• Nie Znaleziono Wyników

„Mój dom rodzinny znajdował się przy ul. Lubartowskiej 10. Mieszkaliśmy na I pię-trze, mieliśmy pokój z kuchnią. Nasz dom nigdy nie był jakoś nadzwyczajnie urządzo-ny, ale nie ma co się dziwić, siedmioro dzieci a tylko jeden pokój. Czasami brakowało nam pieniędzy na podstawowe rzeczy, ale zawsze było czysto i przede wszystkim pa-nowała miła atmosfera".

Wanda Sadawa (relację spisała Katarzyna Sadawa)

„Od ulicy był podłużny dom i sklep wędliniarski. W domu nie było dostatnio. Tylko ojciec pracował, a nas, dzieci pięcioro. Żyło się skromnie. Mieliśmy dwa pokoje z kuchnią. Przyjechał wujek z Francji to przywiózł parę złotych. Wujek w podwórku założył sobie skład węgla. Kupował wagon węgla, przywoził go na skład i sprzedawał.

Na wiadra albo na kilogramy. Przychodzili z wiadrami, a bogatszy brał na zimę tonę węgla. Zawoziło się mu wtedy."

Wacław Pasek (relację spisały Eliza Żywicka i Magdalena Szot)

„Dom rodzinny znajdował się w Lublinie w dzielnicy Rury, gdzie przeprowadzili się moi rodzice po sprzedaży ziemi. Była to kamienica trzypiętrowa z suteryną, piewnicą i ogromnym strychem. Mieszkaliśmy na drugim piętrze. Okna kamienicy były duże, ale kamienica nie wyróżniała się niczym od pozostałych - była szara i smutna. W pobliżu domu znajdowała się apteka i murek, na którym przekupki sprzedawały mleko, śmieta-nę i sery".

Danuta Gozdek (relację spisała Katarzyna Biernacka)

„W domu moim mieszkali bardzo bogaci dziedzice, lekarze i inżynierowie, ale także ludzie bardzo biedni, zwykli robotnicy, szwaczki. W pobliżu domu znajdowało się kuratorium, naprzeciwko był duży ogród, w którym mieszkali koloniści niemieccy.

Obok stał Kościół Ewangelicki. Obecnie w tym miejscu, czyli na ul. Wojska Polskiego, jest Urząd Krwiodawstwa. Oprócz tego dom zamieszkiwany był przez Żydów. W sute-renie mieszkali biedni Żydzi, zaś ci bogatsi zajmowali wyższe piętra. Doktor (Cukierfain) miał w domu laboratorium ze zwierzątkami do różnorodnych badań. Zna-ny lubelski lekarz, doktor Świtek, laryngolog... Dziedzice Kopciowie...W pamięci utkwił mi także pan Maślanka, który był lotnikiem, biorącym udział w II Wojnie Świa-towej w Anglii. Muszę wspomnieć, ze gospodarzem domu był Żyd (Zylberaich)".

Maria Górecka (relację spisała Agata Wójcik)

Ulica

„Dzielnica była dość „ruchliwa", często przejeżdżały tamtędy wozy z drzewem do pobliskiego tartaku. Na ulicy, przy której był dom, stał wóz, w którym mieszkał Żyd.

Co jakiś czas przesuwał swój wóz o kilka metrów. Do tej pory nie wiadomo w jakim celu... Na wozie i wokoło było mnóstwo kwiatów, które ów Żyd sprzedawał".

Danuta Gozdek (relację spisała Katarzyna Biernacka)

Historia mówiona - Historia prawdziwa 89

„Pamiętam charakterystyczną studzienkę w postaci lwa. Z jego paszczy wypływała woda, a ogonem pompowało się ją. Na ulicy znajdowała się też łaźnia parowa. Ludzie korzystali z takiej łaźni lub kąpali się w baliach. Na ulicy był jeszcze jeden dom.

