• Nie Znaleziono Wyników

SZARPANINA W SALONIE

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 156-164)

Ale w salonie rozmowa dobiegała już końca. Katarzyna Iwanowna była ogromnie wzburzona, choć wyraz miała stanowczy. W chwili wejścia Aloszy i pani Chochłakow Iwan Fiodorowicz wstał właśnie zbierając się do wyjścia. Twarz miał nieco przybladłą i Alosza patrzył na niego z niepokojem. Chodziło o to, że Alosza w tej chwili spodziewał się tu rozstrzygnąć jedną z wątpliwości, jedną z niepokojących zagadek, które ostatnimi czasy bardzo go trapiły. Jeszcze miesiąc temu z rozmaitych stron słyszał wielokrotnie powtarzane domysły, że brat Iwan kocha Katarzynę Iwanownę i, co najważniejsza, że zamierza istotnie „odbić" ją Miti. Domysły owe wydawały się Aloszy potworne, choć nie dawały mu chwili spokoju. Kochał obu braci i wzdrygał się na myśl o takiej między nimi rywalizacji. A tymczasem Dymitr Fiodorowicz wczoraj nagle bez ogródek sam oświadczył mu, że owszem, cieszy się z rywalizacji Iwana i że jemu, Dymitrowi, ona nawet bardzo pomoże. W czym mu pomoże? W poślubieniu Gruszeńki? Lecz to właśnie uważał Alosza za czyn ostateczny i desperacki. W dodatku wierzył święcie do wczorajszego wieczora, że Katarzyna Iwanowna kocha wielką, namiętną miłością brata jego Dymitra — ale tylko do wczorajszego wieczora. Prócz tego uroił sobie nie wiadomo czemu, że ona nie może kochać takiego człowieka jak Iwan, że kocha tylko takiego człowieka jak Dymitr, i właśnie takiego, jakim jest, mimo całą potworność takiej miłości. Jednak wczoraj, w czasie sceny z Gruszeńką, zamajaczyło mu nagle całkiem coś innego. Słowo „szarpanina", wypowiedziane przed chwilą przez panią Chochłakow, przyprawiło go o dreszcz, bo właśnie tej nocy, gdy ocknął się przed świtem, szepnął do siebie, zapewne w związku ze snem, to samo słowo: „Szarpanina, szarpanina!" Śniła mu się zaś przez całą noc wczorajsza scena u Katarzyny Iwanowny. Toteż ogromnie go zastanowiło uporczywe twierdzenie pani Chochłakow, że Katarzyna Iwanowna kocha Iwana i że tylko gwoli „szarpaniny"

umyślnie oszukuje siebie i sama się zamęcza rzekomą miłością do Dymitra przez wzgląd na jakąś wdzięczność. „Tak, może istotnie powiedziała prawdę! Ale w takim razie, jaka jest sytuacja Iwana?

Alosza wyczuwał jakimś instynktem, że taki człowiek, jak Katarzyna Iwanowna, musi rządzić, rządzić zaś mogła tylko Dymitrem, nie Iwanem. Albowiem tylko Dymitr (chociażby po dłuższym czasie) mógł ukorzyć się przed nią w końcu „dla swego szczęścia" (czego mu zresztą Alosza gorąco życzył), natomiast Iwan — nie, Iwan nie mógłby się przed nią ukorzyć, a zresztą nie dałoby mu to szczęścia. Takie o nim mniemanie nie wiadomo dlaczego urobił sobie Alosza. I oto w chwili gdy wchodził do salonu, wszystkie te wątpliwości i myśli przemknęły mu przez głowę. Jeszcze jedna myśl przyszła mu do głowy, niespodziewana i natrętna : „A jeżeli ona w ogóle nikogo nie kocha, ani

Strona

157

tego, ani tamtego?" Muszę zwrócić uwagę czytelnika, że Alosza sam jak gdyby wstydził się takich myśli i robił sobie wyrzuty, gdy mu się narzucały, co się zdarzało szczególnie często w ostatnim miesiącu: „Bo i cóż ja mogę wiedzieć o miłości i kobietach, i jak mogę rozstrzygać o takich rzeczach"

