• Nie Znaleziono Wyników

Parę refleksji o tradycji i mitologii

W dokumencie PAMIĘĆ MIEJSCE OBECNOŚĆ (Stron 22-27)

Dobrze stało się, że dr Władysław Panas otworzył sesję. Jego wypowiedź przyjąłem jako dytyramb metafizyczny. Taki, za którym - nie chciałbym posunąć się zbyt daleko - większość z nas albo mnóstwo ludzi tęskni. W moim przekona-niu jest on jednak dość odległy od tej rzeczywistości, w której egzystujemy, i dla-tego mnie wypada mówić zupełnie innym językiem. Tamten język, który przed chwilą słyszeliśmy, to język uniesienia niemalże mistycznego. Przeszłość - szcze-gólnie ta dawna - jest oblubienicą. Mówca prowadził ją pod ślubnym welonem i z zamkniętymi oczami śpiewał pieśń miłosną. Mnie na to nie stać, nie dlatego, że jestem już zbyt stary, żeby prowadzić kogoś pod welonem ślubnym, ale wydaje mi się, że rzeczywistość ma zupełnie inne wymiary i że trzeba po prostu spojrzeć na tę sprawę krytycznym spojrzeniem Sancho Pansy - od dołu - i może nawet zaśmiać się w sposób marchołtowy. To, co chciałbym państwu tutaj przekazać, skupia się wokół dwóch głównych problemów, które kojarzą mi się najbardziej z hasłami wywoław-czymi, jakie zostały zawarte w tej sesji, mianowicie wokół tradycji i mitologii.

Chciałbym zaproponować ad hoc, na użytek tego spotkania, trzy różne pozio-my, trzy różne rozumienia tradycji. Jedną nazwałbym - i ona odpowiada temu, co tutaj zostało wygłoszone - świąteczno-świątynną. Tradycja ta w gruncie rzeczy petryfikuje dawność, wraca ślepo do Księgi, respektuje w sposób bezwarunkowy zamek, kościół i wiele innych analogicznych symboli, nie chce nic naruszać dlate-go, że uważa, iż tam jest zawarte tabu, które jest w gruncie rzeczy czymś wiecz-nym, nieskazitelnym. Obok takiej tradycji świąteczno-świątynnej jest tradycja druga, ja ją wiążę z hermeneutyką. Nazywam ją tradycją żywą - nie przypisuję szczególnego znaczenia samej nazwie, chodzi mi o samo teoretyczne rozróżnie-nie. Tradycja nieustannie przesiewana, tradycja, którą próbuje się wprowadzić w kanały współczesności, która nawet jeśli sięga właśnie do alethei, tzn. chce być po heideggerowsku pasterzowaniem bycia, to stawia się przy niej znak zapytania i konfrontuje się ją z rzeczywistością dzisiejszą. Tradycja ta w gruncie rzeczy ma świadomość tego, że rzeczywistość dzisiejsza jest wiotka, dziurawa, postrzępiona - właśnie w tym sensie, że bardzo trudno jest utrzymać świętość, o której tutaj by-ła mowa. Wcale nieby-łatwo mieć taką Bramę, która ku czemuś prowadzi; mało tego, która prowadzi do wciąż życiodajnych, stale dających silny strumień źródeł. Czy to będzie źródło żydowskie, czy źródło bizantyjskie, czy źródło chrześcijańskie to

28 Stefan Morawski - Parę refleksji o tradycji i mitologii nieważne, ale to ma być taka życiodajna moc, z której wciąż możemy czerpać całą naszą energię. Czy tak naprawdę jest? Chyba nie. Drugie stanowisko, tzn. w ramach tradycji żywej, chociaż jest wciąż usytuowane w kontekście przesądów -używam tego terminu za Gadamerem - chociaż wciąż pamięta o tym, czym lu-dzie żyją, jaka jest świadomość potoczna i nie tylko potoczna, nieustannie bierze w nawias to, co dziedziczy. Mało tego, wydaje mi się, że cała nowoczesność na-uczyła nas, że im więcej dystansu w stosunku do tej tradycji, im więcej wątpliwo-ści, im więcej pytań, tym więcej jest szans na to, żeby być kreatywnym. Przykro to powiedzieć, przykro sobie z tego zdać sprawę, szczególnie jeśli przyjmuje się te platformy, które przedstawił przedmówca. Chyba jednak tak jest, że wszystko co najlepsze, co powstało w sztuce, w literaturze, w religii, także w nauce przez kil-ka wieków nowoczesności, było paradoksalnie związane z tradycją przeciw tra-dycji, o nią zahaczało, ale w jej obróbce właściwie daleko poza nią wychodziło.

