• Nie Znaleziono Wyników

Na tropie magicznego

W dokumencie Kultura koszalińska : almanach 2012 (Stron 69-73)

Koszalina...

W 2006 roku światło dzienne ujrzała pierw-sza książka autorstwa Piotra Polechońskiego pt. Mój magiczny Koszalin. Autor, „koszalinia-nin z urodzenia i z wyboru”, jak sam o sobie pisze, zarazem dziennikarz „Głosu Pomorza”

w latach 1998-2007, a później „Głosu Kosza-lińskiego” (od 2007), zebrał w niej swoje naj-ciekawsze artykuły poświęcone historii mia-sta, które ukazały się na łamach „Głosu Pomo-rza” w latach 2004-2006. Wydawnictwo oka-zało się wielkim sukcesem i spotkało z bardzo pozytywnym odbiorem czytelników, stąd też tylko kwestią czasu było, aż pojawią się kolej-ne „opowieści”.

Na kontynuację trzeba było czekać jednak aż cztery lata – dopiero w 2010 roku wydano Ko-szalin w magicznym zwierciadle, ale kolejne czę-ści ukazywały się już rok po roku: w 2011 wyda-no Mój sen o Koszalinie, a rok później ostatnią póki co pozycję z serii: Dawno temu w Koszali-nie. Tym samym z nieśmiałego jeszcze projektu opowiedzenia o Koszalinie „inaczej”, jakim była książka Mój magiczny Koszalin, powstała niezwy-kle ciekawa i imponująca rozmachem tetralogia będąca opowieścią Polechońskiego o Koszalinie – przede wszystkim jednak o Koszalinie mocno już dziś zapomnianym, Koszalinie z minionych

lat. Jego tajemnicach, które warto odkryć niekie-dy na nowo, niezwykłych ludziach, którzy zwią-zani byli z miastem, wydarzeniach, które kształ-towały tożsamość miasta i miejscach, które już nie istnieją, a które odcisnęły swój ślad na tkan-ce miasta, ale też tych, które przetrwały do dziś, a których historia została zapomniana. Wreszcie – o poszukiwaniu niezwykłości w mieście, któ-re dla wielu jego mieszkańców i przybyszów z zewnątrz wydaje się być nudnym miastem bez historii i bez tożsamości.

Autor w całym cyklu próbuje jednak dowieść, że jest inaczej, cały czas poszukując owego mi-stycznego i owianego legendą „magicznego Koszalina”, który znajduje nie tylko w faktycznie wielkich wydarzeniach, ale też w drobnostkach, swoistych perełkach, które tylko czekały na to, by je odkryć. Bo też i o poszukiwaniach tej nie-uchwytnej niekiedy magii miasta są te książki – nie zawsze autorowi udaje się ją odnaleźć, nie zawsze też tropy, którymi podąża, są równie efektowne i zajmujące. Całość – wszystkie czte-ry składające się na cykl pozycje – robią jednak bardzo duże wrażenie i z takiej perspektywy na-leży je oceniać. W gruncie rzeczy bowiem jest to tak naprawdę jedna książka, jedna opowieść, którą Polechoński snuje od lat, a do której za-prasza także mieszkańców miasta tworzących tę opowieść wraz z nim.

Zasada konstrukcyjna wszystkich czterech książek jest bowiem taka sama i została wypra-cowana przez inicjującą cykl pozycję Mój ma-giczny Koszalin. W każdej z książek autor zbiera napisane przez siebie na łamach najpierw „Gło-su Pomorza”, później zaś „Gło„Gło-su Koszalińskiego”

artykuły ukazujące się pod szyldem „Wieści ko-szalińskich”, poświęconych dalszej i bliższej hi-storii miasta, które na potrzeby książkowej pu-blikacji zostały odpowiednio opracowane. Me-toda taka, ostatnimi laty coraz popularniejsza, ma jednak tyleż zalet, co i wad. Z jednej stro-ny bowiem jest to założenie bardzo wygodne – umieszczenie w jednym tomie co ciekawszych artykułów z ostatnich kilku-kilkunastu miesięcy to gratka dla czytelników, którzy nie muszą już