— beształ siebie po każdej tego rodzaju myśli, po każdym przypuszczeniu. A przy tym wszystkim nie można było nie myśleć. Rozumiał instynktownie, że na przykład teraz rywalizacja obu braci jest niezmiernie ważną sprawą dla obu i że wiele od niej zależy. „Jeden gad pożre drugą gadzinę" — wyraził się wczoraj w podnieceniu Iwan o Dymitrze Fiodorowiczu i ojcu. A zatem Iwan uważa Dymitra za gada i to może od dawna? Czy aby nie od czasu, jak poznał Katarzynę Iwanownę? Słowa te oczywiście wymknęły się wczoraj z ust Iwana mimo woli, lecz tym ważniejsze, że mimo woli. A jeżeli tak, to czy można mówić o zgodzie? Czy, przeciwnie, nie są to nowe ogniska nienawiści i niesnasek w rodzinie? A przede wszystkim nad kim się on, Alosza, ma litować? I czego każdemu z nich życzyć? Kocha jednego i drugiego, ale pośród tych wszystkich straszliwych sprzeczności nie wie, czego każdemu z nich życzyć. W tej gmatwaninie można się było zupełnie zgubić, serce Aloszy zaś nie znosiło rzeczy niewiadomych, bo charakter jego miłości był zawsze czynny. Nie mógł kochać biernie; kochając musiał od razu przychodzić z pomocą. Aby pomagać, trzeba wytknąć sobie cel, trzeba wiedzieć na pewno, co dla osoby, której się chce pomóc, jest dobre i pożyteczne; dopiero gdy się uzyska pewność, pomóc każdemu z nich naprawdę. Tu zaś zamiast konkretnych celów była tylko niejasność i zamęt.

„Szarpanina" — powiedziano przed chwilą! Ale cóż on może zrozumieć nawet z tej szarpaniny7 Nie pojmował nawet jednego słowa w tym chaosie!

Na widok Aloszy Katarzyna Iwanowna porywczo i z pewną nawet radością odezwała się do Iwana Fiodorowicza, który zbierał się już do wyjścia:

— Jeszcze chwileczkę! Niech pan zostanie jeszcze chwileczkę. Chciałabym wysłuchać opinii tego człowieka, któremu ufam z całej duszy. Katarzyno Osipowno, niechże i pani nie wychodzi — dodała zwracając się do pani Chochłakow.

Posadziła Aloszę obok siebie, a pani Chochłakow usiadła naprzeciw, obok Iwana Fiodorowicza.

— Oto są wszyscy moi przyjaciele, jedyni, których mam na świecie, najdrożsi moi przyjaciele — zaczęła żarliwym głosem, w którym brzmiały szczere łzy cierpienia, czym od razu zdobyła sobie serce Aloszy. — Aleksy Fiodorowiczu, pan był wczoraj świadkiem tej ohydy i widział pan, w jakim byłam stanie. Pan tego nie widział, Iwanie Fiodorowiczu, lecz on widział. Co on o mnie wczoraj po-myślał — nie wiem, wiem tylko, że gdyby to powtórzyło się dzisiaj, okazałabym te same uczucia, wypowiedziałabym te same słowa i wykonała te same ruchy. Pan pamięta moje ruchy, Aleksy Fiodorowiczu, pan sam mnie powstrzymał od jednego... (To mówiąc, zarumieniła się i oczy jej zabłysły.) Oświadczam panu, Aleksy Fiedorowiczu, że nie mogę się z niczym pogodzić. Ja nawet nie wiem, czy kocham go teraz. Wydaje mi się, że jest godny politowania, to kiepskie świadectwo miłości. Gdybym go kochała, gdybym go nadal kochała, to zapewne nie litowałabym się teraz nad nim, lecz przeciwnie, nienawidziłabym go...

ona

158

Głos jej zadrżał i łzy zawisły na rzęsach. Aloszę przeszedł dreszcz wewnętrzny. „Szczera jest i prawdomówna — pomyślał — i... nie kocha już Dymitra!"

— Tak jest, tak — zawołała pani Chochłakow.

— Niech pani poczeka, droga Katarzyno Osipowno, nie powiedziałam rzeczy najważniejszej, nie powiedziałam ostatecznie, co postanowiłam dzisiejszej nocy. Czuję, że to jest może okropne postanowienie, okropne dla mnie, ale przeczuwam, że już za nic w świecie go nie zmienię, że tak już będzie do końca mego życia. Mój drogi, mój dobry, mój stały i wielkoduszny doradca i głęboki znawca serc, i jedyny przyjaciel, którego mam na świecie, Iwan Fiodorowicz, pochwala mnie we wszystkim i aprobuje moje postanowienie... Iwan Fiodorowicz je zna.

