• Nie Znaleziono Wyników

I NA ŚWIEŻYM POWIETRZU

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 170-186)

— Świeże powietrze, łaskawy panie, a tam w moich apartamentach istotnie nieświeże, i to pod każdym względem. Przejdźmy się, łaskawy panie, powolnym krokiem. Bardzo bym chciał zainteresować łaskawego pana.

— Ja również mam do pana pewną sprawę, tylko nie wiem, jak zacząć — zauważył Alosza.

Strona

171

— Ma się rozumieć, że ma łaskawy pan do mnie jakąś sprawę, inaczej nie byłby łaskawy pan do nas zajrzał. Chyba nie przyszedł łaskawy pan tylko skarżyć się na malca? Chyba nie. A właśnie, o malcu, łaskawy panie. Tam nie mogłem łaskawemu panu wszystkiego opowiedzieć, ale teraz opiszę dokładnie całą scenę. Widzi łaskawy pan, mój wiecheć był gęstszy jeszcze tydzień temu — mówię o swojej bródce, tak przezwano moją bródkę, zwłaszcza uczniacy. No i wywlókł mnie wtedy pański brat, łaskawy panie, Dymitr Fiodorowicz, za tę bródkę z restauracji na plac. A właśnie ze szkoły wychodzili uczniowie, a z nimi mój Iliusza. Jak mnie zobaczył w takim stanie, podbiegł ku mnie.

„Papo, woła, papo!" i chwyta mnie, obejmuje rączkami, chce wyrwać z rąk mego prześladowcy, woła do niego: „Puść go pan, daruj, to mój tatuś, to mój tatuś!" Tak właśnie wołał: „Daruj", i za rękę go chwycił, i rękę, tę rękę ucałował... Pamiętam, o, pamiętam, łaskawy panie, jaką miał wtedy twarzyczkę, nie zapomniałem i nie zapomnę, póki żyć będę!...

— Przysięgam panu — zawołał Alosza — że brat mój przeprosi pana najszczerzej w świecie i da panu najzupełniejsze zadośćuczynienie, bodaj publicznie, na klęczkach, na tym samym placu...

Zmuszę go do tego, inaczej znać go nie chcę!

— Ach, więc to dopiero w projekcie! Nie wprost od niego, a tak, ze szlachetności pańskiego gorącego serduszka, łaskawy panie. Trzeba było od razu powiedzieć. Nie, wobec tego i ja opowiem łaskawemu panu o wysoce rycerskiej i oficerskiej wspaniałomyślności, jaką brat pański wówczas okazał. Gdy przestał mnie targać za wiecheć i puścił, powiada: „Tyś oficer i ja oficer, jeśli znajdziesz sekundanta, porządnego człowieka, to przysyłaj, dam ci satysfakcję, chociażbyś był szubrawcem."

Tak powiedział, łaskawy panie. Naprawdę, rycerski gest! Odeszliśmy wtedy z Iliuszką, a scena ta z historii rodzinnej pozostanie już na zawsze wyryta w jego duszy. Nie, gdzież tam nam do szlachty!

Niech łaskawy pan sam powie, raczył pan odwiedzić moje apartamenty — i cóż pan zobaczył? Trzy panie siedzące, jedna beznoga i garbata, druga beznoga i obłąkana, a trzecia, no, ta ma nogi, ale zbyt mądra, studentka, do Petersburga się rwie, aby tam nad brzegami Newy wywalczać prawa dla rosyjskiej kobiety. Nie mówię o Iliuszy, chłopiec ma dziewięć lat, sam jak palec. Jeżeli umrę, co się stanie z tymi biedakami? Pytam łaskawego pana — co? Jeśli go wyzwę na pojedynek, a on mnie za-bije — co wtedy? Co z nimi będzie? A jeśli nawet nie zaza-bije, tylko przyprawi o kalectwo, to co: do pracy niezdatny, a gęba została; któż tę gębę nakarmi? Kto wszystkich wyżywi, łaskawy panie? Czy Iliusza, zamiast chodzić do szkoły, ma iść co dzień na żebry? Oto czym, łaskawy panie, byłby dla mnie ten pojedynek, głupie gadanie i nic więcej.

— On pana będzie prosił o przebaczenie, na placu do ziemi się panu pokłoni! — zawołał Alosza z rozpłomienionym wejrzeniem.

