• Nie Znaleziono Wyników

OBIE RAZEM

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 121-129)

Alosza wyszedł jednak od ojca przygnębiony bardziej niż wtedy, kiedy wchodził do ojcowskiego domu. Myśli jego także były jak gdyby rozproszone, jednocześnie zaś czuł, że lęka się je skupić i boi się wyciągnąć ogólny wniosek ze wszystkich dręczących go sprzeczności, jakich doświadczył w ciągu dnia. Ten stan graniczył prawie z desperacją, której serce jego nigdy jeszcze dotąd nie zaznało. Nad wszystkim górowało główne, fatalne i nie rozstrzygnięte pytanie: czym skończy się kłótnia ojca i Dymitra o tę straszną kobietę? Teraz Alosza już sam był świadkiem. Sam był przy tym obecny i widział ich, jak stali naprzeciw siebie oko w oko. Zresztą nieszczęśliwym, ostatecznie i straszliwie nieszczęśliwym mógł tu być tylko Dymitr: to na niego czyhało niechybne nieszczęście. Wyłoniły się przy tym inne osoby, których wszystko to dotyczyło, może nawet o wiele bardziej, niż to się mogło przedtem Aloszy wydawać. Wyłaniała się nawet jakaś zagadka. Iwan uczynił pierwszy krok ku zbliżeniu. Alosza pragnął tego od tak dawna, a jednak przejęło go to jakimś lękiem. Poza tym te kobiety? Rzecz dziwna: przedtem szedł do Katarzyny Iwanowny z niezwykłym zakłopotaniem, teraz zaś zakłopotanie minęło; owszem spieszył do niej, jak gdyby spodziewał się znaleźć u niej rozwiązanie zagadki. A przecież miał teraz znacznie trudniejsze zlecenie: sprawa trzech tysięcy była ostatecznie rozstrzygnięta, toteż Dymitr, czując się teraz odarty z wszelkiej nadziei, oczywiście nie cofnie się już przed żadnym upadkiem. Na domiar kazał jeszcze powtórzyć Katarzynie Iwanownie scenę, która się rozegrała w domu ojca.

Była już siódma i zmierzch zapadał, kiedy Alosza wszedł do Katarzyny Iwanowny. Katarzyna Iwanowna zajmowała w naszym mieście przestronny i bardzo wygodny dom przy ulicy Wielkiej.

Alosza wiedział, że Katarzyna Iwanowna mieszka z dwiema ciotkami. Jedna z nich była zresztą tylko ciotką siostry Katarzyny Iwanowny, Agafii; była to potulna, zahukana istota, która, wraz z siostrą doglądała ją po przyjeździe z instytutu w domu podpułkownika. Druga zaś ciotka była to dystyngowana i dostojna, choć zubożała moskiewska pani. Powiadane, że obie kobiety ulegały we wszystkim woli Katarzyny Iwanowny i bawiły przy niej jedynie dla zachowania etykiety. Katarzyna Iwanowna zaś zdawała sprawę ze swych czynności wyłącznie swojej dobrodziejce, jenerałowej, która z powodu choroby została w Moskwie i do której pisywała dwa razy w tygodniu obszerne listy z najdrobniejszymi szczegółami o sobie.

Kiedy Alosza wszedł do przedpokoju i kazał się zaanonsować pokojówce, która otworzyła mu drzwi, w salonie wiedziano już o jego przyjściu (może zauważono go przez okno). W tej chwili usłyszał jakiś szmer, szelest spódnic, odgłos szybkich kroków, jak gdyby dwie lub trzy kobiety wybiegły z pokoju. Zdziwiło go bardzo, że jego przybycie może wywołać takie zamieszanie.

Wprowadzono go jednak niezwłocznie do salonu. Był to obszerny pokój, zastawiony eleganckimi, ozdobnymi meblami bynajmniej nie w stylu prowincjonalnym. Było tu mnóstwo kanap i sof,

ona

122

kanapek, małych i większych stolików; na ścianach wisiały obrazy, na stołach stały wazy i lampy, wszędzie pełno było kwiatów, a pod oknem nawet akwarium. O tej godzinie było tu trochę ciemno.

