji.

Starzec przykrył jej głowę epitrachilem i odmówił nad nią krótką modlitwę, po czym natychmiast uspokoiła się i ucichła. Nie wiem, jak to się teraz dzieje z tą chorobą, ale w latach dziecinnych zdarzało mi się często widzieć po wsiach i monasterach takie ,,opętane". Gdy przyprowadzano je na nabożeństwa, zrazu piszczały lub ujadały po psiemu na całą świątynię, lecz ledwo wnoszono święty sakrament, ledwie zbliżały się doń, „diabelstwo" natychmiast ustępowało i chore zawsze, przynajmniej na jakiś czas, odzyskiwały spokój. Dzieckiem będąc, nie mogłem się temu nadziwić.

Ale niektórzy sąsiedzi, a zwłaszcza moi nauczyciele z miasta, zapewniali mnie skwapliwie, że to tylko udawanie, że babom z lenistwa nie chce się pracować i że można wyplenić tę urojoną chorobę odpowiednią srogością, w dowód czego przytaczali różne anegdoty. Znacznie później dopiero dowiedziałem się ze zdumieniem od lekarzy specjalistów, że nie ma w tym żadnego udawania, że to straszliwa choroba kobieca, rozpowszechniona, zdaje się, szczególnie u nas, w Rosji, świadcząca o ciężkiej doli naszych bab wiejskich. Niemoc ta bowiem przeważnie powstaje wówczas, kiedy kobieta zbyt wcześnie po ciężkim połogu, odbytym bez wszelkiej pomocy lekarskiej, wraca, do wy-czerpującej pracy; czasem też powstaje ona z ciężkiego, beznadziejnego strapienia, z bicia i wszelkich tego rodzaju przeciwieństw, które nie każda natura kobieca potrafi znieść.

Zastanawiające zaś, natychmiastowe uzdrowienie opętanej w bliskości sakramentu świętego nie jest bynajmniej, jak mi to tłumaczono, komedią ani sztuczką, ukartowaną rzekomo przez

„klerykałów", lecz zjawiskiem najzupełniej naturalnym, kobiety bowiem, które prowadzą chorą

Strona

39

przed ołtarz, i, co najważniejsze, ona sama, wierzą najmocniej, jako w prawdę ustaloną, że zły duch, co ją był opętał, nie wytrzyma, kiedy chora pokłoni się przed świętym sakramentem. Zawsze więc następował (i musiał nastąpić) w takiej chwili gwałtowny jakby wstrząs całego organizmu nerwowo i psychicznie chorej kobiety, wstrząs powodowany pełnym ufności oczekiwaniem cudu, nieza-chwianą wiarą w to, że cud stać się musi. I staje się cud, choćby na chwilę. Stał się i teraz, gdy starzec przykrył chorą epitrachilem.

Efekt chwili wycisnął łzy zachwytu i wzruszenia z oczu kobiet otaczających starca; niektóre szukały ustami skraju jego sukni, inne szlochały głośno. On zaś błogosławił wszystkie i z niektórymi wszczął rozmowę. Opętaną znał już poprzednio, przyprowadzano ją już nieraz z wioski, odległej o sześć wiorst od monasteru.

— Ta jest z daleka — rzekł wskazując wcale jeszcze nie starą, ale wyjątkowo chudą i wyniszczoną babę, której twarz nie była zwyczajnie opalona, ale wprost czarna. Klęczała wlepiając w starca osłupiałe wejrzenie. We wzroku jej było jak gdyby coś nieuchwytnego.

— Z daleka, ojcze, z daleka, ze trzysta wiorst będzie. Z daleka, ojcze, z daleka — rzekła śpiewnym tonem, kiwając głową miarowo z boku na bok i podpierając policzek dłonią. Mówiła zaś jakby zawodząc.

Zgryzota ludu jest milcząca i cierpliwa: zasklepia się w sobie i milczy. Ale bywa też innego rodzaju zgryzota, wylewna: znalazłszy sobie upust w łzach, przechodzi w nie milknący lament.

Zwłaszcza u kobiet. Ale i taki frasunek nie jest lżejszy od niemego strapienia. Skargi przynoszą przez to ulgę, że jątrzą i podsycają boleść, która nie szuka pociechy i żywi się poczuciem, że nie da się utulić. Zawodzenie więc odpowiada potrzebie ciągłego drażnienia rany.

— Z miasta jesteście? — zapytał starzec patrząc na nią ciekawie.

— Miastowa jestem, ojcze, miastowa, choć i z chłopów pochodzę, ale miastowa, w mieście mieszkająca. Ciebie obaczyć, ojcze, przyszłam. Słyszeliśmy o tobie, ojcze, słyszeli. Syneczka, dzieciątko, pochowałam i teraz chodzę i do Boga się modlę. W trzech monasterach byłam i wszędzie mi mówili: „Idź, Nastasjo, i tam, idź i tam", do ciebie, znaczy, ojcze. To i przyszłam, wczoraj do cerkwi, a dziś tu.

