• Nie Znaleziono Wyników

31.05. - 30.06.1999.

„A pokój Boży, który przewyższa wszelki rozum, strzec będzie serc waszych i myśli waszych

i a ż n i e w Chrystusie Jezusie" (Biblia Warszawska, Flp 4, 7)

| g J J | Q ( J

Moją relację zaczynam od słów Apostoła Pawła z Listu do j a k i e g o ś Filipian, mówiących o Bożym pokoju, który przewyższa s z c z e o ó l n e o o w s z e ^ e logiczne rozumowanie. Właśnie ten pokój

to-y to-y Warzyszył mi od pierwszych dni przygotowań do misji, aż p r z e s ł a n i a do mego powrotu.

d0tvczacea0

Wszystko zaczęło się od telefonu do Ambasady Chiń-I H y skiej w Warszawie, gdzie zwróciłem się z zapytaniem m e ] p o a r o z y o możliwość otrzymania wizy. Dowiedziałem się, że

d o C h i l l n i e m° g ę H Otrzymać po spełnieniu jednego z dwóch

wa-^ K r MK M I M A I M M i ł W i wa-^ ^ | . * 1 * / / 4

^ runkow: pierwsza możliwość to zaproszenie, druga -p r z e m ó w i ł O n ważny bilet na samolot tam i z -powrotem. Ponieważ

d o m n i e W t e ł wcześniej nie byłem w Chinach, nie miałem niko-- i « / go, kto mógłby mi wysłać zaproszenie. Druga możliwość S p r a w i e W ] a j £ i s również nie wchodziła w grę, ponieważ nie stać mnie

W Y i a t k o W Y było na przelot samolotem. Pozostawała jedynie nadzieja,

* U ł uc^a m* z<*obyć wizę w Kazachstanie. Byłem w tym S p O S O l Df C Z I l l e m wcześniej kilka razy i mam tam wielu znajomych

j e d n a k Ż e t e n braci w Panu. Ufałem więc, że z Bożą pomocą uda mi się

• * A " * uzyskać wizę i wyjechać. Zadzwoniłem do mojego znajo-W y j a Z C l j e S t m eg0 w Kazachstanie i poprosiłem go, aby rozeznał się co do możliwości. Po jakimś czasie otrzymałem od niego informację, że wprawdzie nieco drożej, ale wizę da się załatwić. To mnie w pewnym stopniu uspokoiło oraz sprawiło, że coraz bardziej wierzyłem w powodzenie

147

m tapi

mm s s

wyjazdu. Chociaż nie otrzymałem od Boga jakiegoś szczególnego przesłania

dotyczą-cego mej podróży do Chin, nie przemówił On do mnie w tej sprawie w jakiś wyjątko-wy sposób, czułem jednak, że ten wyjątko-wyjazd jest Jego wolą. Pewne okoliczności z po-przednich wyjazdów do Kazachstanu wska-zywały na to, że Pan chce, abym tym razem pojechał dalej - do Chin. Była to dla mnie wielka próba wiary, gdyż pojawiły się rów-nież wątpliwości. Często zadawałem sobie pytanie, czy mój wyjazd rzeczywiście jest wolą Bożą. Wówczas prosiłem Boga o wzmocnienie i utwierdzenie w wierze.

Postanowiłem, że będę się przygotowy-wał, a jeśli to pochodzi od Boga, Pan da mi powodzenie. Od kwietnia 1999 r. zacząłem gromadzić fundusze na wyjazd, a więc miałem tylko dwa miesiące do zaplanowa-nego przeze mnie terminu wyjazdu, który ustaliłem na 31 maja 1999 r. W grę wcho-dziła duża (przynajmniej jak dla mnie) kwo-ta, prawie 4 tys. zł. Miałem więc pewne obawy. Pieniędzy zebrałem dokładnie tyle, ile potrzebowałem, cały czas byłem jednak podekscytowany, gdyż otrzymywałem je z różnych źródeł niemalże do ostatniego dnia przed wyjazdem. Bóg jednak okazał się wierny i wyposażył mnie. Jak już wspom-niałem, była to dla mnie wielka próba wiary, lecz miałem w tym doświadczeniu szczegól-ny pokój Boży, który był dla mnie znakiem tego, że nad wszystkim czuwa Pan.

Miałem wykupiony bilet wraz z miej-scówką na pociąg relacji Berlin - Astana (obecna stolica Kazachstanu) przez Lublin.

