• Nie Znaleziono Wyników

U PANI CHOCHŁAKOW

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 151-156)

Szybko doszedł do domu pani Chochłakow, piętrowej, pięknej kamienicy, jednej z najokazalszych w naszym miasteczku. Chociaż pani Chochłakow przebywała najczęściej albo w innej guberni, w której miała majątek, albo w Moskwie, gdzie miała dom, ale i w naszym miasteczku posiadała własny dom, odziedziczony po ojcu i dziadku. Zresztą majątek, który miała w naszym powiecie, był największy ze wszystkich trzech jej posiadłości ziemskich, lecz mimo to dotychczas przyjeżdżała do naszej guberni bardzo rzadko.

— Czy dostał pan list o nowym cudzie? — zawołała z nerwowym pośpiechem, wybiegłszy na spotkanie Aloszy do przedpokoju.

— Tak, dostałem.

— Czy pan go wszystkim pokazał? Przecież on matce powrócił syna!

— Dziś umrze — odparł Alosza.

— Słyszałam, wiem, o, jak bardzo pragnę z panem pomówić! Z panem lub z kimś innym, o tym wszystkim. Nie, z panem, z panem! Jaka szkoda, że nie mogę go raz jeszcze zobaczyć! Całe miasto jest przejęte, wszyscy czekają. Ale teraz... Wie pan, że Katarzyna Iwanowna jest w tej chwili u mnie?

— Ach, co za szczęście! — zawołał Alosza. — Zobaczę ją więc tutaj, bo wczoraj kazała mi, żebym koniecznie do niej przyszedł.

— Wiem, wiem o wszystkim. Słyszałam z najdrobniejszymi szczegółami o tym, co było wczoraj... i tych wszystkich okropnościach... z tą... kreaturą. C’est tragiąue,7 i ja bym na jej miejscu... doprawdy nie wiem, nie wiem, co bym zrobiła. Ale i ten pana brat, Dymitr Fiodorowicz, cóż to za gagatek! O Boże, mąci mi się w głowie: proszę sobie wyobrazić — tam w salonie siedzi teraz brat pana, ale nie tamten, straszny, wczorajszy, ale ten drugi, Iwan Fiodorowicz, siedzi tam i

Strona

152

rozmawia z nią: rozmowa uroczysta. I żeby pan wiedział, o czym! To straszne, to, powiadam panu, szarpanina, koszmar, doprawdy, trudno uwierzyć: gubią siebie nawzajem nie wiadomo po co, wiedzą o tym, delektują się swoją udręką. Jak ja czekałam na pana! Jak łaknęłam pana obecności!

Nie potrafię tego znieść. Zaraz panu wszystko opowiem, ale teraz o czym innym, najważniejszym — o mało nie zapomniałam, że to najważniejsze: niech mi pan powie, dlaczego moja Lise dostała histerycznego ataku. Jak tylko usłyszała, że pan się zbliża, dostała histerii!

— Maman, to mama teraz histeryzuje, a nie ja — rozległ się przez szparę ledwo uchylonych drzwi sąsiedniego pokoju przenikliwy głosik Lizy. Drgał w nim jakby z trudem powstrzymywany śmiech. Alosza od razu zauważył tę szparkę i domyślił się, że Liza ze swojego fotela patrzy na niego, ale nie mógł jej oczywiście dostrzec.

— Nic dziwnego, Lise, nic dziwnego... Od twoich kaprysów to i ja dostanę histerii, a zresztą ona jest taka chora, Aleksy Fiodorowiczu, całą noc gorączkowała, jęczała. Ledwom się doczekała doktora Herzenstube, który powiedział, że nic nie rozumie, że trzeba poczekać. Ten Herzenstube zawsze przychodzi i mówi, że nic nie rozumie. Jak tylko pan podszedł do domu, Lise krzyknęła, dostała ataku nerwowego i kazała się zawieźć do swego pokoju...

— Mamo, wcale nie wiedziałam, że on idzie, i bynajmniej nie dlatego kazałam się przenieść do tego pokoju.

— A to już nieprawda, Lise, doskonale wiedziałaś, że Aleksy Fiodorowicz idzie, bo Julia ci powiedziała, kazałaś jej stać na czatach.