Z mieszkańców pamiętam kowala, który na podwórku miał kuźnię, dorożkarza, kraw-cową. W suterenie mieszkał szewc i praczka".

Brak danych personalnych (relację spisała Ewelina Paprocka)

„Na naszej ulicy było dużo sklepów i prawie wszystkie żydowskie. Można było kupić w nich praktycznie wszystko. Były apteki, sklepy spożywcze, warzywnicze, odzieżowe.

Były na przykład dwa rodzaje czekolady, cukierków. W sklepach nie było takich rzeczy jak teraz, ale niektóre z nich pamiętam do dzisiaj. Bardzo lubiłam kiszone i mrożone jabłka, które przepadły razem z Żydami i z ich specyficznym pieczywem

i potrawami, jak np. gotowane obwarzanki, gorące babki lub gorący groch. Sprzedażą zajmowały się kobiety, które cały swój towar nosiły ze sobą w koszykach i garnkach owiniętych szmatami, by dłużej utrzymać ciepło. Na mojej ulicy mieszkali prawie sami Żydzi, bardzo mało było rodzin polskich. W mojej kamienicy mieszkał rabin i była też bożnica, w której Żydzi się modlili. Charakterystyczną cechą ul. Lubartowskiej był zupełny brak zieleni. Miejscem, gdzie rosły nieliczne drzewa, był dziedziniec żydow-skiego szpitala oraz sad, który był niewielki i nie było w nim też zbyt wiele drzew. Na mojej ulicy było też bardzo dużo tragarzy, którzy czekali, aby ich wynajęto do dźwiga-nia ciężarów na długie trasy".

Wanda Sadawa (relację spisała Katarzyna Sadawa)

Szkoła

„Swoich nauczycieli pamiętam jak przez mgłę, ale jedna postać utknęła mi wyjątko-wo w pamięci. Była to nauczycielka języka polskiego. Kobieta krępej budowy ciała, niska, starsza i strasznie nerwowa. Kiedy siedziała na krześle to jej nogi nie dotykały podłogi. Zawsze z tego była moc śmiechu, nawet podczas lekcji!

Muszę przyznać, że wiele się zmieniło w sposobie nauczania i w klimacie panującym między nauczycielami a uczniami. Zaginął szacunek do nauczycieli. Dla nas byli wzo-rami do naśladowania, każdy chciał być taki jak oni".

Danuta Gozdek (relację spisała Katarzyna Biernacka)

„Chodziłam do szkoły przy ul. Niecałej. Szłam ul. Lubartowską przez ul. Staszica.

Drogi nie miałam długiej, ale czasami gdy zima była sroga, a mróz szczypał w uszy, miałam wrażenie jakbym szła kilka godzin, bo ubranie i buty nie były odpo-wiednie na zimę. Bardzo dobrze pamiętam pana Kwiecińskiego - nauczyciela mate-matyki, był wysoki, dobrze zbudowany i młody, dlatego też był obiektem wzdychań wielu moich koleżanek. Miał twarz o zabarwieniu czerwonym, rude włosy oraz jasne brwi i rzęsy. Był bardzo dobrym nauczycielem i wszyscy go szanowaliśmy. Pamiętam też nauczyciela historii, nazywał się Peska. Był młody, spokojny i cichy, prowadził lekcje z równowagą, opanowaniem i łagodnością. Takimi właśnie cechami zdobył nasze

90 Wielka Księga Miasta

uznanie. Nie pamiętam jak nazywał się nauczyciel fizyki, pamiętam natomiast, że nie poświęcano temu przedmiotowi specjalnej uwagi. Trudno powiedzieć mi - dlaczego.

Może dlatego, że nauczyciel był zbyt łagodny, „miękki" i wymagał od nas bardzo mało.

