• Nie Znaleziono Wyników

Dość powszechnie się sądzi, że istotę pierwotnego chrześcijaństwa oddaje jedno zdanie zawarte w początko-wych rozdziałach Dziejów Apostolskich. Biblia Tysiącle-cia tłumaczy je z greki następująco: „Trwali oni w nauce Apostołów i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlit-wach" (Dz 2, 42). Trzy czynniki tworzyły więc chrześci-jaństwo u jego źródeł: nauczanie Apostołów (didache), wspólnota (koinonia) oraz modlitewne łamanie chleba

(klasis tou artou). Wszystkie razem składały się też na to, co później określono mianem agape - swoistej miłości chrześcijańskiej.

Didache lub kerygma to głoszenie (obwieszczanie, zwiastowanie) słowa Dobrej Nowiny o miłości Boga do ludzi, która najdoskonalej wyraziła się w Jezusie Chrys-tusie, w oferowanym przez Niego zbawieniu za darmo, mocą jego śmierci i zmartwychwstania. Przykładem ke-rygmy jest mowa (słowne świadectwo - martyńa) Apostoła Piotra, tuż po Zesłaniu Ducha Świętego, która doprowa-dziła do zawiązania pierwszej koinonii (Dz 2, 14-41).

Koinonia to wspólnota, która powstawała jako odzew na Dobrą Nowinę: ci, którzy Ją przyjęli, gromadzili się wokół Niej, zawierając więź z Bogiem i więź ze sobą. Była ona tak silna, że „przebywali razem i wszystko mieli wspólne [koinos znaczy: wspólny!]. Sprzedawali majątki i dobra i rozdzielali je każdemu według potrzeby" (Dz 2, 44-45). Warto pamiętać, że odpowiednikami greckiej koinonii są takie polskie słowa, jak: uczestnictwo, udział, braterstwo, wzajemność, oddanie, dar, miłość, jedność, a nawet: solidarność czy społeczność (por. ks. R. Popow-ski, Wielki słownik grecko-polski Nowego Testamentu, „Voca-tio", Warszawa 1995, hasła 2829, 2831-2834). Wiążą się one z tym, co Dzieje Apostolskie określają jako diakonia

55

(służba). Posługa diakonalna - troska o żywność dla potrzebujących, przekazywa-nie jałmużny biednym, opieka nad wdowa-mi - stanowiła istotną część, prawie równą apostolskiej, religijnej działalności pier-wotnego Kościoła (por. np. Dz 6, 1-7; 11, 27-30).

Wyrazem koinonii i diakonii były agapy, czyli uczty braterskie, podczas których pierwsi chrześcijanie, „łamiąc w domu chleb [klontes te kat oikon arton], przyjmo-wali pokarm w rozweseleniu i prostocie serca, wielbiąc Boga i mając łaskę wzglę-dem całego ludu" (Dz 2, 46-47, wydanie interlinearne „Vocatio"). Uczty te - wzoro-wane prawdopodobnie na żydowskim ob-rzędzie wieczerzy sederowej (paschalnej) lub wieczerzy szabatowej - uobecniały lub upamiętniały Ostatnią Wieczerzę (Wiecze-rzę Pańską), jaką Jezus Chrystus spożył z Apostołami tuż przed, i w związku z, swoją ofiarą krzyżową. Stały się one zaczy-nem tego, co dziś określamy miazaczy-nem Lei-tourgia (dosłownie: dzieło/służba ludu, później przyjęło się: służba Boża, niem.

Gottesdienst, ang. seryice), Eucharistia (wdzię-czność, dziękczynienie [Bogu]), c z y - w terminologii łacińskiej Komunia (communio -wspólność, łączność [z Bogiem i ludźmi]) lub, dość swobodnie: na zasadzie pars pro toto, Msza (missio - posłanie, zakończenie).