zbierać wycinków z gazet i w zwartym wydaw-nictwie otrzymują przegląd efektów pracy au-tora z danego okresu. Z drugiej jednak strony taka konstrukcja wydawnicza konotuje pew-ne ograniczenia – książki te siłą rzeczy cechują się pewną wtórnością, nie otrzymujemy w nich bowiem żadnych nowych tekstów, których nie znalibyśmy z lektury prasy, wszelkie popraw-ki są bowiem nieznaczne, a dodatków jest sto-sunkowo niewiele, a to one właśnie są jednymi z najciekawszych elementów cyklu, choć w każ-dej kolejnej części odgrywają coraz mniejszą rolę. W Moim magicznym Koszalinie takim efek-townym dodatkiem był rozdział Koszalin na sta-rej fotografii, zestawiający zdjęcia tych samych miejsc i obiektów z różnych okresów, w Kosza-linie w magicznym zwierciadle z kolei końcowe rozdziały prezentujące fotografię z Koszalina przedwojennego, powojennego i obecnego.

Już w trzeciej odsłonie – Moim śnie o Koszali-nie – tych dodatków pojawiło znaczKoszali-nie mKoszali-niej:

to ledwie kilkanaście zdjęć w rozdziale Kosza-lin w obiektywie, natomiast ostatnia pozycja –

Dawno temu w Koszalinie – dodatków takich nie zawiera już wcale.

To jednak nie wszystko. Taka metoda wydaw-nicza sprawia, że autor mimo woli wpada w jej pułapkę: trudno mówić bowiem o czterech róż-nych książkach, z perspektywy czasu widać bo-wiem doskonale, że jest to jedna i ta sama opo-wieść, mogąca się równie dobrze nazywać tak, jak pierwsza – Mój magiczny Koszalin lub Na tro-pie magicznego Koszalina. Tytuł drugiego tomu (Koszalin w magicznym zwierciadle) z jednej stro-ny odnosi nas bezpośrednio do pierwszej książ-ki, z drugiej zaś słowem „zwierciadło” autor za-prasza współczesnych koszalinian do poznania dawnych dziejów i mieszkańców tego miasta, by przez pryzmat historii spojrzeli na nasz Ko-szalin nieco inaczej. I to się jeszcze udaje, jed-nak tytuły kolejnych dwóch książek są już tyleż efektowne, co mało mówiące o ich zawartości – równie dobrze wszystkimi czterema tytułami można byłoby dowolnie żonglować, przypo-rządkowując je dowolnym częściom. Spójrzmy – Mój sen o Koszalinie zapowiada nam bardziej osobisty ton poszczególnych reportaży, o czym zresztą zapewnia nas w przedmowie sam autor.

Nie potwierdza tego jednak żaden z tekstów, równie dobrze bowiem mogłyby się one znaleźć w którejkolwiek z książek Polechońskiego, a bar-dziej osobista jest chyba tylko okładka, na której w swobodnej pozie prezentuje się nam sam au-tor. Podobnie jest i z najnowszą książką, Dawno temu w Koszalinie, po której spodziewać można byłoby się raczej opowieści z zamierzchłej prze-szłości miasta, otrzymujemy jednak typowy dla całego cyklu, mocno eklektyczny zestaw tek-stów dobranych na zasadzie klucza chronolo-gicznego (ułożone są bowiem według dat, w ja-kich ukazywały się w prasie), nie zaś jakiejś prze-myślanej kompozycji tematycznej. O ile w przy-padku tekstów prasowych taki miszmasz jeszcze się sprawdzał, o tyle w przypadku wydawnictwa książkowego jest to już pewna słabość.

Na szczęście nie jest to poważny zarzut wo-bec książek Polechońskiego – w nich najważ-niejsze są bowiem same opowieści, a w tych

Piotr Polechoński, Mój sen o Koszalinie. Wyd. Głos Pomorza

Książki . 69 można się zaczytywać z wielkim

zaintereso-waniem podążając obranymi przez autora ścieżkami. Co ważne jednak, duży udział we wszystkich książkach mają także sami czytel-nicy – koszalinianie, którzy, jak wspomina sam autor, przesyłali listy i maile do redakcji „Głosu Koszalińskiego” oraz przychodzili i opowiada-li historie swoje i swoich bopowiada-liskich, odnajdywaopowiada-li stare fotografie, podsuwali pomysły na reporta-że i zachęcali autora do dalszych poszukiwań.