Alosza zauważył na kanapie, na której zapewne przed chwilą ktoś siedział, porzuconą jedwabną mantylę, a na stole przed kanapą dwie nie dopite filiżanki czekolady, biszkopty, czarne rodzynki na kryształowym talerzyku i cukierki na drugim. Ktoś widać był z wizytą. Alosza domyślił się, że trafił na gości, i skrzywił się. Lecz w tejże chwili uniosła się portiera i do pokoju szybkim krokiem weszła Katarzyna Iwanowna, z zachwyconym i radosnym uśmiechem wyciągając do Aloszy obie ręce. Jed-nocześnie służąca postawiła na stole dwie zapalone świece.

— Dzięki Bogu, nareszcie pan przyszedł! Cały dzień modliłam się do Boga, aby mi zesłał pana!

Niechże pan siada.

Uroda Katarzyny Iwanowny uderzyła już Aloszę, gdy był tu po raz pierwszy, trzy tygodnie temu, kiedy przybył z Dymitrem, który chciał go przedstawić narzeczonej. Podobno sama Katarzyna Iwanowna bardzo tego pragnęła. Rozmowa wówczas zresztą niezbyt się kleiła. Katarzyna Iwanowna myślała, że Alosza jest bardzo skonfundowany, chcąc zatem go jak gdyby oszczędzić, zwracała się prawie wyłącznie do Dymitra Fiodorowicza. Alosza milczał, ale wiele zauważył.

Uderzyła go zwłaszcza władczość, dumna swoboda, pewność siebie wyniosłej dziewczyny. Nie było to złudzenie. Alosza zdawał sobie sprawę, że nie przesadza. Stwierdził, że ogromne, czarne, płomienne jej oczy są piękne i wspaniale harmonizują z bladą, jak gdyby nawet nieco śniadą, pociągłą twarzą. Ale w tych oczach, a także w rysunku cudownych ust było coś, w czym brat jego mógł się naturalnie zakochać do szaleństwa, czego jednak chyba nie można było długo kochać.

Alosza wypowiedział tę myśl swoją szczerze, skoro Dymitr po wizycie zaczął się natarczywie wypytywać o jego wrażenie.

— Będziesz z nią szczęśliwy, ale może... to będzie niespokojne szczęście.

— Tak, tak, bracie, takie kobiety nie zmieniają się. One się przed losem nie ukorzą. A więc myślisz, że nie będę jej kochał wiecznie?

— Nie, może ją będziesz wiecznie kochał, ale może nie będziesz z nią zawsze szczęśliwy…

Alosza powiedział to i poczerwieniał i w ogóle wyrzucał sobie z gniewem, że uległ prośbom brata i wypowiedział takie „głupie" myśli. Albowiem mniemanie jego, ledwo je wyrzekł, wydawało mu się wyjątkowo głupie. Zresztą wstyd mu było tak arbitralnie odzywać się o kobietach. Jakże się zdziwił teraz i zawstydził, gdy od pierwszego wejrzenia stwierdził, że twarz Katarzyny Iwanowny za-daje kłam jego ówczesnej ocenie. Tym razem promieniała niekłamaną, prostoduszną dobrocią, prostą i żarliwą szczerością. Z dawnej „dumy i wyniosłości", która wówczas tak silne wrażenie wywarła na Aloszy, została teraz tylko śmiała, szlachetna energia i jakaś jasna, potężna wiara we własne siły. Alosza zrozumiał od pierwszego wejrzenia, z pierwszych jej słów, że cały tragizm jej sytuacji w stosunku do tak ukochanego człowieka nie jest dla niej tajemnicą, że może wie już ona o wszystkim, o wszystkim bez wyjątku. A jednak biła od niej taka jasność, taka wiara w przyszłość!

Alosza poczuł, że wobec niej poważnie i świadomie zawinił. Zdobyła go i przejednała od razu.

Strona

123

Zauważył też po pierwszych jej słowach, że jest niezwykle podniecona, bliska niemal jakiegoś jak gdyby zachwytu.

— Dlatego tak na pana czekałam, że tylko od pana mogę teraz dowiedzieć się całej prawdy — od nikogo innego!

— Przyszedłem... — wybąkał zmieszany Alosza — ja... on mnie tu wysłał...