— Mamo kochana, doprawdy, że to bardzo niemądrze wygadywać takie rzeczy. Jeżeli chcesz się poprawić i powiedzieć coś mądrego, to zechciej, droga mamo, oświadczyć wielmożnemu panu Aleksemu Fiodorowiczowi, że to bardzo niemądrze z jego strony przychodzić tu po tym wszystkim, co wczoraj zaszło, nie zważając, że wszyscy się z niego śmieją.

— Lise, zanadto już sobie pozwalasz, wiedz, że cię w końcu za to skarcę. Któż się tu z niego śmieje? Cieszę się, że chciał przyjść — tak mi jest potrzebny, tak niezbędny. Och, Aleksy Fiodorowiczu, jestem wyjątkowo nieszczęśliwa!

— Cóż się kochanej mamie stało?

— Ach, te twoje ciągłe kaprysy, to roztrzepanie, twoja choroba, ta straszna noc i ten wieczny Herzenstube, przede wszystkim wieczny, wieczny, wieczny! I wreszcie, wszystko, wszystko... I wreszcie nawet ten cud! Jak mnie to wzruszyło, jak mną do głębi wstrząsnęło, Aleksy Fiodorowiczu!

A jeszcze tam, ta tragedia w salonie, której znieść nie mogę, nie mogę, powiadam panu, że nie mogę. Zresztą to nie tragedia, to raczej komedia. Niech pan powie, Aleksy Fiodorowiczu, czy starzec Zosima dożyje jutra, dożyje? Boże mój, co się ze mną dzieje, zamykam wciąż oczy i myślę sobie: „Wszystko to głupstwo, głupstwo."

— Przepraszam bardzo — przerwał raptem Alosza — czy mógłbym prosić panią o kawałek jakiejś czystej szmatki do przewiązania palca? Skaleczyłem się i bardzo mnie teraz boli.

Strona

153

Alosza pokazał ugryziony palec. Chusteczka nasiąkła krwią. Pani Chochłakow krzyknęła i zmrużyła oczy.

— Boże, jaka rana, to straszne!

Liza zaś, ujrzawszy przez szparę palec Aloszy, z rozmachem otworzyła drzwi.

— Niech pan tu wejdzie, niech pan wejdzie — zawołała rozkazująco. — Teraz już bez głupstw!

Mój Boże, jak pan mógł stać tyle czasu i nic nie mówić! Mamo, on mógł przecie zemdleć z upływu krwi! Jak to się stało, gdzie? Przede wszystkim wody, wody! Ranę trzeba przemyć, po prostu zanurzyć palec w zimnej wodzie, aby ból minął, i trzymać, trzymać… Prędzej, prędzej, wody, mamo, do płukalniczki. Prędzej! — zawołała nerwowo. Była kompletnie przerażona, rana Aloszy bardzo ją przestraszyła.

— Może posłać po Herzenstubego? — zawołała pani Chcchłakow.

— Mamo, ty mnie zabijesz. Twój Herzenstube przyjdzie i powie, że nic nie rozumie! Wody, wody! Mamo, na miłość boską, niech mama idzie sama, niech mama przynagli Julię, ona zawsze gdzieś się zawieruszy i nie można się jej doczekać! Prędzej, mamo, bo umrę...

— Ależ to drobnostka! — zawołał Alosza, przestraszony ich przestrachem.

Przybiegła w końcu Julia z wodą. Ałosza zanurzył palec.

— Mamo, na miłość boską, proszę przynieść bandaż, bandaż i tę gryzącą mętną wodę do ran, no jakże się ona nazywa! Jest, jest... Mama sama wie, gdzie jest butelka, w mamy pokoju sypialnym, w szafce na prawo. Duża butelka i bandaż.

— Zaraz wszystko przyniosę, Lise, tylko nie krzycz tak i nie lękaj się. Widzisz, jak Aleksy Fiodorowicz znosi swoje nieszczęście. I gdzież to pan się tak okropnie zranił, Aleksy Fiodorowiczu?

Pani Chochłakow spiesznie wyszła. Lise tylko na to czekała.

— Przede wszystkim niech pan odpowie na pytanie — szybko zaczęła mówić Liza — gdzie się pan raczył tak skaleczyć. A potem będziemy mówić o całkiem innych rzeczach. No!

