• Nie Znaleziono Wyników

W 1991 roku Andrzej Mathiasz zrealizował film dokumentalny „Ulica Grodzka", w którym opowiadał o podwójnym charakte-rze tego miejsca. - Wtedy pojawił się również pomysł stworzenia spektaklu ulicznego -opowiada. - W przeszłości była to przecież tętniąca życiem ulica żydowska, a w 91 roku była szara i brudna. Cały czas miała jednak w sobie coś niezwykłego.

W latach 80. na Grodzkiej zaczęli poja-wiać się artyści. Swoją siedzibę miało tutaj sześć galerii, kilka teatrów, a także Związek Polskich Artystów Plastyków, Stowarzysze-nie Architektów Polskich, Towarzystwo Kul-tury Teatralnej. Działał Młodzieżowy Dom Kultury i Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych. Pojawiły się też pierwsze kawiar-nie. - Jednak cały czas ulica ta kojarzyła się większości z brudnymi kamienicami i pijący-mi w bramach tanie wino. Po wszystkich przemianach, jakie dokonały się w 1989 roku

należało się również zastanowić, w którą stronę pójdziemy - czy w stronę tej szarości, czy też kultury, która powoli zaczynała odżywać. I właśnie „ Ulica Grodzka", o której początkowo myślałem jako o jednorazowym zdarzeniu ulicznym miała być próbą od-powiedzi na to pytanie i zwrócenia uwagi lublinian na życie kulturalne miasta.

fot. M. Gajko

' Andrzej Mathiasz - absolwent wydziału Prawa UMCS w Lublinie; w latach 1977 - 1991 był aktorem i współtwórcą spektakli Teatru Provisorium; jest autorem projektów plakatów i programów teatralnych;

w 1992 roku założył Teatr „Projekt", którego jest dyrektorem; pomysłodawca, autor scenariuszy i reżyser przedstawień „Ulica Grodzka", „Legenda", „Sen", „Dobry Łotr"; współpracuje z Lubelskim Ośrodkiem Telewizyjnym; jest pomysłodawca i twórcą Magazynu Kultualnego „Salon" oraz autorem licznych reportaży telewizyjnych o tematyce kulturalnej.

Teatr na ulicy 125

Na ciemnej ulicy...

W czasie poszukiwań materiału do spektaklu Andrzej Mathiasz natrafił na wiele zaska-kujących historii, które postanowił wykorzystać. - Oparłem się przede wszystkim na trzech motywach z XV - XVII wieku. Pierwszym był proces grabarzy. Zarzucano im, że podczas epidemii dżumy smarowali klamki substancją z mózgów chorych ludzi, nara-żając w ten sposób innych na śmierć. Przyznali się do winy tłumacząc, że gdyby nie szerzyli zarazy nie mieliby pracy. Zostali skazani na śmierć. Drugim motywem był pro-ces czarownic, które w trakcie jego trwania opowiadały o Diable, który je nawiedzał.

Pojawiła się również scena spalenia książki ariańskiej. - Specjalnie wybrałem ciemne strony z historii Lublina. Z tej perspektywy chciałem bowiem odnieść się do sytuacji jaką mieliśmy na początku lat 90.

Do spektaklu Mathiasz zaangażował niemal całe środowisko kulturalne Lublina: lu-belskich artystów, Teatr „Provisorium", Elżbietę Bojanowską, aktorów Teatru z Lublina, Chór Archikatedrałny oraz rosyjskiego tancerza Jana Mustowa i młodych ludzi wywodzących się z kółek recytatorskich pani Haliny Tomaszewskiej. - Każda z grup brała udział w określonych scenach. Z każdą oddzielnie więc pracowałem.

Wszyscy spotkali się dopiero podczas spektaklu.