— Czego płaczesz?

— Syneczka płaczę, ojcze, trzy latka miał, za trzy miesiące tylko trzy latka by miał. O syneczka się smucę, ojcze, o syneczka. Ostatni syneczek się ostał, czworo ich miałam z moim Nikituszką, ale nijak się nie chowają nam dzieciaki, nie chowają. Trzech pierwszych pogrzebałam, ale nie bardzo ich żałowałam. A tego ostatniego pochowałam i zapomnieć go nie mogę. Cięgiem jakby przede mną stoi, nie odchodzi. Duszę mi wysuszył. Popatrzę na jego bielizenkę, na koszulinę albo na trzewiczki, i w ryk. Rozłożę, co się po nim ostało, patrzę i płaczę. Powiadam do Nikituszki, do męża mojego:

„Puść mnie z domu, pójdę do miejsc świętych." Mój jest dorożkarzem, niebiedniśmy, ojcze, niebiedni, sami sobie gospodarze, i koniki własne, i dorożka własna. Ale co nam teraz z naszego dobra? Opuścił się tam beze mnie Nikituszką mój, pewnikiem się opuścił, ano i dawniej tak bywało:

ona

40

niech no się obrócę, a chłop już o nic nie dba. A tera to i ja o niego nie dbam. Ot, już trzeci miesiąc, jakem z domu precz poszła. Zapomniałam, zapomniałam o wszystkim i pamiętać nie chcę; i co ja z nim pocznę, ojcze mój? Skończyłam z nim, skończyłam, ze wszystkim skończyłam. I już mi się patrzeć nie chce na mój dom, i na dobytek, i nie chcę niczego na oczy widzieć!

— Słuchajcie, matko, co wam powiem — odezwał się starzec — za dawnych czasów był pewien wielki święty, który zobaczył w świątyni kobietę, tak jak wy płaczącą syna swojego jedynego, którego także Bóg powołał do siebie. „Czy ty nie wiesz, kobieto — przemówił do niej święty — jak dzieci one zuchwałe są w obliczu Boga? Zuchwalszych istot nad dzieci nie ma w całym królestwie Bożym. «Tyś, Panie Boże, życie nam dał, powiadają do Boga, a ledwośmy przejrzeli, jużeś nas zabrał z powrotem.» i tak zuchwale proszą i błagają, aż Pan Bóg niezwłocznie czyni ich aniołami. A przeto — mówił święty — i ty się raduj, niewiasto, i nie płacz, i twój synek teraz aniołem jest u Boga." Oto co mówił święty płaczącej kobiecie w dawnych czasach. A przeto i ty wiedz, matko, że i twój synek na pewno stoi przed obliczem Pana, i cieszy się, i raduje, i do Boga modli się za ciebie. A dlatego nie płacz, lecz raduj się, matko.

Kobieta słuchała go, podpierając ręką policzek i spuszczając oczy ku ziemi. Westchnęła głęboko.

— Tak samo pocieszał mnie i mój Nikituszka, te same słowa gadał: „Głupiaś ty — mówi — czego płaczesz, synek nasz na pewno teraz z aniołami Bożymi śpiewa." Tak do mnie mówi, a sam płacze, widzę, że sam jak i ja płacze. „Wiem o tym, Nikituszką, gdzie by miał być, jak nie u Pana Boga, ino go teraz między nami, Nikituszką, nie ma, tu wedle nas, gdzie dawniej siedział!" I gdybym ja tylko raz jeden na niego popatrzała, gdybym raz jeden jemu się znów przyjrzała, nie podeszłabym, nie przemówiłabym, tylko bym się w kącie zaczaiła; tylko przez chwilkę jedną spojrzeć, posłuchać, jak ugania po dworze, jak przyjdzie i krzyknie swoim głosikiem: „Mamo, a gdzieś ty?" Tylko raz go posłuchać, jak nóżkami swoimi po izbie tupocze, tylko raz jeden, nóżkami swoimi, tup-tup, tak drobniutko, drobniutko; pamiętam, jak podbiega do mnie, krzyczy i śmieje się, tylko bym kroczki jego posłyszała, posłyszałabym, poznała! Ale nie ma go, ojcze, nie ma i nie usłyszę go nigdy! Oto jego paseczek, a jego nie ma i nigdy już, nigdy nie zobaczę, nie posłyszę go nigdy!...

Wyjęła zza stanika mały ozdobny paseczek swego synka i ledwo nań spojrzała, wybuchnęła łkaniem, zasłaniając oczy rękami, przez które wnet pociekły tryskające strumieniem łzy.