Tym samym sami stali się niejako współautora-mi cyklu – na kartach poszczególnych książek znajdziemy wszak oprócz artykułów autorstwa Piotra Polechońskiego także i takie, które są za-pisem spotkań z czytelnikami wspominającymi przeszłość miasta, nie brakuje też wywiadów i rozmów z postaciami, bez których książki Pole-chońskiego nie byłyby tym, czym są – m.in. Da-nutą Szewczyk z koszalińskiego Muzeum (Daw-no temu w Koszalinie) czy Joanną Chojecką, dyrektorką Archiwum Państwowego (tamże).

Wsparcie mieszkańców i instytucji miejskich jest zresztą bardzo widoczne w całym cyklu – mecenat nad ostatnimi trzema objął Prezydent Miasta Koszalina (najpierw Mirosław Mikietyń-ski, później Piotr Jedliński – obaj zresztą opa-trzyli przedmową odpowiednio W magicznym...

i Dawno temu...), a czytelnicy wspierali autora nie tylko wspomnieniami i opowieściami, ale także fotografiami i reprodukcjami zdjęć, bez których książki bardzo wiele by straciły – nie tylko w słowie leży bowiem siła snutej przez cztery tomy jednej historii opowieści, ale także w ilustrujących tę opowieść fotografiach ukazu-jących Koszalin, którego dziś już nie ma. Dzię-ki nim możemy zobaczyć, jak wyglądał niegdyś koszaliński dworzec kolejowy i jak powstawały słynne „Ptaki” Hasiora (Koszalin w magicznym zwierciadle), jak wyglądała nieistniejąca już dziś miejscowość Czajcze (Mój sen o Koszalinie) i jak niegdyś wyglądał koszaliński „Manhattan”

(Dawno temu w Koszalinie). Najważniejsze, jak już zostało wspomniane, są jednak same opo-wieści, a tych w trzech ostatnich książkach ze-brało się łącznie na ponad 500 stronach blisko

sto (najwięcej – trzydzieści osiem – w ostatniej książce). Nie wszystkie są równie pasjonujące, nie wszystkie też wykorzystują swój potencjał, z każdej przebija jednak to, co przyświeca sa-memu autorowi – pasja odkrywania zapomnia-nej przeszłości i autentyzm, który sprawia, że przymykamy czasem oko na pewne niedocią-gnięcia, dając się porwać opowieściom.

W Koszalinie w magicznym zwierciadle znaj-dziemy m.in. opowieść o tym, jak Koszalin wy-glądał w pierwszych miesiącach po 1945 roku, poznamy tajemnicę jednego z obrazów wiszą-cych w katedrze, dowiemy się, jak przebiegały słynne dożynki z 1975 roku i jak koszalinianie sto lat temu odpoczywali na mieleńskiej plaży.

Niezwykle ciekawa jest też historia powstawa-nia dachu koszalińskiego amfiteatru i historia koszalińskich ratuszy.

W Moim śnie o Koszalinie zwraca uwagę przede wszystkim wspomniana już historia miejscowo-ści Czajcze, reportaż o planach budowy w latach osiemdziesiątych elektrowni atomowej „Kosza-lin”, opowieść o straszliwym pożarze z 1718 roku

Piotr Polechoński, Koszalin w magicznym zwierciadle. Wyd.

Głos Pomorza

i cykl komunikacyjny opisujący rozwój przed-wojennej kolei i transportu samochodowego w Koszalinie, a z jednego z tekstów dowiemy się, w jakim dalekim mieście istnieje miniaturowa kopia przedwojennego Koszalina.