— Tak, pochwalam — odezwał się Iwan cichym, lecz stanowczym głosem.

— Ale pragnę, aby i Alosza (ach, Aleksy Fiodorowiczu, niech mi pan wybaczy, że tak poufale nazywam pana Aloszą), pragnę, aby i Aleksy Fiodorowicz powiedział mi teraz — wobec obu moich przyjaciół — czy mam słuszność, czy nie. Czuję instynktownie, że pan, Alosza, bracie mój drogi (bo jest pan moim drogim bratem) — wołała w uniesieniu, chwytając swoją rozpaloną ręką jego chłod-ną dłoń — przeczuwam, że pańska opinia, że pańska aprobata, mimo wszystkich moich cierpień, da mi spokój, ponieważ po pańskich słowach uspokoję się i pogodzę z losem, tak, czuję to!

— Nie wiem, o co mnie pani zapyta — odezwał się Alosza z zaczerwienioną twarzą — wiem tylko, że jest mi pani droga i że życzę pani w tej chwili więcej szczęścia niż sobie... Ale ja przecież zupełnie się nie znam na tych sprawach... — dodał nagle z pośpiechem.

— W tych sprawach, Aleksy Fiodorowiczu, w tych sprawach najważniejszą rzeczą teraz jest honor i obowiązek, i coś jeszcze, nie wiem co, ale coś wznioślejszego nawet od obowiązku. Serce mi mówi o tym niepohamowanym uczuciu i ono niepohamowanie mnie pociąga. Wszystko zresztą powiem w dwóch słowach... zdecydowałam się już. Jeśli nawet on ożeni się z tą... bestią (zaczęła uroczyście), której nigdy, nigdy nie przebaczę, to mimo wszystko ja go nie porzucę! Od tej chwili nigdy już, nigdy go nie porzucę! — zawołała w jakiejś bez wyrazu, sztucznej i wymęczonej egzaltacji.

— To nie znaczy, że będę się za nim wlokła, że będę mu się wciąż kręciła przed oczami, dokuczała, o nie, wyjadę do innego miasta, wszystko jedno gdzie, lecz całe życie, całe życie będę śledziła nie-ustannie każdy jego krok. A kiedy będzie z tamtą nieszczęśliwy, a to stać się musi, i to prędko, wówczas niech przyjdzie do mnie, a znajdzie we mnie przyjaciela, siostrę... Tylko siostrę, rozumie się, i to na wieki, ale przekona się wreszcie, że ta siostra jest istotnie prawdziwą jego siostrą, kochającą go, poświęcającą mu całe swe życie. Dopnę tego, doprowadzę do tego, że wreszcie pozna mnie i wszystko mi wyzna, niczego się nie wstydząc — zawołała jakby w szale. — Będę mu Bogiem, do którego będzie się modlił, winien mi to jest choćby za swoją zdradę, za to, co wczoraj przez niego wycierpiałam. I niech widzi przez całe swe życie, że zawsze będę mu wierna, będę wierna danemu słowu, któremu on się sprzeniewierzył. Będę... Stanę się jedynie środkiem jego szczęścia (albo, jak to się mówi, instrumentem, motorem jego szczęścia), i to na zawsze, na zawsze, i żeby on to wiedział przez całe swoje życie! Oto moje postanowienie! Iwan Fiodorowicz całkowicie je aprobuje.

Strona

159

Zabrakło jej tchu. Zapewne o wiele godniej, lepiej i naturalniej zamierzała wypowiedzieć swoją myśl, jednak wypadło to zbyt porywczo i zbyt szczerze. Wiele było w tych słowach młodego nieopanowania, wiele akcentów wczorajszego uniesienia i obrażonej dumy. Czuła to sama. Twarz jej nagle zasępiła się, oczy nabrały złego wyrazu. Nie uszło to uwagi Aloszy. Poczuł dla niej głębokie współczucie. I wówczas Iwan dolał oliwy do ognia.

— Ja tylko wypowiedziałem swe zdanie — rzekł. — U każdej innej kobiety mogłoby się to wydawać nieszczere, nadrabiane, a u pani — bynajmniej. Każda inna nie miałaby słuszności, lecz pani ma słuszność! Nie wiem, jak to umotywować, ale widzę, że pani jest w najwyższym stopniu szczera, dlatego też ma pani słuszność...