— Ach, to on pana przysłał, o tak, przeczuwałam to. Teraz wszystko wiem, wszystko! — zawołała Katarzyna Iwanowna i oczy jej nagle zabłysły. — Chwileczkę, Aleksy Fiodorowiczu, powiem panu przedtem, dlaczego tak pana wypatrywałam. Widzi pan, wiem może o wiele więcej niż pan; nie chodzi mi o wiadomości. Chodzi mi o to: muszę wiedzieć, jakie jest pana własne, osobiste, ostatnie wrażenie co do niego; chodzi mi o to, aby pan mi powiedział najbardziej bezpośrednio, bez upiększeń, nawet brutalnie (o, nawet najbrutalniej!), co pan myśli o nim i o jego sytuacji po dzisiejszym z nim spotkaniu. Będzie to może lepiej, niż gdybym rozmówiła się z nim osobiście, tym bardziej że on nie chce mnie już widzieć. Rozumie pan, czego od pana chcę? Teraz niech mi pan powie, co on panu kazał powiedzieć (wiedziałam, że pana przyśle), proszę, niech pan mówi, bez ogródek, niech pan powie ostatnie słowo!...

— Kazał pani... kłaniać się i powiedział, że już nigdy nie przyjdzie... i pani nisko się kłaniać.

— Kłaniać się? Tak właśnie powiedział, tak się właśnie wyraził ?

— Tak.

— A może przypadkiem, mimo woli, omylił się, użył tego słowa nierozmyślnie, bez zastanowienia?

— Nie, kazał mi właśnie powtórzyć słowo „kłaniać się". Prosił ze trzy razy, abym nie zapomniał powtórzyć dokładnie.

Katarzyna Iwanowna oblała się rumieńcem.

— Niech mi pan teraz pomoże, Aleksy Fiodorowiczu, teraz właśnie potrzeba mi pańskiej pomocy: powiem panu, co myślę, a pan tylko odpowie, czy słusznie. Niech pan posłucha. Gdyby mi się kazał kłaniać mimochodem, nie przywiązując do tego wagi, żeby pan powtórzył to słowo, nie podkreślając tego słowa, wówczas byłoby wszystko... Wszystko byłoby skończone! Ale jeżeli specjalnie kładł nacisk na to słowo, jeżeli szczególnie polecił panu oddać mi ten ukłon — to znaczy, że był wzburzony, może nie panował nad sobą. Zdecydował się i zląkł się swojej decyzji! Nie odszedł ode mnie twardym krokiem, lecz zleciał z góry. Podkreślenie tego słowa świadczy tylko o brawurze...

— Tak, tak! — potwierdził z zapałem Alosza — i mnie się to samo wydaje.

— A jeżeli tak jest w istocie, to znaczy, że on jeszcze nie jest zgubiony! Jest w rozpaczy, ale ja mogę go jeszcze uratować. Niech pan poczeka: czy nie mówił panu o pieniądzach, o trzech tysiącach?

— Nie tylko mówił, ale to chyba najbardziej go gnębi. Powiedział, że teraz stracił honor i że mu już wszystko jedno — odpowiedział z zapałem Alosza czując, jak nadzieja zaczyna wstępować w jego

ona

124

serce. Może istotnie znajdzie się jakieś wyjście i ratunek dla brata? — Ale czy podobna, aby pani wiedziała... o tych pieniądzach? — dodał i raptownie urwał.

— Wiem od dawna i wiem dokładnie. Wysłałam do Moskwy telegram z zapytaniem i wiem od dawna, że nie przekazał pieniędzy. Nie posłał, lecz ja milczałam. W zeszłym tygodniu dowiedziałam się, jak były mu i są jeszcze potrzebne pieniądze... Wytknęłam sobie jedyny cel: chcę, żeby wiedział, do kogo ma wrócić i kto jest jego najwierniejszym przyjacielem. Nie, on nie chce wierzyć, że jestem jego najwierniejszym przyjacielem, nie chciał mnie zrozumieć, patrzy na mnie wyłącznie jak na kobietę. Przez cały tydzień gnębiła mnie straszliwa troska: jak by to zrobić, aby nie musiał się mnie wstydzić z powodu sprzeniewierzenia tych trzech tysięcy? A raczej niechaj się wstydzi wszystkich i siebie, tylko nie mnie. Przecież Bogu wszystko wyznaje, bynajmniej się nie wstydząc. Dlaczego jeszcze dotąd nie wie, ile jestem gotowa znieść dla niego? Dlaczego, dlaczego nie chce mnie znać i jak śmie nie znać mnie po tym wszystkim, co między nami zaszło? Chcę go uratować na wieki.

Niech zapomni o mnie jako o swojej narzeczonej! Boi się zobaczyć ze mną, dlatego że stracił honor!