— Chciałem go pozwać do sądu za obrazę — opowiadał dalej sztabskapitan — ale niech łaskawy pan przejrzy nasz kodeks, a sam się łaskawy pan przekona, że niewiele bym wskórał za moją krzywdę. A potem Agrafiena Aleksandrowna zawołała mnie i mówi: „Ani myśl o tym! Jeśli go pozwiesz do sądu, to tak ci pokieruje sprawę, że na jaw wyjdzie, iż Mitia bił ciebie za twoje łajdactwo, i sam pójdziesz do więzienia." Bóg jeden wie tylko, czyje to było łajdactwo i z czyjego

ona

172

polecenia ja, robak mizerny, działałem — czy nie z polecenia Agrafieny Aleksandrowny i Fiodora Pawłowicza, łaskawy panie? „Nadto przepędzę cię na zawsze i grosza u mnie nie zarobisz — powiada. — No i mojego kupca (tak go nazywa, tego starego: «mój kupiec») zawiadomię, to i on ciebie przepędzi." Ot, myślę sobie, jeżeli i kupiec mnie przepędzi, to u kogo zarobię? Przecież teraz tylko ich dwoje mi zostało, ona i ten kupiec, bo ojczulek pański, łaskawy panie, Fiodor Pawłowicz, nie tylko przestał mi ufać z pewnych ubocznych przyczyn, ale tak się na mnie zawziął, że jeszcze, mając w ręku moje pokwitowanie, chce mnie do sądu podać. Wskutek tego milczę i łaskawy pan widział moją pieczarę. A teraz łaskawy pan pozwoli, że zapytam, czy mój Iliuszka mocno pana ugryzł w palec? W domu nie śmiałem przy nim mówić na ten temat.

— Bardzo mocno. Nic dziwnego, mścił się na mnie jako na Karamazowie, za ojca. Był bardzo rozdrażniony, ale gdyby pan widział jego bójki z kolegami! To bardzo niebezpieczne, oni go jeszcze kiedy zabiją, dzieciaki, głupie dzieciaki, nie rozumieją, a kamień leci, głowę mu jeszcze, nie daj Boże, rozbije.

— Już trafił — nie w głowę, w piersi, łaskawy panie. Duży siniak nad sercem, wrócił ze szkoły, łaskawy panie, z płaczem, a teraz stęka i choruje.

— A wie pan, że pierwszy napada na wszystkich, mści się za pana, powiadają, że jednego chłopca, Krasotkina, dźgnął scyzorykiem w bok...

— Słyszałem i o tym, to niebezpieczne, łaskawy panie. Stary Krasotkin to tutejszy urzędnik, mogą być jeszcze kłopoty.

— Ja bym też radził panu — rzekł z przejęciem Alosza — aby go przez jakiś czas do szkoły nie posyłać, dopóki się nie uspokoi... i z gniewu nie ochłonie...

— Gniew, łaskawy panie — podchwycił sztabskapitan — tak, właśnie gniew. W takim małym stworzeniu taki wielki gniew. Łaskawy pan wszystkiego nie wie. Niech mi łaskawy pan pozwoli opowiedzieć dokładnie tę historię. Chodzi o to, że dzieci po tym wszystkim zaczęły go drażnić wiechciem. Dzieci, łaskawy panie, bywają często okrutne. Każde z osobna aniołek z nieba, ale w gromadzie, zwłaszcza w szkole, bezlitosne. Zaczęli go drażnić, aż w Iliuszy obudził się szlachetny gniew. Inny chłopak, gorszy syn, pogodziłby się z tym, wstydziłby się ojca, zapierał; on przeciwnie, ujął się za mną. Za ojcem i za prawdą, za słusznością, łaskawy panie. Co on wycierpiał wtedy na ulicy, gdy całował brata łaskawego pana po rękach i wołał: „Daruj pan tatusiowi, daruj", to już tylko Bóg wie i ja. I oto w ten sposób nasze dzieci, to znaczy nie wasze, ale nasze, dzieci biednej szlachty, poznają wcześnie prawdę, w dziewiątym roku życia. Bogaci, gdzie tam, łaskawy panie, przez całe życie takiej głębi nie ujrzą, lecz mój Iliusza w jednej chwili, na placu, gdy całował brata pańskiego po rękach, łaskawy panie, całą prawdę zgłębił. Weszła w niego ta prawda i przybiła go na wieki — zawołał w nieprzytomnym uniesieniu, uderzając prawą pięścią po lewej dłoni, jak gdyby chcąc tym gestem pokazać, jak to prawda przybiła Iliuszę. — Mój Iliuszka gorączkował, w nocy majaczył. Cały ten dzień, łaskawy panie, niewiele ze mną mówił, tylko w kącie siedział, niby lekcji się uczył, a wciąż raz po raz z kąta ku mnie zerkał. Nazajutrz upiłem się — zwyczajnie, grzeszny człowiek, z frasunku.