— Ale przecież to tylko w tej chwili... A czymże jest ta chwila? To tylko wczorajsza zniewaga — oto i macie państwo całą tę chwilę! — zawołała pani Chochłakow; jakkolwiek nie miała wcale zamiaru się wtrącać, tym razem nie mogła się pohamować i wypowiedziała nagle tę bardzo trafną uwagę.

— Tak, tak — podjął Iwan z jakąś nagłą zapalczywością, niezadowolony snadź, że mu przerwano — tak, ale dla innej kobiety ta chwila jest tylko wczorajszym wrażeniem, i tylko chwilą, natomiast dla takiego człowieka jak Katarzyna Iwanowna chwila owa ciągnąć się będzie całe życie.

Co dla innych jest obietnicą, to dla niej — wiecznym, ciężkim, może ponurym, ale nieustannym obowiązkiem. I będzie odtąd napawać się poczuciem spełnionego obowiązku! Życie pani, Katarzyno Iwanowno, upłynie w cierpiętniczej kontemplacji własnych uczuć, własnego bohaterstwa i własnej niedoli; ale w końcu cierpienia pani złagodnieją i życie pani obróci się w słodkie rozpamiętywanie urzeczywistnionego raz na zawsze, niezłomnego i dumnego zamiaru, istotnie w swoim rodzaju dumnego, i chociaż pełnego determinacji, lecz zakończonego zwycięstwem; ta właśnie świadomość da pani w końcu najpełniejsze zadowolenie i pogodzi ją ze wszystkim...

Wypowiedział to głosem pewnym, z jakąś złośliwością widać naumyślnie, a może nawet nie usiłując ukryć swojego zamiaru, że mówi to naumyślnie i drwiąco.

— O Boże, wszystko to nie tak, jak być powinno! — znowu wykrzyknęła pani Chochłakow.

— Aleksy Fiodorowiczu, niech mi pan powie swoje zdanie! Muszę wiedzieć koniecznie, co pan o tym sądzi! — zawołała Katarzyna Iwanowna i nagle zalała się łzami.

Alosza wstał z kanapy.

— To nic, nic! — mówiła z płaczem. — To nerwy, to po dzisiejszej nocy, ale u boku takich przyjaciół, jak pan i brat pański, czuję się jeszcze dosyć silną... ponieważ wiem... wy nigdy mnie nie opuścicie.

— Niestety, jutro już będę może musiał wyjechać do Moskwy i na długo rozstać się z panią... I na to niestety nie ma rady... — odezwał się nagle Iwan Fiodorowicz.

— Jutro, do Moskwy! — Twarz Katarzyny Iwanowny skrzywiła się raptownie. — Ależ... ależ, mój Boże, jak to dobrze! — zawołała zmienionym naraz głosem, natychmiast przestając płakać, że nawet śladu nie zostało po łzach. Zdumiewająca ta zmiana odbyła się w mgnieniu oka i ogromnie

ona

160

zdziwiła Aloszę: z biednej, znieważonej dziewczyny, płaczącej żałośnie, Katarzyna Iwanowna prze-dzierzgnęła się w kobietę doskonale panującą nad sobą i nawet jak gdyby nadzwyczaj z czegoś zadowoloną, jakby uradowaną.

— O, nie to jest dobre, że pan wyjeżdża, oczywiście że nie to — poprawiła się naraz z miłym, wytwornym uśmiechem — taki przyjaciel jak pan nie może mnie o to posądzać; przeciwnie, jestem zbyt nieszczęśliwa, że pana tracę (podbiegła nagle do Iwana Fiodorowicza i, chwyciwszy go za ręce, uścisnęła je serdecznie). Lecz dobrze, że pan będzie mógł osobiście opowiedzieć w Moskwie mojej ciotce i Agaszy o mojej sytuacji, o całej jej obecnej okropności, oczywiście oszczędzając moją miłą cioteczkę, jak to pan zresztą sam potrafi najlepiej zrobić, i nic nie ukrywając przed Agaszą. Nie może pan sobie wyobrazić, jaka byłam wczoraj i dzisiaj rano nieszczęśliwa, nie wiedziałam bowiem, jak napisać ten okropny list... przecież w liście nie sposób opisać to wszystko... Natomiast teraz przyjdzie mi to z łatwością, skoro wiem, że pan je odwiedzi i wszystko wyjaśni osobiście i uzupełni.

O, jakże się cieszę! Ale tylko z tego się cieszę, niech mi pan wierzy. Sam pan oczywiście jest niezastąpiony... Biegnę prędko napisać list — dodała nagle i zrobiła krok ku wyjściu.