Przy odpytywaniu starał się dodać otuchy, kiwając potakująco głową. Stosunki między nauczycielami a uczniami były dobre. Nauczyciele dobrze nas traktowali, a my mieli-śmy do nich szacunek. Na pewno nie było tak jak jest teraz. Kiedyś trzeba było kilka razy przemyśleć zanim się coś powiedziało do nauczyciela. Była dużo większa dyscy-plina i przede wszystkim strach. Dawniej baliśmy się nauczycieli. Czasami szarpali uczniów za włosy i uszy, a nawet bili".

Wanda Sadawa (relację spisała Katarzyna Sadawa)

„W szkole za moich czasów był rygor. Byli tacy nauczyciele, że u nich na lekcjach słychać było jak mucha gdzieś po klasie latała. Tak cichutko! Od śpiewu była pani Mańkowska, a naszym wychowawcą był porucznik Cękała. Historii uczył pan Koziej.

I jeszcze dwie panie Garwolińskie! Tylko u pani Mańkowskiej i Cękałowej (śpiew i ry-sunek) mógł być hałas. U nauczycieli - mężczyzn absolutnie. Kiedyś rzuciłem kaszta-nem w Kozieja, w nogę. Podniósł mnie za uszy do góry!".

Wacław Pasek (relację spisały Eliza Żywicka i Magdalena Szot)

„W pamięci mojej na zawsze pozostała wychowawczyni ze szkoły powszechnej. Była to niska, brzydka, stara panna. Ale tak oddana dzieciom i tak przez nich lubiana jak matka. Ona nigdy na nas nie skarżyła do rodziców. Ona sama umiała sobie z nami poradzić. Zwracała uwagę nie tylko na naukę, ale na wygląd, zachowanie. Od niej nauczyłam się wiele życiowych spraw, Ona wpoiła w nas chęć nauki. Była kocha-na. Nauczyciele byli wymagający, mieli wielki autorytet, umieli nagradzać i karać.

I uczyli sami, nie mogli w tej dzielnicy liczyć na pomoc rodziców. Szanowaliśmy ich i kochali. Psikusy też im robiliśmy - ale Oni to rozumieli".

Sabina Werman (relację spisała Agnieszka Kubina)

„Edukację rozpocząłem w 1938 r. w siedmioklasowej szkole powszechnej, odległej od miejsca zamieszkania o 1,5 km. W 1939 r. szkoła została zajęta przez Niemców i przekształcona w koszary wojskowe. Uczniowie poszczególnych klas uczyli się w sąsiednich gospodarstwach, spichlerzach, wolnych mieszkaniach, stodołach. Z braku zeszytów pisaliśmy na tabliczkach węglowych rysikami. Ukończyłem szkołę siedmio-klasową w 1944 r., a następnie zdałem egzamin do Państwowej Szkoły Budownictwa, która składała się z 4 klas gimnazjum i 2 lat liceum. Ukończyłem ją w 1950 r. Szkoła średnia odległa była o 6 km, w tym 2/3 to drogi polne, a 1/3 miejski chodnik. Odległość tą przebywałem pieszo, ponieważ nie było autobusów. Z nauczycieli szkoły powszech-nej pamiętam kierownika szkoły, Pana Hartwiga, który uczył przedmiotów ścisłych, takich jak: matematyka, fizyka, roboty techniczne. Pan Świątek uczył języka polskiego, przyrody, historii. Za naukę historii Pan Świątek został przez okupanta wywieziony do Oświęcimia, skąd nie wrócił. Byli to nauczyciele o wysokiej kulturze osobistej, dużej wiedzy i wymaganiach. Ze szkoły średniej zapamiętałem profesora Wójcika, uczącego

Historia mówiona - Historia prawdziwa 91

fizyki, profesora Żabińskiego zwanego Dziadkiem - matematyka, profesora Weronkę uczącego statyki i naprężeń materiałów. Dyrektorem szkoły był profesor Sosnież. Sto-sunki w szkole były partnerskie, chociaż nauczyciele byli wymagający, ale i tolerancyj-ni".

Jan Słoboda (relację spisał Maciej Słoboda)