Strona

173

Mamusia płakać zaczęła — kocham mamusię bardzo — ano i z frasunku golnąłem sobie. Niech pan mną nie gardzi, łaskawy panie. W Rosji najwięksi pijacy i najlepsi ludzie. Leżałem i nie bardzo tego dnia myślałem o Iliuszy, a w szkole chłopcy już mu zaczęli dokuczać. „Wiecheć, wiecheć! — wołali

— twego ojca za wiecheć wyciągnął z knajpy, a tyś biegł za nim i prosił o przebaczenie!" Na trzeci dzień chłopiec, znowu przyszedł ze szkoły, łaskawy panie, bardzo blady, pytam, co mu jest — on nic.

W moich apartamentach i mówić nie można: baby od razu, łaskawy panie, wtrącają swoje trzy grosze, a wiedziały już o tym od razu, pierwszego dnia. Barbara Nikołajewna już zaczęła warczeć.

Błazny, mówi, pajace, czy stać was na coś rozsądnego!" „Tak jest, powiadam, Barbaro Nikoławno, czy stać nas na coś rozsądnego?" Takem się jej pozbył. Wieczorem, łaskawy panie, wyszedłem z Iliuszą na przechadzkę tą samą drogą, którą teraz idziemy — od naszej furtki ciągnie się ona do tego wielkiego głazu, co tam na drodze jeden leży pod płotem i gdzie się wygon zaczyna: miejsce odludne i piękne. Idziemy z Iliuszą. Jego rączka w mojej ręce, malutka rączka, palce zimne, bo ma chore piersi. „Papo, mówi, papo!" „A co, synku?" — widzę, że oczki mu błyszczą. „Jak on tam ciebie wtedy!..." „Cóż robić, synku" — mówię. „Ty się z nim, papo, nie gódź. Chłopcy mówią, że on ci dał za to dziesięć rubli." „Nie, Iljuszka, mówię, nigdy nie wezmę od niego pieniędzy." Chłopiec zatrząsł się cały, chwycił moją rękę i zaczął całować. „Papo, mówi, wyzwij go na pojedynek, oni mówią, żeś tchórz, że na pojedynek nie wyzwiesz, a dziesięć rubli weźmiesz." „Nie, Iliusza, na pojedynek wyzwać go nie mogę", mówię, i powiadam mu pokrótce mniej więcej to samo, co panu przed chwilą powiedziałem. „Papo, mówi, ty się jednak z nim nie gódź, jak wyrosnę, wyzwę go i zabiję." Oczki mu błyszczą, płoną. W dodatku ojcem jestem, trzeba mu słowo prawdy powiedzieć: mówię więc, że zabijać to grzech, nawet w pojedynku. „Papo, mówi, jak wyrosnę, to go powalę, szablę mu swoją szablą z ręki wytrącę, rzucę się na niego, zamierzę się szablą i powiem: «Mogę cię teraz zabić, ale daruję ci, widzisz.»" Widzi łaskawy pan, co się działo w jego główce przez te dwa dni, o zemście marzył dzień i noc, właśnie o zemście, z szablą w ręku, i w nocy o tym zapewne bredził. Tymczasem co dzień przychodził ze szkoły bardzo zbity, dowiedziałem się o tym na trzeci dzień, i łaskawy pan ma słuszność: nie poślę go więcej do tej szkoły. Domyśliłem się, że on jest sam przeciw całej klasie, że wszystkich sam wyzywa, ogarnęła go wściekłość, serce zawrzało gniewem — zląkłem się o niego.

Idziemy dalej, spacerujemy. „Papo, pyta mnie, przecie bogaty zawsze jest najsilniejszy na świecie?"