— A Alosza? A zdanie Aleksego Fiodorowicza, które pani tak pragnęła wysłuchać? — zawołała pani Chochłakow.

W jej słowach zabrzmiała nutka gniewu i zjadliwości.

— Nie zapomniałam o tym — zatrzymała się Katarzyna Iwanowna. — A czemuż to pani jest tak niechętnie do mnie usposobiona w takiej chwili, Katarzyno Osipowno? — zapytała z gorzkim i namiętnym wyrzutem. — Potwierdzam to, co powiedziałam. Muszę koniecznie znać jego zdanie.

Ale to nie wszystko: potrzebna mi jego decyzja! Będzie tak, jak on powie — oto jak bardzo pragnę usłyszeć pańskie słowa, Aleksy Fiodorowiczu... Ale co się panu stało?

— Nigdy nie myślałem, nie mogę sobie tego wyobrazić! — zawołał nagle Alosza, ogromnie rozgoryczony.

— Czego, czego?

— On wyjeżdża do Moskwy, a pani zawołała, że się bardzo cieszy — pani to umyślnie zrobiła! A potem od razu zaczęła się pani tłumaczyć, że panią nic z tego nie cieszy, że owszem, żałuje pani, że... traci przyjaciela — ale i to pani umyślnie powiedziała, zagrała pani jak w komedii, jak na scenie...

— Na scenie? Jak to?... Cóż to jest? — zawołała Katarzyna Iwanowna, niezwykle zdumiona, rumieniąc się gwałtownie i marszcząc brwi.

— Mimo tych zapewnień, że szkoda pani tracić przyjaciela, powtarza mu pani kilkakrotnie, że bardzo dobrze się stało, iż on wyjeżdża... — wypalił bez tchu Alosza. Stał przy stole i nie siadał.

— O czym pan mówi, nie rozumiem...

— Sam nie wiem... Nagle olśniło mnie jak objawienie... Wiem, że źle to określam, ale mimo to powiem wszystko — ciągnął dalej Alosza drżącym wciąż i załamującym się głosem — olśniło mnie, że pani wcale może nie kocha Dymitra... od samego początku... I Dymitr może też pani wcale nie

Strona

161

kocha... od samego początku... tylko szanuje... Doprawdy nie wiem, jak się zdobyłem na tę odwagę, ale ktoś musi przecież powiedzieć prawdę... bo tu nikt nie chce mówić prawdy...

— Jakiej prawdy? — zawołała Katarzyna Iwanowna i w głosie jej zabrzmiała nutka histerii.

— A takiej — wyszeptał Alosza brnąc coraz dalej — niech pani zaraz wezwie Dymitra, ja go odnajdę, i niech on przyjdzie tu i weźmie panią za rękę, potem weźmie za rękę Iwana i połączy wasze ręce. Pani dręczy Iwana tylko dlatego, że pani go kocha... a dręczy pani dlatego, że w Dymitrze kocha pani własną szarpaninę, kocha pani nieprawdziwie... bo pani sobie to wmówiła...

Alosza urwał nagle i umilkł.

— Ty... ty... prostaczku Boży! — rzuciła naraz Katarzyna Iwanowna z pobladłą twarzą i wykrzywionymi wargami. Iwan Fiodorowicz zaśmiał się i wstał. W ręku trzymał kapelusz.

— Omyliłeś się, mój poczciwy chłopcze — odezwał się nagle. Twarz jego miała wyraz, jakiego Alosza nigdy u niego nie widział; biła z niej jakaś młodzieńcza prostota i silny, niepowstrzymanie szczery zapał. — Katarzyna Iwanowna nigdy mnie nie kochała! Wiedziała przez cały czas, że ją kocham, mimo że nigdy jej o tym słowa nie powiedziałem, wiedziała, lecz nie kochała mnie.

Przyjacielem jej również nigdy nie byłem, nigdy, ani jednego dnia: dumna kobieta nie potrzebowała mojej przyjaźni. Trzymała mnie przy sobie, aby się nieustannie mścić. Mściła się na mnie za wszystkie zniewagi, które stale, co chwila wyrządzał jej Dymitr od czasu ich pierwszego spotkania...