Na podstawie tego, co wyżej napisano, można powiedzieć po prostu, że chrześci-jaństwo odznacza się trójdzielną dynamiką:

najpierw jest Słowo (Logos - kerygma), z niego rodzi się wspólnota (koinonia), której wyrazem staje się stół (klasis tou artou jako eucharistia). Dynamika ta - sło-wo-wspólnota-stół - nie jest specyficzna

dla chrześcijaństwa. Jej kulturowa geneza tkwiła w judaizmie, a występowała z pew-nością także w innych religiach i kulturach, np. w kulturze greckiej. Co więcej, dynami-ka ta stanowi naturalną podstawę tworze-nia więzi przyjacielskich, miłosnych, ro-dzinnych. Każdy zna ją z osobistego doś-wiadczenia.

Najpierw ludzie zaczynają ze sobą roz-mawiać, chcąc sobie coś ważnego przekazać

- za pomocą słów objawiają sobie nawza-jem dobrą nowinę. Tak zawiązuje się wspólnota: coraz więcej mają wspólnych myśli, przeżyć, coraz więcej spraw ich łączy. Wreszcie-dzielą ze sobą stół. Takie jest życie, i takie jest chrześcijaństwo.

Naj-bardziej podstawowe doświadczenia ludzkiego życia stają się tworzywem doświadczenia chrześcijańskiego. Bóg staje się obecny poprzez codzienne sło-wo, wspólnotę i stół. Kto nie pielęgnuje ludzkiej mowy, nie usłyszy Słowa Bożego.

Kto nie buduje więzi między ludźmi, nie rozpozna miłości Boga. Kto nie dba o ro-dzinną kolację, nie zakosztuje w Wieczerzy Pańskiej.

Z pewnością dynamika chrześcijańska wyznacza styl chrześcijańskiego życia. Tro-ska o głębię wypowiadanych słów, zaan-gażowanie na rzecz autentycznych i do-brych relacji międzyludzkich (nie tylko z tzw. bliskimi) oraz zabieganie o chleb dla potrzebujących powinny być zna-kiem rozpoznawczym chrześcijanina.

Owszem, chrześcijanie nie mają monopolu na ten znak - jest to sprawa zwykłego uczciwego człowieczeństwa. Jednakże by-cie chrześcijaninem, jak widzieliśmy, z isto-ty swej dodatkowo i szczególnie zobowią-zuje do bycia przede wszystkim takim znakiem.

Nie jest celem tego tekstu przeprowa-dzanie rachunku sumienia dla siebie lub dla innych. Nie jest też celem dyskutowanie np. zagadnienia sposobów zaangażowania chrześcijan w budowanie sprawiedliwych struktur społecznych, by były one bardziej wspólnotami. Ograniczę się tu tylko do jednej sprawy, która stanowi „papierek lak-musowy" naszego polskiego chrześcijań-stwa, a dokładniej tej jego części, w której uczestniczę, czyli katolicyzmu.

Podobno rodzinę rozpoznaje się po jej zwykłym obiedzie lub kolacji. Tam wszystko widać, jak na dłoni: czy wszyscy są?, czy rozmawiają?, a jak tak, to o czym?, co kto robi?, jak się czuje z innymi?, czy wspólne ucztowanie sprawia im radość?

Tak samo jest ze wspólnotą chrześcijańską

Słowo - Współnota - Stół. Czym jest dla mnie chrześcijaństwo?

- rozpoznaje się ją po jej Wieczerzy Pań-skiej, czyli Eucharystii. A jakie są nasze katolickie Eucharystie, nasze zwykłe niedzielne Msze Święte?

Różne. Trzeba pamiętać, że różne są parafie, różni ludzie, różne oczekiwania.

Tak jak różne są ludzkie osobowości, przy-zwyczajenia, formacja. Wielu jednak powia-da, że nasze Msze są nudne, oficjalne, a więc nierzadko tylko „przestane" lub „przespa-ne". Nie chodzi tu o to, by z Liturgii robić show. Jeśli jednak Eucharystia ma być - jak naucza Kościół Katolicki - „źródłem i zara-zem szczytem całego życia chrześcijańskie-go" (Sobór Watykański II, Lumen gentium, 11), musi być żywa, musi ludzi angażować.

Musi być widoczne, że jest w Niej Słowo i Stół, które budują Wspólnotę.