Kiedy czekałem na dworcu w Lublinie wraz ze 150 kilogramowym bagażem na przyjazd tego pociągu, okazało się, że na peron wjeż-dża pociąg relacji Berlin - Kijów, a mego wagonu „po prostu" nie ma. Miałem cztery minuty na podjęcie decyzji... Wsiadłem i po-jechałem do Kijowa. W czasie jazdy dowie-działem się, że pociąg, na który czekałem został odwołany i od dzisiaj nie kursuje.

Przez pewien czas byłem przerażony na myśl o tym, jak poradzę sobie sam w Kijowie z tak ciężkim bagażem, ale Pan mi pomógł.

Czułem w tych trudnych momentach, jak

Bóg „obejmuje mnie i mówi": Nie bój się, ja jestem z tobą. Wiozłem ze sobą 170 sztuk Nowych Testamentów i inną literaturę bib-lijną w języku rosyjskim dla Kościołów w Ka-ragandzie. Podróż miałem dobrą i z pomocą Bożą, po czterech dniach, dojechałem na miejsce.

Kiedy zaczęliśmy załatwiać wizę w Kara-gandzie, to okazało się, że to wcale nie taka prosta sprawa. Dla mnie, jako dla obcokra-jowca, nie było praktycznie żadnych możli-wości uzyskania wizy chińskiej bez zapro-szenia. Szanse zmalały więc do zera. Byłem naprawdę przygnębiony. Podczas rozmowy z kazachskimi urzędnikami doradzono mi, abym udał się do byłej stolicy Kazachstanu, Ałma-Aty i spróbował szczęścia bezpośred-nio w Ambasadzie Chińskiej. Natychmiast podjąłem decyzję. Następnego dnia rano wy-jechaliśmy z moim znajomym, Kolą, w 1000-kilometrową trasę z Karagandy do Ałma-Aty.

Chociaż było bardzo gorąco (większość drogi to ciągnący się kilometrami step), samochód Koli (Zaporożec), choć już nie młody, spisy-wał się dobrze i po 24 godzinach byliśmy na miejscu. Mieliśmy adres pewnej rodziny wierzących, których wcześniej nie znaliśmy.

Mimo tego zostaliśmy przyjęci bardzo mile.

Mąż Chińczyk, żona Rosjanka, na stałe mieszkający w Kazachstanie. Ponieważ w tym samym czasie byli u nich goście z Chin

(małżeństwo), czuliśmy się trochę nieswojo, jako niespodziewani, dodatkowi goście.

Przedstawiłem się i opowiedziałem po co przyjechałem, trochę porozmawialiśmy. Gos-podarz domu zadzwonił do kilku biur turys-tycznych z pytaniem, czy zechcą mi pomóc.

Większość z rozmówców odmawiała, tłu-macząc, że to nie jest możliwe, lecz przed-stawiciel jednego z biur obiecał, że spróbuje mi pomóc. Mieliśmy czekać na telefon do następnego dnia. Trochę się uspokoiłem, ale świadomość tego, że szanse są niewielkie nie opuszczała mnie. Wiele godzin spacero-wałem po mieście, modląc się i „wołając"

do Boga o pomoc. To oczekiwanie było dla mnie bardzo trudne, a oprócz tego przycho-dziło zwątpienie, czy rzeczywiście jest wolą Bożą, abym pojechał. Jednak przez cały czas

Az dotąd pomagał nam Pan (1 Sm 7, 12)

byłem również pocieszany przez mego Pana.

Zacząłem dostrzegać w sobie podwójną na-turę, jedna aż rwała się, by narzekać i płakać, druga - bardzo mocno wierzyła w powodze-nie misji.

Minął jeden dzień, potem drugi, a telefon milczał. Podczas kolejnego posiłku gospoda-rze zauważyli, że się denerwuję. Próbowali mnie więc pocieszać i powiedzieli mi, abym się nie dręczył, gdyż jeżeli jest to Bożą wolą, to wizę dostanę. Pomyślałem sobie: Łatwo wam mówić, ale co ja czuję, to wie tylko Bóg. Po posiłku zacząłem opisywać w moim terminarzu kolejny dzień i w momencie, gdy opisywałem tego człowieka, który postano-wił mi pomóc, odczułem potężne dotknięcie Ducha Świętego i jakby głos: Ten właśnie człowiek pomoże załatwić ci wizę. Byłem tym tak bardzo zaskoczony, że nie uwie-rzyłem. Trzeciego dnia po telefonach nasze-go nasze-gospodarza, okazało się, że nic z tenasze-go nie będzie. Mimo szczerych chęci, nie może mi pomóc. Byłem zrozpaczony, nie czekałem nawet na obiad, podziękowałem za wszystko i odjechaliśmy z powrotem do Karagandy.