Bo i to spotkanie wyryło się w jej sercu jako zniewaga. Oto jakie ma serce! Przez cały czas byłem tylko powiernikiem, słuchałem tylko jej wynurzeń na temat miłości do Dymitra. Teraz wyjeżdżam, ale niech się pani dowie, Katarzyno Iwanowno, że pani naprawdę kocha tylko jego. I im bardziej panią obraża, tym mocniej go pani kocha. Oto i cała pani szarpanina. Kocha go pani właśnie takiego, jakim jest, kocha go pani jako swojego krzywdziciela. Gdyby się poprawił, od razu przestałaby go pani kochać. Ale on jest pani potrzebny, aby pani mogła nieustannie rozpamiętywać heroizm swej wierności i aby mu wyrzucać jego wiarołomstwo. Wszystko to płynie z pychy. O, nie brak tu licznych poniżeń i upokorzeń, ale to wszystko z pychy... Jestem zbyt młody i zbyt mocno panią kochałem. Wiem, że nie powinienem pani tego mówić, że godniej byłoby odejść bez słowa, nie dotknąłbym pani tak boleśnie. Ale przecież jadę daleko i nigdy nie wrócę. Przecież to na zawsze... Nie chcę być obok tej szarpaniny... Zresztą, nie potrafię już nic powiedzieć, wszystko już powiedziałem... Żegnam panią, Katarzyno Iwanowno, nie wolno pani gniewać się na mnie, bo jestem stokroć bardziej od pani ukarany: ukarany tym choćby, że nigdy już pani nie zobaczę.

Żegnam. Nie trzeba mi pani ręki. Zbyt świadomie dręczyła mnie pani, abym mógł w tej chwili pani przebaczyć. Później przebaczę, ale teraz nie trzeba ręki.

Dein Dank, Damę, begehre ich nicht8

— dodał z gorzkim uśmiechem, nawiasem mówiąc, dowodząc Aloszy, że i on potrafi czytać

8 Pani, twych wdzięków nie trzeba mi wcale.

ona

162

Schillera, a nawet cytować go z pamięci, o co by go Alosza nigdy dotychczas nie posądził. Wyszedł z pokoju, nie pożegnawszy się nawet z panią domu.

Alosza załamał ręce.

— Iwan! — zawołał za nim z żałosną bezradnością — wróć, Iwan! Nie, nie, on teraz za nic w świecie nie wróci! — zawołał znowu w przystępie rozpaczliwej świadomości — ależ to ja jestem winien, to ja zacząłem. Iwan mówił to w złości. Niesprawiedliwie i w złości... — wołał Alosza jak nieprzytomny.

Katarzyna Iwanowna wyszła raptem do drugiego pokoju.

— Nic pan złego nie zrobił, pan mówił zachwycająco, jak anioł — rzekła szybko i z zachwytem pani Chochłakow do zrozpaczonego Aloszy. — Dołożę wszelkich starań, aby Iwan Fiodorowicz nie wyjechał...

Twarz jej, ku najwyższej rozpaczy Aloszy, promieniała radością. W tej chwili wróciła Katarzyna Iwanowna. W ręku trzymała dwa tęczowe banknoty.

— Mam do pana wielką prośbę, Aleksy Fiodorowiczu — rzekła, zwracając się do Aloszy, głosem na pozór spokojnym i opanowanym, jak gdyby nic nadzwyczajnego nie zaszło. — Tydzień temu, tak, zdaje się, że tydzień temu Dymitr Fiodorowicz popełnił w zapalczywości niesprawiedliwy czyn, o tak, bardzo szkaradny. Jest tu taki podejrzany lokal, podrzędna restauracyjka. Dymitr Fiodorowicz spotkał się w niej z dymisjonowanym oficerem, sztabskapitanem, zausznikiem pańskiego ojca.

Rozgniewany na tego sztabskapitana, Dymitr Fiodorowicz chwycił go za bródkę i wobec wszystkich wyciągnął na ulicę, no i na ulicy długo w ten sposób ciągnął. Powiadają, że synek tego sztabska-pitana, który uczy się w tutejszej szkole, dziecko jeszcze, wyszedłszy ze szkoły przypadkowo natknął

Rozgniewany na tego sztabskapitana, Dymitr Fiodorowicz chwycił go za bródkę i wobec wszystkich wyciągnął na ulicę, no i na ulicy długo w ten sposób ciągnął. Powiadają, że synek tego sztabska-pitana, który uczy się w tutejszej szkole, dziecko jeszcze, wyszedłszy ze szkoły przypadkowo natknął

W dokumencie Bracia Karamazow (Stron 156-164)