Ale panu, Aleksy Fiodorowiczu, nie bał się zwierzyć! Czemuż to ja dotąd nie zasłużyłam na to?

Ostatnie słowa powiedziała przez łzy, które nagle trysnęły jej z oczu.

— Muszę pani opowiedzieć — odezwał się również drżącym głosem Alosza — o tym, co zaszło między nim a ojcem.

Opowiedział całą scenę. Dodał, że Dymitr posłał go do ojca po pieniądze, ale że następnie sam wtargnął do domu, pobił ojca, po czym jeszcze raz z naciskiem kazał mu iść do niej i „kłaniać się"...

— Poszedł do tej kobiety... — zakończył cicho Alosza.

— A pan myśli, że ja tej kobiety nie zniosę? On myśli, że ja jej nie zniosę? Ale on się z nią nie ożeni — roześmiała się naraz nerwowo. — Czy Karamazow może pałać taką namiętnością wiecznie?

To namiętność, a nie miłość. On się nie ożeni, ponieważ ona wcale za niego nie wyjdzie... — uśmiechnęła się znowu dziwnie Katarzyna Iwanowna.

— A może się ożeni — odrzekł smutnie Alosza spuszczając oczy.

— Nie ożeni się, powiadam panu! Ta dziewczyna — to anioł, czy pan wie? Czy pan wie? — zawołała nagle z niezwykłą żarliwością Katarzyna Iwanowna. — To najfantastyczniejsza z fantastycznych istot! Wiem, jaka jest czarująca, ale wiem też, jaka dobra, stanowcza i szlachetna.

Co pan tak na mnie patrzy, Aleksy Fiodorowiczu? Może to pana dziwi, może pan nie wierzy?

Agrafieno Aleksandrowno, aniele mój! — zawołała naraz do kogoś, patrząc w stronę przyległego pokoju — niech pani do nas przyjdzie, to kochany człowiek, to Alosza, on wie o wszystkich naszych sprawach, niechże mu się pani pokaże!

— A ja właśnie czekałam za portierą, że mnie pani zawoła — rozległ się miękki, nawet trochę ckliwy głos kobiecy.

Portiera uniosła się i... sama Gruszeńka, roześmiana i uradowana, podeszła do stołu. Alosza poczuł, że coś go targnęło za serce. Wlepił w nią oczy i nie mógł ich oderwać. To była ta okropna kobieta, „zwierz", jak pół godziny temu wyrwało się Iwanowi. A jednak przed nim stała, zdawałoby