Ostatnio coraz bardziej podkreśla się rolę Biblii w Eucharystii. Podczas Liturgii Słowa podnosi się księgę z czytaniami, co-raz częściej słychać biblijne kazania. Nadal jednak czytanie Biblii w kościele przez

dorosłych świeckich w większości przy-padków ogranicza się do znaczniejszych

(zwłaszcza transmitowanych przez telewiz-ję) uroczystości. Podobnie - poza wyjątka-mi - brakuje biblijnych komentarzy i świa-dectw oraz modlitwy wiernych, przygoto-wywanych właśnie przez wiernych, w na-wiązaniu do spraw, które ich dręczą.

Najważniejsze jest jednak to, że na przeciętnej Mszy panuje atmosfera anoni-mowości, przerywana co najwyżej przez niektórych na chwilę - na znak pokoju.

Czy można tu mówić o wspólnocie? Jej budowaniu nie sprzyja też, zachowywany jeszcze w wielu polskich kościołach,

trady-cyjny sposób udzielania Komunii Świętej.

Gdyby zobaczył go, nie znający chrześcijań-stwa, jakiś przybysz z obcej planety, raczej nie wpadłby na to, że obrzęd Komunii wywodzi się z wydarzenia, które było Wie-czerzą, i że jednym z jego celów jest uobec-nianie także międzyludzkiej jedności...

Ktoś powie, że sprawy te wymagają oddzielnych i ostrożnych analiz teologicz-nych, kulturowych, historycznych i socjolo-gicznych. Ktoś inny doda, że to, czego mi

brakuje na „przeciętnej" Mszy, odnajdę we wspólnotach posoborowej odnowy. Poza tym nie wszystko da się zrobić na codzień.

To prawda. Jednakże nie każdy polski kato-lik - z różnych przyczyn - stanie się uczest-nikiem jakiejś wspólnoty. Co więcej, pewne sprawy powinny być powszechne i nie wy-magają specjalnych analiz czy zabiegów...

A może po prostu rzeczy się mają tak, jak w naszych domach: w zwykły dzień „jest jak jest", lecz gdy śpieszą jacyś lepsi goście,

sprzątamy, robimy dobry obiad i okazujemy się bardzo mili (nie tylko dla gości)...

Powiedzmy sobie szczerze: nie ma dy-mu bez ognia. Dla chrześcijanina ogniem jest Duch Święty. Trzeba jednak pozwolić Mu działać. Eucharystia udziela Słowo, jest Stołem i stanowi Wspólnotę. Jednakże nie skorzysta z Niej ten, kto przychodzi na Nią nieprzygotowany, kto nie żyje Jej darami.

Na koniec więc kilka uwag o tym, jak nasze parafie mogłyby to przygotowanie pogłę-bić, jak mogłyby dać Duchowi dodatkowe impulsy przyzwolenia. Podaję je na pod-stawie obserwacji życia chrześcijańskiego, zwłaszcza ewangelickiego, w Niemczech.

Skoncentruję się tylko na kilku z jego zalet, co nie oznacza, że nie ma tam wad. Są, ale nie wypada „punktować" braci, tak jak nie wypada się też - odpieram ewentualny zarzut ze strony naszych kościelnych „pa-triotów" - chwalić własnymi osiągnięcia-mi... Ale do rzeczy.

Po pierwsze: otwarte godziny (kręgi) biblijne. Powiedziałem już, że nie każdy ma czas i skłonność do systematycznego studium Biblii w ramach szerszej formacji religijnej w ruchach posoborowej odnowy.

Każdy jednak mógłby od czasu do czasu odwiedzić otwarty dla wszystkich krąg bib-lijny (lub podobne spotkanie katechetycz-ne). Mógłby on mieć charakter pogadanek, wykładów, kursów, świadectw, spotkań modlitewnych itp. Jego formy różnicowały-by się w zależności od stopnia wiedzy i zaangażowania uczestników. Ale żeby tak było, kręgi biblijne musiałyby po prostu funkcjonować jako normalna część działal-ności duszpasterskiej parafii - zapisane na

Scriptores Scholarum 5 7

tablicy ogłoszeń parafialnych na stałe: jak nabożeństwa różańcowe czy nieszpory. Nie wierzę, że dla kręgów biblijnych nie dałoby się znaleźć chętnych duszpasterzy oraz kompetentnych animatorów świeckich.