Chciałem płakać i krzyczeć oraz miałem żal do Boga, jednak panowałem nad sobą i myś-lałem: Panie, jeśli nie jest Twoją wolą, abym tam pojechał, zgoda, nie pojadę. Gotów jestem wrócić do Polski i powiedzieć wszystkim, że się pomyliłem. Ale, Panie, jak mam wytłumaczyć sobie ten pokój, który wlewasz w moje serce odnośnie mego wy-jazdu do Chin? Chociaż wracałem do Polski, ciągle wydawało mi się, że to tylko jakieś nieporozumienie. Z jednej strony układałem sobie scenariusz mego powrotu do Polski, z drugiej - byłem myślami w Chinach.

Wreszcie dotarliśmy do Karagandy. Kiedy podjechaliśmy pod blok, stała tam żona Koli i rozmawiała z sąsiadką. Podeszła do mnie i powiedziała: Był telefon z Ałma-Aty, będzie wiza. Co to była za wiadomość, mówię Wam, jaka radość! Tak bardzo dziękowałem Bogu i cieszyłem się. Umyłem się, zjadłem coś, wziąłem trochę bielizny do torby i za trzy godziny z powrotem jadę 1000 km, do Ałma-Aty. Na miejscu byłem w niedzielę rano, a w poniedziałek o 16.00 miałem już

wizę w kieszeni. Kosztowała bardzo dużo, ale to było nieważne. Do Chin wyjechałem pociągiem tego samego dnia o 21.00.

Podróż miałem przyjemną. Pociąg kolei chińskiej był estetyczny, wygodny i z klima-tyzacją. Po 36 godzinach dojechałem do Urumczi. Potem jeszcze tylko taksówką pod wskazany adres kościoła i byłem u celu podróży. Przyznam, że miałem dużo kło-potów z nawiązaniem rozmowy z powodu nieznajomości języka. Język rosyjski nie jest tam (w rejonie Urumczi) tak

popular-ny, jak myślałem, jednak Pan stawiał przede mną ludzi, którzy, chociaż niewiele, mówili po rosyjsku. Kościół, do którego się udałem, to duża społeczność wierzących, licząca 10 tys. członków. Jest on zarejestrowany i działa legalnie (w odróżnieniu od wielu nielegal-nych zgromadzeń). W budynku odbywają się nabożeństwa jednocześnie na trzech pię-trach. W ten sposób razem może modlić się 3 tys. osób. Na parterze budynku kościelne-go znajduje się witryna z literaturą chrześ-cijańską oraz Bibliami w języku chińskim, którą można nabywać bez przeszkód. Próbo-wałem rozmawiać z ludźmi, którzy sprze-dają literaturę, ale nie bardzo mi wycho-dziło. Szukałem pomocy w słowniku i w koń-cu zrozumieli mnie. Potem pojechałem do hotelu, gdzie zarezerwowałem jeden z tań-szych pokoi i myślałem, że ktoś się pojawi.

Czekałem, czekałem, lecz nikt się nie po-jawił przez trzy dni. Pojechałem ponownie, znowu rozmawiałem i dowiedziałem się, że w niedzielę o 10.00 jest nabożeństwo.

Wróciłem do hotelu i zacząłem zastanawiać się, dlaczego są tacy „chłodni"? Nie miałem im tego za złe, jednak było mi trochę przy-kro. Następnego dnia, w niedzielę, przyje-chałem na nabożeństwo. Musieli między sobą rozmawiać o mnie, bo gdy mnie tylko zobaczyli, to od razu zaprowadzili na środ-kowe piętro i wskazali krzesło w pierwszym rzędzie. Nabożeństwo przebiegało „normal-nie". Ktoś filmował je kamerą video. Po nabożeństwie wyszedłem na zewnątrz i oka-zało się, że nikt nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Po chwili prawie wszyscy rozes-zli się, zostało może 30 osób. Stałem i łzy

149 Scriptores Scholarum

m

cisnęły mi się do oczu. „Wołałem" do Boga:

Panie, przejechałem tyle drogi i nikt nawet ze mną nie chce rozmawiać, czy to ma sens?

Pamiętam, za minutę, najwyżej dwie, pod-szedł do mnie młody, może 30- -letni męż-czyzna i zapytał o coś w języku angielskim.

Odpowiedziałem, że nie rozumiem po an-gielsku i mogę rozmawiać po rosyjsku. Wte-dy on zwrócił się do mnie po rosyjsku.