Strona

125

się, najzwyklejsza na pozór i najprostsza istota — dobra, miła kobieta, powiedzmy, piękna, ale tak podobna do wszystkich innych pięknych, lecz „zwyczajnych" kobiet! To prawda, że była bardzo piękna, bardzo nawet — rosyjska piękność, dla której tak wielu traci głowę. Dość wysoka, trochę jednak niższa od Katarzyny Iwanowny (ta była zdecydowanie wysoka), pełna, dorodna, o ruchach miękkich, jakby bezszelestnych, jakby tak samo rozleniwionych aż do jakiejś sztucznej słodyczy jak jej głos. Podeszła — nie jak Katarzyna Iwanowna, mocnym, rześkim krokiem — lecz przeciwnie, całkiem bezszelestnie. Kroków jej wcale nie było słychać. Miękko osunęła się na krzesło, miękko zaszeleściła swą wspaniałą, czarną, jedwabną suknią, pieszczotliwym ruchem otulając białą, pełną szyję i szerokie ramiona kosztownym, ciemnym wełnianym szalem. Miała dwadzieścia dwa lata i właśnie na tyle wyglądała. Cera jej była biała, z delikatnym bladoróżowym rumieńcem. Owal twarzy był jak gdyby za szeroki, a dolna szczęka nieco wystająca. Górna warga była cienka, dolna zaś nieco wysunięta, dwakroć pełniejsza, i jakby lekko nabrzmiała. Ale piękne, bujne ciemnoblond włosy, ciemne sobolowe brwi i prześliczne szarobłękitne oczy o długich rzęsach zmusiłyby na pewno nawet najobojętniejszego i najbardziej roztargnionego człowieka, przeciskającego się wśród zbitej ciżby, by się nagle zatrzymał, zdumiony, i zachował je na długo w pamięci. Aloszę najbardziej zdumiał dziecięcy, szczery wyraz jej twarzy. Patrzyła jak dziecko, cieszyła się wszystkim jak dziecko, po-deszła właśnie do stołu „ciesząc się" i jakby spodziewając się czegoś niezwykłego z dziecięcym, niecierpliwym i ufnym zaciekawieniem. Spojrzenie jej radowało serce — Alosza doświadczył tego po sobie. Było w niej coś jeszcze, z czego nie mógł i nie umiałby sobie zdać sprawy, ale co podziałało nieświadomie i na niego, mianowicie owa miękkość, delikatność ruchów, ich kocia niedosłyszalność. A przecież było to ciało jędrne i obfite. Pod szalem odznaczały się szerokie, pełne ramiona, wysoka, jeszcze bardzo dziewczęca pierś. To ciało zapowiadało może kształty Wenus Milońskiej, zarysowujące się nawet już teraz w nieco przesadzonej proporcji. Znawcy niewieściej urody Rosjanek mogliby nieomylnie przepowiedzieć, patrząc na Gruszeńkę, że ta świeża, jeszcze dziewczęca piękność straci koło trzydziestki harmonię, rozleje się i że rysy jej twarzy zgrubieją, że bardzo prędko pojawią się zmarszczki dokoła oczu i na czole, że cera zbrzydnie, że wystąpią może plamy — słowem, że to piękność chwilowa, piękność przelotna, która jest tak częstym zjawiskiem u Rosjanek. Alosza oczywiście nie myślał o tym; i chociaż był oczarowany, jak gdyby z jakimś żalem, z przykrością zadawał sobie pytanie: „Dlaczego ona tak przeciąga słowa i nie potrafi mówić naturalnie?" Zapewne dopatrywała się osobliwego wdzięku w takim przeciąganiu zgłosek i dźwięków i w tej słodkiej intonacji. Było to naturalnie złe przyzwyczajenie, w jak najgorszym tonie, świadczące o złym wychowaniu, o wulgarnie od dzieciństwa pojętej dystynkcji. Jednak ta wymowa i intonacja słów wydawały się Aloszy jakimś jak gdyby niemożliwym przeciwieństwem dziecięco szczerego i radosnego wyrazu twarzy, tego szczęśliwego jak u dziecka, spokojnego, promiennego spojrzenia. Katarzyna Iwanowna szybko posadziła Gruszeńkę w fotelu naprzeciw Aloszy i z zachwytem pocałowała ją kilkakrotnie w roześmiane wargi. Była jak gdyby w niej zakochana.

— Widzimy się po raz pierwszy, Aleksy Fiodorowiczu — odezwała się z upojeniem. — Chciałam

ona

126

ją poznać, zobaczyć, chciałam pójść do niej, ale ona na pierwsze moje życzenie przyszła sama.

Wiedziałam, że we dwie rozstrzygniemy wszystko, wszystko! Tak moje serce przeczuwało...

Proszono mnie, abym zaniechała tego zamiaru, ale ja przeczuwałam, że to się na dobre obróci, i nie zawiodłam się. Gruszeńka wszystko mi wyjaśniła, wszystkie swoje zamiary: niby anioł dobry sfrunęła do mnie i przyniosła pokój i radość...

— Nie pogardziła mną kochana, dobra panienka — śpiewnie rzekła Gruszeńka wciąż z miłym, radosnym uśmiechem.

— Zabraniam używać takich słów, urocza czarodziejko! Gardzić panią? Jeszcze raz pocałuję panią w dolną wargę. Wygląda, jakby była lekko spuchnięta, a będzie jeszcze bardziej spuchnięta, jeszcze, jeszcze... Niech pan popatrzy, Aleksy Fiodorowiczu, jak ona się śmieje, serce się raduje, gdy spojrzeć na tego anioła...

Alosza rumienił się i drżał niedostrzegalnie.

— Pieścisz mnie, miła panienko, a może wcale nie jestem warta twoich pieszczot.