Tylko pewne elementy były przechwytywane i dalej przekazywane, ale ten pro-ces stanowił tylko cząstkę elementarną. Nastawienie ku przyszłości stawało się ze stulecia na stulecie silniejsze niż nastawienie ku przeszłości. I w końcu trzecia tra-dycja, najbardziej współczesna, nazywam ją tradycją straganową, ta, którą w mo-im przekonaniu lansuje ponowoczesność i która wydaje mi się odpychająca.

Oto cały problem: jak stanąć wobec tych trzech tradycji, co z nich wybrać. Ta straganowa stanowi w moim przekonaniu nieautentyczny powrót do przeszłości.

Nie jest tak, jak się często pisze, że przeciw nowoczesności nawiązuje ona z sza-cunldem do wartości dawnych. Odwrotnie, wydaje się, że ponowoczesność w gruncie rzeczy tradycję unicestwia. Powraca bowiem blisko czy daleko, w sposób powierzchowny. Nie ma tu żadnej Bramy. Jeśli jest brama, to tylko jako miejsce przechodzenia. Jeśli jest przejście, to tylko mechaniczne - tam i z powrotem, w gorączkowym pośpiechu, a nie takie, które prowadzi do określonego punktu, do czegoś co pozwoliłoby na pielgrzymowanie. Tak więc jeszcze raz powtarzam:

trzeba się za czymś opowiedzieć. Może to być opcja idiosynkratyczna, oparta na własnych doświadczeniach i preferencjach, a może być i tak, że za nią dałoby się wskazać badania określonych zjawisk, które pozwalają dokonać zupełnie innego wglądu hermeneutycznego niż praktykowany przez wielu najbardziej radykal-nych krytyków dzisiejszej rzeczywistości. Zygmunt Bauman nazywa go herme-neutyką wtórną. Ma rację, ale nie jest wcale pewne, że taki wgląd musi zakończyć się wnioskiem, iż wszystko jest przygodne, ulotne, bez jakichkolwiek fundamen-tów. Z pewnej perspektywy, w pewnych szczególnych warunkach, w odniesieniu do enklaw (ale być może czegoś więcej) dałoby się utrzymać to, co we Wprowadze-niu deklarowała Jadwiga Mizińska. Jak spory między tymi dwoma postawami i dwoma rozwiązaniami prowadzić, nie umiem powiedzieć. Moje domniemania idą w tym kierunku, że żadna z tych hermeneutyk nie da się utrzymać. Na pew-no zaś wolpew-no stwierdzić, że to, co zostało wyłożone przez mego poprzednika, jest hermeneutyką marginalną. Stanowi raczej redutę, na której broni się uparcie war-tości zastanych, najcenniejszych, przeciw zupełnie innemu strumieniowi świado-mości, który nas pochłania w życiu codziennym.

I. Pamięć - humanistyczne wykładnie świadomości czasu... 29 Przechodzę teraz do drugiej sprawy, która z pierwszą wiąże się bezpośrednio, tzn. do mitologii. Wykład o Bramie sięga do korzeni mitologii pierwotnej, tej o której pisał Cassirer. Mitologia ta jest prereligijna, prenaukowa, preartystyczna.

Przyjmuje ponadto założenie, które zostało uargumentowane w sposób przeko-nujący przez Eliadego, Ricoeura i Kołakowskiego, że nie można w ogóle żyć bez mitemów. Wszelako ta mitologia, która dzisiaj wypełnia naszą kulturę, jest zde-gradowana i spłaszczona. W miejsce mitologii wyjściowej, która się jeszcze resztkami na obrzeżach życia społecznego wciąż utrzymuje, ta dzisiejsza ugrun-towana jest na założeniu, że tradycji pielęgnować nie warto. Ceni się natomiast nieustanne pochłanianie wciąż nowych bodźców i wypluwanie ich z siebie jak najszybciej. Tłumaczy się przy tym ludziom, że są nareszcie naprawdę wolni, dla-tego że mogą robić wszystko, co im się żywnie podoba. Prowadzić żywot jamo-chłona, nieustannie szukać nie znanych im dotąd przyjemności, zasysać pustkę, w jakiej żyją. Im bardziej nie potrafią się pozbierać, im bardziej toczy ich wewnę-trzny robak niepokoju i niepewności, im bardziej nudzą się, tym bardziej szukają jednego bodźca dzisiaj, drugiego jutro, a jeszcze innego pojutrze. I to jest im ser-wowane w nadmiarze. (Mówię oczywiście o cywilizacjach wysoko zaawansowa-nych). Ponieważ nieustannie można w tym świecie nadmiaru i obfitości korzystać z tego rodzaju ofert, mitologia ugruntowana na konsumpcji, zachłannej i nieskoń-czonej, jest bardzo silnie osadzona i niesłychanie trudno jest z nią walczyć.