Alosza wyczuł instynktem, że czas nieobecności matki jest dla Lizy bardzo drogi. Opowiedział więc naprędce, wiele skracając i opuszczając, ale niemniej jasno i dokładnie, całe zagadkowe zajście z chłopcami. Lise, wysłuchawszy opowiadania, załamała ręce.

— Jak można, jak można, i jeszcze w tej riasie, zadawać się ze smarkaczami! — zawołała z gniewem, jak gdyby miała na to jakieś prawo. — Ależ po tym wszystkim sam pan jest małym chłopcem, malutkim chłopczykiem! Niech się pan postara dowiedzieć o tym obrzydliwym chłopcu, a potem opowie mi pan wszystko, bo musi w tym tkwić jakaś tajemnica. Teraz druga sprawa, ale przedtem pytanie: czy może pan mimo bólu mówić ze mną o głupstwach co prawda, ale rozsądnie?

— Naturalnie, że mogę, a zresztą już mnie teraz tak nie boli.

— To dlatego, że trzyma pan palec w wodzie. Ale trzeba ją zmienić, bo się prędko ogrzewa.

Julio! biegnij prędko do piwnicy, przynieś kawałek lodu i świeżej wody. No, poszła sobie, możemy teraz mówić o sprawie: prędko, drogi Aleksy Fiodorowiczu, niech pan zechce mi oddać ten list, który wczoraj do pana napisałam, prędziutko, bo mama może zaraz wrócić, a nie chcę...

ona

154

— Nie mam przy sobie tego listu.

— To nieprawda, ma go pan przy sobie! Byłam pewna, że pan tak mi odpowie. Jest w tej kieszeni. Przez całą noc nie mogłam sobie darować tego głupiego żartu. Proszę mi zwrócić list, natychmiast, w tej chwili.

— Zostawiłem go.

— Ależ nie może mnie pan uważać za dziewczynkę, za małą, malutką dziewczynkę, po tym liście, z takim głupim żartem! Proszę mi darować ten głupi żart, ale list musi mi pan koniecznie odnieść, jeśli go pan naprawdę nie ma przy sobie, i to dziś jeszcze, koniecznie, koniecznie!

— Dziś to niemożliwe, bo gdy wrócę do monasteru, to nie wyjdę przez jakie dwa, trzy, może cztery dni, bo starzec Zosima...

— Cztery dni, co za głupstwo! Niech mi pan powie, czy pan się bardzo śmiał ze mnie?

— Wcale się nie śmiałem.

— Dlaczego?

— Bo uwierzyłem we wszystko.

— Pan mnie obraża!

— Ani trochę. Przeczytawszy list, pomyślałem sobie od razu, że wszystko się tak naprawdę stanie, ponieważ po śmierci starca Zosimy będę musiał zaraz opuścić monaster. Potem będę się uczył i zdam egzamin, a jak przyjdzie właściwy czas, pobierzemy się. Będę panią kochał. Nie mia-łem jeszcze wprawdzie czasu myśleć, ale pomyślamia-łem sobie, że lepszej żony nie znajdę, a starzec kazał mi się ożenić...

— Ja przecież jestem kaleką, w wózku mnie wożą! — zaśmiała się Liza z wypiekami na twarzy.

— Sam będę panią woził, chociaż jestem pewien, że do tego czasu pani wyzdrowieje.

— Pan oszalał — mówiła nerwowo Liza — jak można brać na serio głupie żarty!... Ale otóż i mama, w samą porę. Czyż można tak długo siedzieć, zawsze się mama musi spóźnić! O, jest i Julia z lodem!

— Ach, Lise, nie krzycz tak, przede wszystkim nie krzycz. Od tego twojego krzyku ja... Cóż miałam robić, tak schowałaś bandaże, że znaleźć ich nie mogłam. Szukałam, szukałam...

Podejrzewam, że umyślnie to zrobiłaś.

— Nie mogłam przecież wiedzieć, że przyjdzie z pogryzionym palcem; gdybym wiedziała, może bym naprawdę to zrobiła. Mamo, aniele mój, zaczynasz naprawdę mówić bardzo dowcipnie.

— Niech i tak będzie, Lise, ale jak się wyrażasz, choćby teraz, o skaleczonym palcu Aleksego Fiodorowicza, i w ogóle! Och, drogi Aleksy Fiodorowiczu, zabija mnie nie jakaś drobnostka, nie ten Herzenstube, ale wszystko razem, w całości, tego właśnie znieść nie mogę.