„Tak, synku, mówię, na świecie nikt nie jest silniejszy od bogatego." „To ja się zbogacę, mówi, zostanę oficerem i wszystkich pokonam, cesarz mnie nagrodzi, wrócę tu, a wtedy nikt już nie będzie śmiał..." Milczy, a potem znowu mówi, a usteczka wciąż mu się trzęsą: „Papo! jakie to nasze miasto brzydkie!" „Tak, synku, odpowiadam, nie bardzo piękne jest nasze miasto." „To jedźmy do innego miasta, do ładnego miasta, gdzie nas nie znają, gdzie nic o nas nie wiedzą." „Pojedziemy, powiadam, pojedziemy, Iliusza, niech tylko trochę grosza uzbieram." Ucieszyłem się bardzo, że go od czarnych myśli odciągam, i zaczęliśmy obaj marzyć, jak to pojedziemy sobie do innego miasta, kupimy na własność konika i wóz. Mamę i siostry wsadzimy na wóz, okryjemy je, a sami będziemy iść obok, czasem i ciebie na wóz wsadzę, a sam będę szedł obok, bo konika trzeba będzie

ona

174

oszczędzać, wszyscy nie będziemy mogli siedzieć, w ten sposób wywędrujemy do innego miasta. Był zachwycony, zwłaszcza że konik będzie nasz i że on na nim będzie jeździł. Wiadomo, rosyjski chłopak z konikiem się rodzi. Gawędziliśmy długo. „Dzięki Bogu, myślę sobie, rozerwałem go cokol-wiek, pocieszyłem." To było dwa dni temu, wieczorem, lecz wczoraj wieczór wszystko się odmieniło.

Znowu rano poszedł do tej szkoły, wrócił zasępiony, strasznie zasępiony. Wieczorem wziąłem go za rączkę, wyprowadziłem na spacer, milczy, nic nie mówi. Zerwał się lekki wiaterek, słońce się schowało, powiało jesienią, mrok już zapadał — idziemy, smutno nam obu. „No, chłopcze, powiadam, kiedy zaczniemy wybierać się w drogę?" Myślę sobie: „Trzeba nawiązać do wczorajszej rozmowy." Malec milczy. Tylko czuję, jak palce jego drgnęły. „E-e, myślę sobie, źle, znowu coś."

Doszliśmy jak teraz do tego kamienia, usiadłem na tym kamieniu, a na niebie latawce furkoczą, fruwają, ze trzydzieści sztuk pewnie. Bo to teraz sezon na latawce. „O, powiadam, czas by puścić zeszłorocznego latawca. Trzeba będzie naprawić, gdzieżeś ty go schował?" Milczy mój chłopak, patrzy gdzieś w bok, odwrócił się ode mnie. A tu wiaterek znowu się zerwał, piaskiem miecie...

Rzuca mi się nagle malec na szyję, oburącz mnie za szyję ściska. Wie pan, dzieci, jeżeli są milczące i ambitne, to długo łzy hamują, ale kiedy ból wielki serduszko ściśnie i łzy się przerwą, to nie ciurkiem płyną, lecz jak fontanna z oczu tryskają. Gorącymi łzami oblał mi całą twarz. Zaszlochał, zatrząsł się konwulsyjnie, przycisnął mnie do siebie, siedziałem właśnie na kamieniu. „Tatusiu, woła, tatusiu, drogi tatusiu, jak on ciebie poniżył!" Rozpłakałem się i ja, siedzimy i szlochamy obaj.

„Tatusiu, wołał, tatusiu!" „Iliusza, wołam, Iliuszeczka!" Nikt nas wtedy nie widział, tylko Bóg jeden

— może mi to do stanu służby wpisze. Niech pan podziękuje bratu, Aleksy Fiodorowiczu. Nie, dla pańskiej przyjemności nie będę bił mego chłopca, łaskawy panie!

Zakończył znowu poprzednim, złym i głupawym konceptem. Alosza wyczuł jednak, że miał już jego zaufanie i że gdyby kto inny był zamiast niego, ów człowiek nie „rozmawiałby" tak z kim innym i nie opowiedziałby tego wszystkiego komu innemu. Alosza nabrał otuchy, choć serce drżało mu od hamowanych łez.

— Ach, jak ja bym chciał pogodzić się z pana synkiem! — zawołał. — Gdyby pan to jakoś załatwił...

— Tak jest, łaskawy panie — bąknął sztabskapitan.