— Oto „Rachel płacze synów swoich, a nie chce przyjąć pocieszenia nad nimi, że ich nie masz"

— rzekł starzec — i taka już dola wasza matczyna na tej ziemi. I nie pocieszaj się, i nie trzeba ci się pocieszać, nie pocieszaj się i płacz, tylko ilekroć popłaczesz, wspomnij, że syn twój jest jednym z aniołków w niebie, z nieba na ciebie spogląda i widzi ciebie, i z łez twoich się cieszy, i Panu Bogu na łzy twe pokazuje. I na długo jeszcze starczy ci tego wielkiego płaczu macierzyńskiego, ale w końcu płacz ten w cichą radość się przemieni i będą łzy twoje gorzkie łzami cichego roztkliwienia i serdecznego oczyszczenia, które grzechy twe wygładzi. A za spokój duszy synka twego modlić się będę. Jak mu było na imię?

Strona

41

— Aleksy, ojcze.

— Miłe imię. Od Aleksego sługi Bożego?

— Bożego, ojcze, Bożego, Aleksego sługi Bożego!

— Wielkiż to był święty! Modlić się do niego będę, matko, i o smutku twoim wspomnę, i o zdrowie męża twego będę się modlił. Ale grzech opuszczać męża. Wracaj do domu, matko, i miej o nim staranie. Zobaczy stamtąd chłopczyk twój, żeś rzuciła ojca jego, i rozpłacze się: po cóż jego spokój zakłócać? Wszak żywię on, żywię, bo żywa jest dusza na wieki i nie masz go w domu, a jest niewidocznie przy was. Jakże będzie mógł do domu przyjść, jeżeli mówisz, żeś dom swój znienawidziła? Do kogóż przyjdzie, jeżeli was razem nie znajdzie, ojca i matki? Teraz śni ci się i jeno się męczysz, a w domu ześle ci dobre sny. Wracaj do męża, matko, dzisiaj jeszcze wracaj.

— Pójdę, ojcze, pójdę, jakeś rzekł. Serce moje poruszyłeś. Nikituszka ty mój, Nikituszka, czekasz ty mnie, mój drogi, czekasz! — zaczęła znów zawodzić baba, ale starzec już odwrócił się ku innej bardzo starej kobiecinie, ubranej z miejska. Z oczu jej patrzało, że przyszła tu w określonej sprawie, że chciała się o coś zapytać. Podała się za wdowę po podoficerze z naszego miasteczka.

Synek jej, Wasieńka, w jakimś urzędzie pracował i wyjechał na Syberię, do Irkucka. Dwa razy pisał, a teraz już przeszło rok ni widu, ni słychu. Chciała się o niego dowiedzieć, ale nie wiedziała, dokąd się zwrócić.

— Więc powiada mi przedwczoraj Stiepanida Iliniszna Biedriagina, kupcowa, bogata bardzo:

„Idź, powiada, Prochorowna, do cerkwi i daj na nabożeństwo za swego syneczka. Zackni się jego duszy, to i napisze do ciebie list. Wiadoma rzecz, powiada Stiepanida Iliniszna, już to niejedna matka wypróbowała." Tylko mnie się jakoś widzi, że to nie tak!... Światłości ty nasza, powiedz, prawda to czy nieprawda i czy tak dobrze będzie?

— Nie myśl nawet o tym. Wstyd się nawet pytać o coś takiego. Jakże można, aby własna matka zamawiała nabożeństwo żałobne za żywą duszę! To wielki grzech, czarodziejstwem trąci, jeno żeś ciemna, to ci Bóg tego nie policzy. Lepiej byś, matko, pomodliła się do Królowej Niebios, orędowniczki naszej w nagłych potrzebach, aby zdrów był twój synek i aby ci darowała twoje zdrożne myśli. I jeszcze to ci powiem, Prochorowno: albo on sam do ciebie rychło powróci, synek twój, albo na pewno list przyśle. Spodziewaj się tego. A teraz idź z Bogiem i bądź nadal spokojna.

Żyje twój synek, ja ci to mówię.

— Ojcze kochany, niech cię Bóg wynagrodzi, dobroczyńco nasz, orędowniku wstawiający się za nas wszystkich i za grzechy nasze...

Tymczasem starzec zwrócił uwagę na gorejące spojrzenie, które utkwiła w nim młoda jeszcze wieśniaczka, bardzo wymizerowana, robiąca wrażenie suchotnicy. Spoglądała nań w milczeniu, oczy jej o coś błagały, lecz bała się widocznie podejść bliżej.

— Z czym przyszłaś, córko moja?