— Dosyć, mamo, dosyć już o tym Herzenstube — roześmiała się wesoło Lise — niech mama prędzej da bandaże i wody. To po prostu woda gulardowa, Aleksy Fiodorowiczu, teraz dopiero przypomniałam sobie nazwę, ale to wspaniałe lekarstwo. Niech mama sobie wyobrazi, że Aleksy Fiodorowicz pobił się z chłopakami na ulicy i jeden z tych smarkaczy ugryzł go w palec. Sam taki

Strona

155

dzieciak, więc czyż po tym wszystkim może się żenić, bo niech mama sobie wyobrazi, że chce się żenić. Niech mama wyobrazi go sobie jako męża, czy to nie jest śmieszne, czy to nie jest przerażające?

I Lise figlarnie patrząc na Aloszę zaśmiała się swoim nerwowym śmieszkiem.

— Jak to męża? A cóż to ciebie obchodzi? To wcale nie o ciebie chodzi... a ten chłopiec może był wściekły.

— Ach, mamo! Czyż bywają wściekli chłopcy?

— Pewnie, że bywają, Lise! przecież nie opowiadam bajek. Może tego chłopca ugryzł wściekły pies, i dlatego chłopiec się wściekł i rzuca się z kolei na ludzi. Jak ona panu doskonale obandażowała rękę, Aleksy Fiodorowiczu, ja bym tak nigdy nie potrafiła. Czuje pan jeszcze ból?

— O wiele mniejszy.

— A nie ma pan wodowstrętu? — pytała Liza.

— Dosyć już tego, Lise. Wymknęło mi się o tym wściekłym chłopcu, a ty już chwytasz za słowa.

Aleksy Fiodorowiczu, jak tylko Katarzyna Iwanowna dowiedziała się, że pan jest tutaj, rzuciła się do mnie, ona pragnie pana widzieć, pragnie.

— Ach, mamo! Niech mama sama idzie do niej, on jeszcze nie może, zanadto go boli.

— Ależ nie boli, mogę tam pójść zaraz... — rzekł Alosza.

— Jak to! Pan odchodzi?! To pan taki? To pan taki?

— Cóż takiego? Jak tam skończę, wrócę do pani i będziemy mogli znowu rozmawiać. A chciałbym bardzo zobaczyć jak najprędzej Katarzynę Iwanownę, bo chcę dziś jak najprędzej wrócić do monasteru.

— Zabierz go, mamo, stąd i jak najprędzej wyprowadź. Aleksy Fiodorowiczu, niech się pan nie fatyguje do mnie po rozmowie z Katarzyną Iwanowna, proszę wrócić prosto do swojego monasteru, tam pana miejsce. A ja chcę spać, nie spałam całą noc.

— Ach, Lise, ty tylko żarty sobie stroisz, ale gdybyś tak naprawdę zasnęła! — zawołała pani Chochłakow.

— Nie wiem, czym panią... Jeżeli pani chce, to zostanę tu trzy minuty jeszcze, nawet pięć — bąkał Alosza.

— Nawet pięć! Zabierz go, mamo, zabierz stąd czym prędzej tego potwora!

— Oszalałaś, Lise. Chodźmy, Aleksy Fiodorowiczu, ona dziś zbyt kapryśna, boję się ją drażnić.

Nerwowa kobieta to nieszczęście, Aleksy Fiodorowiczu! Chociaż kto wie, może naprawdę spać jej się zachciało przy panu. Jak pan prędko przyprawił ją o sen, jak to cudownie!

— O, jak mama przyjemnie zaczęła mówić, niech cię uściskam za to, mamo.

— I ja ciebie nawzajem, Lise. Niech pan posłucha, Aleksy Fiodorowiczu — szepnęła tajemniczo i z przejęciem pani Chochłakow wyszedłszy z Aloszą. — Nie chcę panu nic mówić naprzód, nie chcę uchylać tej zasłony, niech pan wejdzie i sam zobaczy, co się dzieje w salonie. To straszne, to najdziwniejsza w świecie komedia: ona kocha pańskiego brata Iwana Fiodorowicza, a wmawia w

ona

156

siebie, że kocha Dymitra Fiodorowicza. To straszne! Wejdę do nich razem z panem i jeżeli mnie nie przepędzą, doczekam się końca.

V

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 151-156)