— Ale teraz nie o to chodzi, nie o to, niech pan mnie wysłucha — wołał Alosza — niech mnie pan wysłucha! Mam do pana zlecenie: ten mój brat, ten Dymitr, znieważył również swoją narzeczoną, najszlachetniejszą na świecie pannę, o której pan zapewne słyszał. Mam prawo po-wiedzieć panu o tej zniewadze, i powinienem to uczynić, bo ona, dowiedziawszy się o pana krzywdzie i o pana ciężkiej sytuacji, poleciła mi teraz... onegdaj... wręczyć panu to wsparcie od niej... tylko od niej, nie od Dymitra, który ją porzucił, bynajmniej, i nie ode mnie, od jego brata, ani od nikogo innego, tylko od niej, tylko od niej jednej! Błagam pana, aby pan zechciał przyjąć jej pomoc... Was oboje skrzywdził ten sam człowiek... Przypomniała sobie dopiero o panu, gdy Dymitr ją znieważył równie ciężko jak pana! To jest jakby siostrzana pomoc... Prosiła mnie właśnie, abym

Strona

175

przekonał pana, że należy przyjąć te dwieście rubli jak od siostry. Bo ona wie, że się panu źle powodzi. Nikt się o tym nie dowie, żadnych brzydkich plotek nie będzie... oto dwie setki i błagam, niech pan je przyjmie, w przeciwnym razie... w przeciwnym razie będzie tak, jakbyśmy wszyscy byli sobie wrogami! Ale przecież na świecie są bracia... Pan ma szlachetne serce... pan powinien to zro-zumieć... powinien!

Alosza wyciągnął rękę z dwoma nowiutkimi sturublowymi banknotami. Stali obaj koło wielkiego kamienia przy płocie. Dokoła nie było żywej duszy. Banknoty wywarły jak gdyby na sztabskapitanie straszliwe wrażenie: drgnął, ale zrazu jak gdyby ze zdziwienia — nic podobnego nie śniło mu się nawet, nie mógł się spodziewać takiego rozwiązania. Nie marzył nawet we śnie o jakiejkolwiek pomocy, a tym bardziej o tak znacznej. Wziął banknoty i przez chwilę nie mógł wydobyć głosu, jakiś zupełnie nowy wyraz zjawił się na jego twarzy.

— To dla mnie, dla mnie, tyle pieniędzy, dwieście rubli! Boże wielki! Już cztery lata nie widziałem na oczy takich pieniędzy. Panie Boże! I to prawda, że jako siostra... naprawdę, naprawdę?

— Przysięgam, że wszystko, co powiedziałem, jest prawdą! — zawołał Alosza.

Sztabskapitan zaczerwienił się i rzekł:

— Niechże łaskawy pan posłucha, niech łaskawy pan powie: jeżeli przyjmę, nie będę łajdakiem w pańskich oczach, Aleksy Fiodorowiczu? Aleksy Fiodorowiczu, niech mnie pan wysłucha, niech mnie pan wysłucha — mówił szybko, dotykając co chwila Aloszy — namawia mnie pan, że niby to od „siostry", a w sobie, w skrytości serca, nie poczuje pan do mnie pogardy, jeśli przyjmę, co?

— Ależ nie, nigdy w życiu! Przysięgam na moje zbawienie, że nie! I nikt nigdy nie będzie wiedział prócz nas: ja, pan i ona, i jeszcze jedna pani, jej wielka przyjaciółka...

— Co mi tam pani! Niech mnie pan wysłucha, Aleksy Fiodorowiczu, niech mnie pan wysłucha, bo już taka chwila nadeszła, że trzeba wysłuchać, bo nie może pan nawet zrozumieć, jaką wartość mają dla mnie obecnie te dwieście rubli! — wykrzykiwał nieborak, wpadając stopniowo w jakąś niesłychaną, niezwykłą egzaltację. Był zupełnie zbity z tropu, mówił bardzo prędko, jak gdyby się obawiał, że nie zdąży całkowicie się wypowiedzieć. — Oprócz tego, że dostaję to uczciwie, od tak szanownej i świętej „siostry", czy wiadomo panu, że ja mamusię i Ninę, mojego garbatego anioła, moją córeczkę, będę mógł leczyć? Był u mnie doktor Herzenstube, z dobrego serca badał obydwie całą godzinę. „Nie rozumiem, powiada, nic, a jednakowoż woda mineralna, którą można dostać w tutejszej aptece (zapisał ją), na pewno bardzo by jej ulżyła." A potem kazał jej brać wanny na nogi z lekarstw. Woda mineralna kosztuje trzydzieści kopiejek, a trzeba tego wypić może ze czterdzieści dzbanów. Wziąłem więc receptę i położyłem na półce pod obrazem, dotąd tam leży. A Nineczkę kazał kąpać w jakimś roztworze, w jakichś gorących wannach, dwa razy dziennie, rano i wieczorem, ale jak zmajstrować takie leczenie u nas, w naszych apartamentach, bez służby, bez żadnej pomocy, bez naczyń, bez wody, łaskawy panie? Nineczce reumatyzm dokucza, nie mówiłem łaskawemu panu tego, po nocach cały prawy bok ją boli, męczy się, i czy da pan wiarę, ten aniołeczek milczy,