Pasjonujących historii nie brak też w ostat-niej odsłonie cyklu – Dawno temu w Koszali-nie, dedykowanej, co znamienne, „mieszkań-com Koszalina” (poprzednie dwie książki autor dedykował swoim synom). Tu natrafimy na tak ciekawe teksty, jak opowieść o zbójcach z Gó-ry Chełmskiej, niezwykle interesujący materiał o fałszywych panoramach Koszalina, dowiemy się też, jak Koszalin rozrastał się na przestrzeni wieków, zajrzymy do wnętrza nieczynnej już dziś stołówki Politechniki i dowiemy się, co na jednym z witraży koszalińskiej katedry robi...

Marcin Luter.

W tym imponującym materiale, który zebrał autor, każdy z pewnością znajdzie coś, co go za-ciekawi, wszystkie te historie najlepiej bowiem czytać według własnego klucza, zwłaszcza, że przyjęta formuła kompozycyjna do niczego nas nie zobowiązuje i nie musimy czytać poszcze-gólnych książek od deski do deski.

Wszystkimi tymi opowieściami autor próbu-je nas przekonać, że Koszalin – wbrew obie-gowym opiniom – jest miastem niezwykłym, magicznym. Nie robi tego na siłę, nie narzuca nam swojej wizji – przeciwnie, tropi, węszy, po-szukuje „duszy miasta”, dociera do „okruchów pamięci, które ponownie zbiera, ociera z kurzu

i nazywa” – jak sam pisze w przedmowie do Ko-szalina w magicznym zwierciadle. I zachęca do tego swoich czytelników, mieszkańców miasta, zapraszając ich do zabawy w odkrywanie na nowo tego, co wydaje się już dobrze znane, ale też do poznawania przeszłości miasta, niekie-dy trudnej, wobec której wielu współczesnych jest tak obojętnych. Autor tymczasem całym swoim cyklem udowadnia, że dzięki lepszemu poznaniu tej przeszłości – zarówno tej polskiej, jak i przedwojennej, niemieckiej – można lepiej zrozumieć charakter Koszalina. Nie tylko o lek-cję historii i wyciąganie zeń wniosków chodzi, ważna jest bowiem radość odkrywania, która towarzyszy autorowi w zbieraniu materiałów do reportaży, a która udziela się czytelnikowi.

Po lekturze książek Polechońskiego aż chce się wyjść w teren, do miasta (i za miasto!) i same-mu trochę poszperać – wciąż bowiem zostało jeszcze sporo do opowiedzenia i odkrycia. Oba-wy autora z przedmoOba-wy do jego ostatniej książ-ki są więc niesłuszne, o przeszłości i tożsamości Koszalina i jego mieszkańcach można jeszcze – i trzeba! – sporo powiedzieć, dopowiedzieć i pokazać, a póki nie brakuje czytelników, któ-rzy są tych opowieści ciekawi, póty odkrywanie przeszłości w taki sposób, jak to robi Polechoń-ski, ma sens.

Kwestią czasu jest więc ukazanie się kolejnej książki – patrząc na zainteresowanie, jakim cie-szą się dotychczasowe cztery publikacje, moż-na być pewnym, że tak się niebawem stanie...

Książki . 71 Oddziału w Szczecinku. Prezentowany mate-riał dobrano w taki sposób, aby jak najszerzej ukazywał różnorodność sposobów wykonania i zawartych informacji oraz dotyczył jak naj-większej liczby miejscowości. Plany przedsta-wiają 28 różnych miast głównie z terenu Pomo-rza Zachodniego, ale także z Wielkopolski (Piła, Trzcianka) i pochodzą z lat 1810-1955.

Powstanie niniejszego wydawnictwa było możliwe dzięki wsparciu finansowemu nasze-go projektu przez Władysława Stępniaka, Na-czelnego Dyrektora Archiwów Państwowych, Olgierda Geblewicza, Marszałka Województwa Zachodniopomorskiego, Andrzeja Jakubow-skiego, Wicemarszałka Województwa Zachod-niopomorskiego, Piotra Jedlińskiego, Prezy-denta Miasta Koszalina, Jerzego Hardiego-Do-uglasa, Burmistrza Szczecinka oraz Waldemara Miśko, Burmistrza Karlina. (...)

W dokumencie Kultura koszalińska : almanach 2012 (Stron 69-73)