— Rozgrzeszenia dla duszy proszę, ojcze — rzekła cicho i powoli, upadła na kolana i pokłoniła mu się do nóg. — Zgrzeszyłam, ojcze, i grzechu swojego się boję.

ona

42

Starzec usiadł na najniższym schodku, wieśniaczka zaś zbliżyła się do niego, nie podnosząc się z klęczek.

— Już trzeci rok, jakem owdowiała — zaczęła półgłosem z dreszczem wewnętrznym. — Źle mi było z mężem, stary był, katował mnie. Leżał chory; ano myślę patrząc na niego: ,,Jak wyzdrowieje, znowu wstanie, i co wtedy?" I weszła wtedy we mnie ta myśl!...

— Poczekaj — przerwał jej starzec i przybliżył ucho swe do warg, które szeptały tak cicho, że nic nie można było zrozumieć. Szeptała niedługo.

— Trzeci już rok? — zapytał starzec.

— Trzeci rok. Z początku nicem nie myślała, ino tera cięgiem choruję. Zgryzota mnie toczy.

— Z daleka?

— Pięćset wiorst stąd.

— Mówiłaś na spowiedzi?

— Mówiłam, dwa razy mówiłam.

— I dostałaś rozgrzeszenie?

— Dostałam. Stracham się; umierać się boję.

— Niczego się nie bój i nigdy się nie bój, i nie gryź się niepotrzebnie. Byleby tylko nie uschła skrucha twoja — to i Bóg ci wszystko przebaczy. Nie ma takiego grzechu i być nie może, aby go Bóg Miłosierny nie przebaczył sercu pokutę szczerze czyniącemu. I nie mógłby nawet człek popełnić grzechu tak wielkiego, iżby wyczerpał nieskończoną miłość Bożą. Zaliż może być grzech taki, który by przerastał miłość Bożą? O skrusze tylko pamiętaj, o ciągłej skrusze, a strach wszelki odpędź od siebie. Wierzaj, że Bóg kocha cię tak, jak się nawet tego nie możesz spodziewać, kocha cię mimo twego grzechu, kocha cię z grzechem twoim. Więcej przecie w niebie radości z jednego nawró-conego grzesznika niż ze sprawiedliwych dziesięciu. Idź i nie bój się. Na ludzi się nie gniewaj, krzywdy przebaczaj. Nieboszczykowi w sercu wszystko daruj, pogódź się z nim naprawdę. Kto żałuje za grzechy, ten już kocha. A jak będziesz kochać, to już będziesz człowiekiem Bożym... Miłość wszystko okupuje i wszystko zbawia. Jeżeli ja, taki sam jak ty grzeszny człek, ulitowałem się nad tobą, to cóż dopiero Bóg! Miłość jest skarbem tak bezcennym, że możesz świat cały kupić, i nie tylko swoje, ale i cudze grzechy odkupić. Idź, córko, w pokoju i nie bój się niczego.

Przeżegnał ją trzykrotnie, zdjął swój medalik i zawiesił jej na szyi. Nic nie mówiąc pokłoniła mu się do samej ziemi. Następnie wstał i z wesołym uśmiechem spojrzał na zdrową babę z niemowlęciem na ręku.

— Z Wyszehory, ojcze drogi.

— To jednak sześć wiorst, ciężko ci było z dzieckiem na ręku. Czegóż ci trzeba?

— Przyszłam na ciebie popatrzeć, ojcze. Bywałam już tu, zapomniałeś widać, ojcze! Krótką masz pamięć, kiedyś mnie zapomniał. Powiadali nasi, żeś chory, więc myślę sobie, pójdę, sama popatrzę; ano przyszłam i widzę ciebie — jakiś ty tam chory! Jeszcze ze dwadzieścia lat pożyjesz z Bożą pomocą! Toć siła ludzi modli się za ciebie! Jakże miałbyś chorować?

Strona

43

— Bóg ci zapłać, córko.

— A mam tu ja prośbę do ciebie, ojcze, prośba moja maleńka: naści sześćdziesiąt kopiejek, oddaj ty je, ojcze, której biedniejszej ode mnie. Przyszłam tu i myślę sobie: „Lepiej już jemu oddam, on wie najlepiej, która więcej potrzebuje."

— Dziękuję ci, córko, dobra jesteś, miłuję cię. Zrobię, o co prosiłaś. To dziewczynka?

— Dziewczynka, ojcze wielebny, Lizawieta.

— Niech was Bóg błogosławi, i ciebie, i maleńką Lizawietę. Rozradowałaś moje serce, matko.

Zostańcie z Bogiem, moje drogie, bądźcie zdrowe, moje miłe, dobre owieczki!

Pobłogosławił wszystkich zebranych i głęboko się wszystkim pokłonił.

IV

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 37-43)