Z biegiem czasu kręgi z pewnością byłyby coraz liczniej odwiedzane. Ich owoce -w postaci -wspomnianych komentarzy, świadectw i modlitw - mogłyby wzbogacać niedzielne Eucharystie. Ludzie po prostu dzieliliby się swoim autentycznym doś-wiadczeniem życiowym...

Po drugie: parafialne życie towarzy-skie. Dlaczego ludzie na niedzielnej Mszy, zwłaszcza w dużym mieście, czują się ano-nimowo? Dlatego, że - o ile nie trafią na sąsiadów - nie znają siebie nawzajem. Nie mają w ogóle okazji ze sobą porozmawiać jako chrześcijanie. A gdyby tak działały

przy parafii chrześcijańskie kawiarnie, klu-by, koła zainteresowań, może sklepy, a na-wet biura matrymonialne... Już w wielu miejscach tak jest, ale dlaczego nie miałoby to być czymś powszechnym? Przecież to też są czynniki wspólnototwórcze! Ewangelicy powiadają żartobliwie, że w ich kościołach parafialna kawa po nabożeństwie jest trze-cim sakramentem (teologia ewangelicka mówi oficjalnie o dwóch sakramentach:

Chrzcie i Komunii). Coś w tym jest:

wspólnota chrześcijańska nie ma tylko wy-miaru nadprzyrodzonego, lecz - skoro jest wspólnotą, w której uczestniczą także zwykli śmiertelnicy - ma również wymiar bardzo doczesny.

Po trzecie: zbiórki na rzecz głodują-cych i ubogich. Zbiórki takie stanowiły w pierwotnym Kościele istotną część Eu-charystii. Ich pozostałością jest piękna czynność składania darów przez wiernych, a także mniej piękne - urastające niekiedy

do paraliturgicznego obrzędu - tzw. zbiera-nie na tacę. Dlaczego zbiera-nie zastąpić (lub na stałe uzupełnić) tacy, składaną dyskretnie po lub podczas Liturgii, ofiarą na - każdo-razowo wcześniej określany - konkretny cel charytatywny? Rozumiem, że na taki wzniosły gest mogą sobie pozwolić Koś-cioły w krajach, w których istnieje podatek kościelny, gwarantujący Kościołom utrzy-manie, a ich wiernych stać na dodatkowe wydatki. Ale czy u nas nie można by jawnie i regularnie (a nie tylko od święta łub kataklizmu) poświęcać przynajmniej pew-ną część kolekty potrzebującym? Może to pomagałoby nam zrozumieć, że Kościół stanowi - nieograniczoną przez rasę, język czy przekonania - wspólnotę, której uczest-nicy zawsze nawzajem siebie wspomagają...

Może troszcząc się o powszedni chleb dla innych, lepiej pojęlibyśmy Bożą troskę 0 Chleb Eucharystyczny dla nas. Trudno ucztować - nawet duchowo - gdy inni cierpią głód...

Przedstawiłem powyżej tylko kilka punktów „papierka lakmusowego" naszego chrześcijaństwa. Ze nie ma w nich (i w całej mojej wypowiedzi) nic oryginalnego, łatwo się przekonać, czytając Biblię i jej opraco-wania, Katechizm Kościoła Katolickiego, elementarne podręczniki do religii i teolo-gii, homilie Jana Pawła II, literaturę eku-meniczną itp. Jednakże nie o oryginalność tu chodzi, lecz o pytania, jakie zadajemy sobie na przełomie wieków - u progu dwu-tysiąclecia naszej religii: jak rozumiemy chrześcijaństwo?, czy naprawdę nam zależy na wartościach, które z nim utożsamiamy?, czy chrześcijaństwo ewangeliczne stanowi centralny i powszechny, czy tylko uboczny 1 wąski nurt naszego życia osobistego, kościelnego i społecznego?...

Scriptores Scholarum 1 (26) 2000