Przedstawienie rozgrywało się niemal na całej ulicy Grodzkiej. Za przemieszczają-cymi się aktorami wędrowali widzowie. - Przedstawienie rozpoczynało się przy Bramie Grodzkiej - tam odbywał się proces grabarzy. Później wszyscy szli na Plac Famy. To-warzyszyły im zeznania czarownic. Na Placu Farnym odbywała się scena ukrzyżowa-nia. Niczym Chrystus i dwaj łotrzy na Golgocie zawisło tutaj na drzewach trzech gra-barzy (W rzeczywistości ich ciała wystawiono no widok publiczny na rogatkach mia-sta). Pod Trybunałem Koronnym odbywała się scena oskarżenia i spalenia książki ariańs kiej. Później podwórkami, w których odnaleźć można było niemal całą bohemę lubelską wracali pod Bramę Grodzką. Teraz domy na ulicy Grodzkiej zamieniały się w pociągi wiozące kolejny transport Żydów - powiewały firany, błyskały światła, w rytm pociągu stukały stare okna. Po tańcu z menorami na Placu Zamkowym, spektakl

koń-czył się zdobyciem przez rozbawiony tłum Zamku - „Bastyłii" - kiedyś więzienia, miej-sca kaźni, dziś przybytku kultury.

Początkowo „Ulica Grodzka" miała być jednorazowym wydarzeniem. Później pojawiły się propozycje prezentacji w całej Polsce oraz na festiwalach zagranicznych. -Ponieważ niemożliwe było powtarzanie spektaklu z udziałem wszystkich artystów, prze-kształciłem go tak, że brała w nim teraz udział sama młodzież. Tak w 1992 roku po-wstał Teatr „Projekt".

- Niezwykle ciekawe były podróże „ Ulicy Grodzkiej" - wspomina Mathiasz. - To miejsce pakowaliśmy do walizki z całą jego historią i kulturą i tak podróżowaliśmy z nim po całej Europie. Był to chyba jeden z nielicznych takich przypadków.

- Podczas pracy nad „ Ulicą Grodzką" zachłysnąłem się nową przestrzenią teatral-ną, jaką była ulica. Do tej pory przez 15 lat pracowałem praktycznie tylko w sali (z jed-nym wyjątkiem, który stanowiły „Pieśni Przeklęte", które zrobiliśmy z Provisorium na Festiwal Teatrów Ulicznych w Jeleniej Górze).

126 Karolina Rozwód

Tradycja

W 1993 roku powstał drugi spektakl „Legenda". - O ile w „Grodzkiej" pokazałem ciemne strony historii Lublina, teraz chciałem pokazać jej najjaśniejsze strony. W tym celu wykorzystałem historie dwóch wielkich legend Lublina - Widzącego z Lublina i Józefa Czechowicza.

Rabbi Jakub Icchak (Widzący z Lublina) był jasnowidzem, z którym wiązano wiele niewyjaśnionych historii. Przybywali do niego chasydzi z prośbą o uzdrowienie. Za największe zło uważał smutek. Zmarł w wyniku odniesionych ran po wypadnięciu - na skutek działania Demonów - z okna. Józef Czechowicz, zwany „Księciem Poetów", był tragicznym, niespełnionym do końca artystą . - Widzący z Lublina i Czechowicz to, moim zdaniem, dwie największe postacie tego miasta. W rzeczywistości nie spotkały się, ale ja sprawiłem, że spotkały się w moim spektaklu. „Legenda" była próbą odnale-zienia i wykreowania świata piękna, sprawiedliwości, dobra i harmonii. Była spekta-klem o samotnym poszukiwaniu duchowego porządku w świecie i odkrywaniu własnego w nim miejsca oraz cenie, jaką zwykle przychodzi za to zapłacić.

Podczas pracy nad „Legendą" Teatr „Projekt" przekonał się jak trudną i wymagającą przestrzenią jest ulica. - Próby odbywały się w salce o wymiarach 7x11 metrów. Prze-strzeń właściwa, w której teatr miał grać była wiele razy większa. Szybko okazało się, że wszystko to, co wyćwiczyliśmy na sali, na ulicy nie sprawdziło się. Od nowa musieli-śmy ustawiać wszystkie sceny, kroki. Potrzebowalimusieli-śmy kilku przedstawień, żeby wszyst-ko dograć.