— Niewarta! Ona niewarta! — wołała wciąż z tym samym zapałem Katarzyna Iwanowna. — Niech pan wie, Aleksy Fiodorowiczu, że mamy fantastyczną główkę, że mamy swawolne, kapryśne, ale dumne, wyniosłe serduszko! To wdzięczna, Aleksy Fiodorowiczu, wspaniałomyślna natura, czy wie pan o tym? Była tylko nieszczęśliwą dziewczynką. Zbyt pochopnie zdecydowała się na każdą ofiarę dla niegodziwego czy może lekkomyślnego człowieka. Był jeden jedyny, także oficer, pokochała go, wszystko poświęciła, dawno już temu, pięć lat będzie, a on o niej zapomniał i z inną się ożenił. Teraz owdowiał, napisał list, przyjeżdża tu — i proszę sobie zapamiętać, że tylko jego, jego jedynego kocha dotąd i kochała całe życie! Przyjedzie i Gruszeńka znowu będzie szczęśliwa, a przez te pięć lat była bardzo nieszczęśliwa. Ale któż ją potępi, kto może przechwalać się, że zdobył jej względy! Jeden tylko starzec bez nogi, kupiec — ale on był raczej ojcem, przyjacielem, opiekunem. On zastał ją wtedy w rozpaczy, w cierpieniach, porzuconą przez tego, którego tak kochała... przecie wtedy chciała się utopić, przecie ów starzec ją uratował, uratował!

— Nazbyt mnie pani broni, miła panienko, nazbyt mnie pani rozpieszcza — śpiewnie rzekła znowu Gruszeńka.

— Bronię? Czyż ja mogę bronić, czy śmiałabym bronić? Gruszeńka, mój aniele, niech mi pani da swoją rączkę: proszę popatrzeć na tę pulchniutką, drobniusią, śliczną rączkę, Aleksy Fiodorowiczu; widzi ją pan? ona mi szczęście przyniosła i wskrzesiła mnie, będę ją zaraz całować, i z góry, i w dłoń, tak, tak i tak.

Trzykrotnie jakby w upojeniu pocałowała istotnie śliczną, zbyt może pulchną rączkę.

Gruszeńka z nerwowym, dźwięcznym, ślicznym śmieszkiem przypatrywała się, jak „miła panienka"

całuje jej rękę. Prawdopodobnie sprawiało jej to wielką przyjemność. „Może to zbyt przesadna egzaltacja" — przemknęło przez myśl Aloszy. Zarumienił się. Przez cały ten czas czuł w sercu jakiś szczególny niepokój.

— Niech mnie pani nie zawstydza, miła panienko, całując moją rączkę wobec Aleksego

Strona

127

Fiodorowicza.

— Czy chciałam panią tym zawstydzić? — zapytała, nieco zdziwiona, Katarzyna Iwanowna — ach, moja miła, jak mnie pani źle rozumie!

— Pani mnie może wcale nie rozumie jak trzeba, miła panienko, ja może jestem o wiele gorsza, niż to się pani zdaje. Serce mam złe, jestem samowolna. Ja biednego Dymitra Fiodorowicza wówczas dla śmiechu zbałamuciłam.

— Ale za to teraz go pani uratuje. Dała pani słowo. Pani mu otworzy oczy, pani mu wyzna, że kocha innego, od dawna, człowieka, który teraz chce panią poślubić...

— Ach, nie dawałam pani na to słowa. To pani sama wciąż mi mówiła, lecz ja nie dawałam słowa.

— A więc źle panią zrozumiałam — cicho powiedziała Katarzyna Iwanowna, jak gdyby blednąc z lekka. — Pani przyrzekła...

— Ach nie, anielska panienko, nic pani nie przyrzekałam — spokojnie i miarowo, wciąż z tym samym niewinnym wyrazem, przerwała jej Gruszeńka. — Teraz widać, wielmożna panienko, jaka ja wobec pani jestem zła i kapryśna. Co zechcę, to i robię. Może nawet i przyrzekłam co pierwej, ale teraz myślę sobie znowu: a nuż on mi się znowu spodoba, ten Mitia — już raz mi się przecie podo-bał, z godzinę mi się podobał. Może ja teraz pójdę i powiem mu zaraz, żeby już u mnie od dzisiaj został... Taka jestem niestała.

— Przedtem, mówiła pani... zupełnie co innego... — ledwo szepnęła Katarzyna Iwanowna.

— Ach, przedtem! Serce mam delikatne, głupie. Bo pomyśleć tylko, ile on przeze mnie wycierpiał! I nagle do domu wrócę i żal mi go będzie — to co wtedy?

— Ach, przedtem! Serce mam delikatne, głupie. Bo pomyśleć tylko, ile on przeze mnie wycierpiał! I nagle do domu wrócę i żal mi go będzie — to co wtedy?

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 121-129)