ona

176

żeby nas nie niepokoić, nie jęczy, żeby nas nie obudzić. Jemy, co popadnie, co się trafi, a ona najgorszy kąsek sobie wybiera, pies by nie wziął: „Niewarta jestem, niby to, tego kęska, wam odbie-ram, jestem ciężarem, dla was." Tak mówią jej anielskie oczy. Dajemy jej, a to ją tylko dręczy.

„Niewarta jestem, niewarta, niegodna kaleka, nieużyteczna" — gdzież tu niewarta, kiedy swoją anielską łagodnością wszystkich nas zbawia, bez niej, bez jej łagodnego słowa byłoby u nas piekło.

Nawet siostrę ugłaskała. Barbary Nikoławny niech łaskawy pan też nie potępia, też anioł i też pokrzywdzona... Przyjechała do nas latem, miała przy sobie szesnaście rubli, zarobiła lekcjami, żeby mieć na wyjazd, żeby teraz, to znaczy w sierpniu, wrócić do Petersburga. Zabraliśmy jej te pieniądze i przejedli, nie ma teraz za co wrócić. I nie bardzo może wracać, bo haruje u nas ciężko, wszakżeśmy ją do roboty zaprzęgli, objuczyli jak konia, wszystkich oporządza, pierze, reperuje, sprząta, mamusię do łóżka kładzie, a mamusia kaprysi, płacze, a mamusia jest obłąkana!... Przecież teraz za te dwieście rubli to i służącą będę mógł nająć, rozumie pan, Aleksy Fiodorowiczu, i będę mógł leczyć moje najdroższe, i studentkę do Petersburga wysłać, mięsa kupić na obiad, nową dietę wprowadzić. Boże wielki, nawet nie marzyłem!

Alosza cieszył się niezmiernie, że przyniósł tyle szczęścia i że biedak zgodził się, by go uszczęśliwiono.

— Niech pan poczeka, Aleksy Fiodorowiczu. niech pan poczeka — uchwycił się nowego marzenia i dalej mówił z gorączkowym pośpiechem — czy pan wie, że z Iliuszką będziemy mogli urzeczywistnić nasze marzenie: kupimy konika i kibitkę, karego konika, Iliuszką prosił koniecznie, żeby karego, i wyjedziemy, jakeśmy to sobie uplanowali. W k-skiej guberni mam znajomego adwokata, kolega z lat dziecinnych, zawiadomił mnie przez zaufanego, że jeżeli przyjadę, to mi da posadę w swojej kancelarii, kto go tam wie, może i da... Posadzę mamusię, posadzę Nineczkę, Iliu-szką na koźle, a ja pieszo, pieszo, obok... Boże wielki, gdyby tak odebrać jeden przepadły dług, może by i na to starczyło!

— Starczy, starczy! — zawołał Alosza — Katarzyna Iwanowna przyśle panu, ile trzeba będzie, i wie pan co, ja też mam fundusz, weźmie pan, ile trzeba, jak od brata, jak od przyjaciela, później mi pan zwróci. (Dorobi się pan, na pewno!) Wie pan, że nic lepszego nie mógł pan wymyślić, jak ten wyjazd do innej guberni! To zbawienie dla pana, a najważniejsza rzecz, dla pańskiego chłopczyka, i wie pan co, przeprowadzi się pan jak najprędzej, przed zimą, przed mrozami, i stamtąd napisze pan

— Starczy, starczy! — zawołał Alosza — Katarzyna Iwanowna przyśle panu, ile trzeba będzie, i wie pan co, ja też mam fundusz, weźmie pan, ile trzeba, jak od brata, jak od przyjaciela, później mi pan zwróci. (Dorobi się pan, na pewno!) Wie pan, że nic lepszego nie mógł pan wymyślić, jak ten wyjazd do innej guberni! To zbawienie dla pana, a najważniejsza rzecz, dla pańskiego chłopczyka, i wie pan co, przeprowadzi się pan jak najprędzej, przed zimą, przed mrozami, i stamtąd napisze pan

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 170-186)