Jakby tego było mało „Projekt" musiał zmieniać miejsce przedstawienia na tydzień przed premierą. Początkowo „Legenda" miała być grana na dziedzińcu Zamku Lubel-skiego. Jednak podczas montowania dekoracji zawaliła się balustrada. Lubelska Pre-miera odbyła się więc na parkingu przy budynku Ośrodka Telewizji Lubelskiej. Świa-towa - na festiwalu teatralnym OstArt "93 w Niemczech.

- Wydaje mi się, że ten spektakl mógł zaistnieć dużo lepiej. Żałuję, że nie spełnił się do końca. Było w tym sporo mojej winy - za późno zorientowałem się, że jest to spek-takl kameralny, pełny półtonów. On nie nadawał się na ulicę. Kilkakrotnie mieliśmy okazję grać go w zamkniętych salach, na przykład w Lublinie w stołówce Chatki Żaka.

Tam wychodził świetnie. Zagraliśmy, na przykład, przepiękne przedstawienie na dzie-dzińcu zamkowym w Poznaniu.

Sny, marzenia, wizje

W 1995 roku pojawił się pomysł stworzenia kolejnego, trzeciego już i jak dotąd ostatniego, spektaklu ulicznego. - Ludzie, z którymi pracowałem byli bardzo młodzi.

Właściwie dopiero wchodzili w dorosłe życie. Ja natomiast - i myślę że również wielu moich rówieśników — czułem się jakbym żył na dworcu. Wszyscy i wszystko zmieniało się w błyskawicznym tempie. Przewartościowywało się. Coraz częściej zastanawiałem się — i wciąż się zastanawiam — czy zostać tu gdzie jestem, czy może zająć się czymś innym lub całkiem inaczej.

Tak powstał „Sen". Na spektakl złożyły się marzenia senne młodych aktorów, które teraz były marzeniami podróżujących autobusem ludzi. - W tę współczesną

rzeczywi-Teatr na ulicy 127

stość wprowadziłem Odyseusza. Mityczną postać zderzyłem z dzisiejszymi kiklopami,

„szczekaczkami", dzisiejszymi mieszkańcami Hadesu - dworcowymi „nurkami", czy też dwupłciowymi „syrenami".

- Ten spektakl w moim odczuciu niestety również pozostał niespełniony. Tutaj, po-dobnie jak w „ Legendzie " próbowaliśmy stworzyć coś, co tak naprawdę, było, przy tak skromnych możliwościach organizacyjnych i finansowych, niemożliwe. Dlatego nie-możliwe było nawet zorganizowanie próby w przestrzeni, choć zbliżonej do tej, w jakiej później spektakl miał zaistnieć. Dzisiejsze marzenia rozpływają się jak sen w chaosie codzienności.

Ulica jest bardzo ciekawym miejscem dla teatru - stwarza niepowtarzalną scenogra-fię. Spektakl dzięki temu, że praktycznie za każdym razem grany jest w innym miejscu, nie ulega skostnieniu. Jednocześnie ulica jest - wbrew pozorom - bardzo trudną i wy-magającą przestrzenią. Nie chodzi tu nawet o pogodę (czasem kilkudniowe przygoto-wania idą na marne). Nigdy nie wiadomo ile osób przyjdzie. Nigdy nie wiadomo, czy będzie to widownia znająca teatr, czy przypadkowi przechodnie. - Przypominam sobie prezentację „Snu" na „Konfrontacjach Teatralnych" w 1996 roku. Na nasz niewielki przecież Rynek Starego Miasta przyszło około pięciu tysięcy osób. Niemożliwe było

opanowanie tego tłumu. Autobus, który wykorzystywaliśmy w przedstawieniu praktycz-nie praktycz-nie miał którędy jeździć. Patrzyłem tylko, jak widownia „zadeptywała" nasz „Sen"

i czekałem, kiedy to się skończy.

Rok później na tym samym festiwalu odbyła się premiera najnowszego spektaklu Teatru „Projekt" - „Dobry Łotr". - Na pewno nie wykorzystałem wszystkich możliwo-ści, jakie daje ulica. Na razie jednak wracam do spektakli w zamkniętej przestrzeni.

„Dobry Łotr" potrzebuje 36 metrów kwadratowych...