Wprawdzie mówił w tym języku słabo, ale mogliśmy się porozumieć. Byłem szczęśli-wy. Kiedy wyjaśniłem mu, po co przyje-chałem, natychmiast zaprowadził mnie do swego pastora. Był to starszy człowiek, bardzo ostrożny w rozmowie. Nie przejawiał większego zainteresowania moją osobą.

Mówił o trudnych doświadczeniach z prze-szłości i o potrzebie ostrożności. Niemniej jednak nasza rozmowa była serdeczna i

roz-staliśmy się w pokoju. Luchin-Ping, takie jest imię mojego przyjaciela i brata w Panu, zaprosił mnie do swojego domu. Był to wspaniały czas modlitwy, rozmowy i posiłku.

Ten człowiek może być dla nas (Polskiej Misji „Świat dla Chrystusa") bardzo wartoś-ciowy. Zna język chiński, angielski, kazach-ski, ujgurski i słabo rosyjkazach-ski, a więc znako-micie nadaje się na tłumacza i przewodnika.

Ponieważ bardzo się zaprzyjaźniliśmy, obie-cał mi swoją pomoc. Zauważyłem, że jest szczerym, otwartym człowiekiem i naprawdę kocha Jezusa. Luchin-Ping dał mi nawet klucze do swojego mieszkania, abym mógł wejść, kiedy tylko przyjadę. Zrobił tak dla-tego, gdyż często wyjeżdża w interesach i może się zdarzyć, iż nie będzie go w domu, gdy przybędę.

Po sześciu dniach pobytu w Chinach wracałem do Kazachstanu autobusem. Oglą-dałem miasta i wsie. Chiny to zupełnie inny kraj niż Polska. Inna mentalność ludzi i kul-tura. Jest to aktualnie kraj prężnie rozwijają-cy się. Wiele się tutaj buduje nowych obiektów, dróg, mostów itp. Dużo ludzi (w większości z krajów byłego Związku Ra-dzieckiego, a także z Polski) przyjeżdża tu i kupuje ogromne masy towarów.(najczęściej odzież), zostawiając miliony dolarów. Miasta tętnią życiem: handel, usługi, gastronomia,

praca na budowach, w przemyśle itp. Ow-szem są też ludzie bardzo biedni. Wielu spotkać można na ulicach, stojących z różny-mi narzędziaróżny-mi. Oczekują na propozycję pra-cy. Jednak ogólny obraz Chin jest o wiele korzystniejszy niż obraz Kazachstanu, gdzie jest ogólny zastój i nic się nie dzieje. Ze szczególnym zainteresowaniem obserwo-wałem tereny górskie, gdzie zamieszkują jeszcze plemiona koczownicze, pasterskie.

Wielu z nich to Ujgurowie, około 40%

w tym rejonie Chin, i to właśnie w tym języku oraz w języku kazachskim potrzeba literatury ewangelizacyjnej. Mam kochanego brata w Panu - Waltera w Niemczech, który obiecał powielić dla naszej misji literaturę w języku ujgurskim, i liczę, że uda się nam ją dostarczyć. Pragnę docierać z Ewangelią do małych miejscowości, do wsi, do tych ple-mion koczowniczych i pasterskich, gdzie z Dobrą Nowiną nie dotarł jeszcze nikt.

Do domu wróciłem zmęczony, ale szczęśliwy, ponieważ cel, który postawiłem przed sobą, został osiągnięty. Moim zada-niem było rozpoznanie sytuacji w rejonie Urumczi w Chinach oraz nawiązanie kon-taktów z ludźmi wierzącymi. Dzisiaj jestem bogatszy o doświadczenia, mam lepsze rozeznanie, i co najważniejsze bardzo do-bry kontakt z bratem w Chrystusie, którego poznałem.

W lipcu 2000 r. wybieramy się z prezbi-terem Ryszardem Kwoką do Chin, aby, jeśli Pan pozwoli, przygotować pole do pracy ewangelizacyjnej. Zdaję sobie sprawę z te-go, że nie dokonałem niczego wielkiego i treścią tego artykułu-świadectwa nie jest podsumowanie jakichkolwiek osiągnięć, jednak to, na co chciałem zwrócić uwagę, to sposób rozpoznawania woli Bożej, ucze-nie się rozumienia i szukania oblicza Boże-go. Nie jest to łatwe, nie przychodzi przez siedzenie w fotelu, ale poprzez konsek-wentne działanie oraz przez cierpliwość i wiarę. Korzystając z okazji pragnę z całego serca podziękować Bogu za wszystkich, którzy modlili się o mnie oraz wspierali duchowo i finansowo. Bez tej pomocy nic sam bym nie uczynił.

Mariola Kozubek, Tomasz Mikusiński,