Na poziomie świadomości potocznej utrzymały się właściwie tylko dwie przeciwsiły - jedną z nich jest świadomość religijna, drugą rezerwuar etyczny, który wiąże się z motywem bajki, tzn. przekonaniem, że dobro w końcu musi przezwyciężyć zło. Kiedy się jednak patrzy na przemiany, jakim ulega na naszych oczach na przykład twórczość filmowa, która była najbliższa tej „bajkowej" mito-logii, zdajemy sobie sprawę, że sztuka ta coraz częściej próbuje nas zafascynować okrucieństwem. Traktując je jako zabawę, wypłukuje zarazem całą problematykę etyczną. Najgorsze jest, że do tej świadomości potocznej dołączają się wyrafino-wane mitemy, z poziomu świadomości artystycznej i intelektualnej. Lansuje się na przykład opinie, że dopiero teraz artysta może gospodarować sobą do woli, że stał się w pełni suwerenny, kiedy do lamusa złożono pojęcie geniuszu oraz po-grzebano idee powołania i Shelleyowskiego prawodawcy, kiedy talent obraca się według praw rynku za żywą gotówkę, produkuje dzieła zgodnie z rytmem mo-dy. Artysta - powiada się - nareszcie dojrzał do autentyczności właśnie wtedy, kiedy pogodził się z otaczającą nas sztucznością, z rządami symulakrów, porzucił rolę wiecznego dysydenta, burzącego sumienia etc. Wszystkie te śmieszności ma już za sobą, bawi nas i zaskakuje, igrając z potworkami w ich niezliczonych wa-riacjach, nie wstydzi się eklektyzmu i pasożytowania na kulturze zastanej, skoro czas oryginalności nieodwołalnie minął. Mitologia ta (z nieuniknioną mistyfikacją bycia niezależnym) jak ulał pasuje do wszędobylskiego kryterium, tzn. do sprze-dawania swego towaru dobrze i najszybciej. Artysta bez serwitutów (ale przypo-mnijmy, że rynkowi się musi kłaniać), bez misji (ale modzie musi dorównać), bez światopoglądu (ale jakiś nawet niewyklarowany posiada, skoro jest

zdeklarowa-30 Stefan Morawski - Parę refleksji o tradycji i mitologii nym konformistą) znajduje niebezpośrednich, ale niemniej znamiennych poplecz-ników w myślicielach, którzy - oto sam gąszcz nowoczesności - zawieszają sen-sowność trzech idei, patronujących naszemu spotkaniu. Sądzę, że gdyby któregoś z wybitnych myślicieli, którzy ten nurt refleksji reprezentują, indagować, co myśli 0 wartościach wyakcentowanych w naszej dyskusji, to musiałby, jeśliby był uczci-wy, powiedzieć tak: trzeba sobie dać spokój z problemem obecności dlatego, że problem ów wiąże się z fiksacją, z poszukiwaniem i wskazywaniem t e g o s a -mego, czegoś samooczywistego i samonarzucającego się. Kwestia ta dotyczy m.in. trwałości jakiegoś porządku, substancjalności osób i rzeczy. Tak przynaj-mniej rozumują np. Derrida i Deleuze, obnażając słabość i pułapki tego stanowi-ska, z którego najlepiej byłoby zrezygnować w imię czystości myślenia i odpowie-dzialności filozoficznej. Nasz ewentualny gość prawdopodobnie snułby także re-fleksje, że pamięć jest zwodnicza, gdyż próbuje ocalić to, co odsłania nam się jako źródło wciąż życiodajne. Ze źródła tego ma bić jasność, światło, dzięki któremu moglibyśmy znowu wydobyć siebie z marę tenebrarum i dać ludziom szan-sę na to, żeby skutecznie opierali się mitologii, o której przed chwilą była mowa.

Anamneza w tym rozumieniu, tzn. sięgająca ku Początkom, ku sensowi pierwot-nemu, często nasuwająca myśl o możliwym etosie, traktowana jest przez naszego gościa podejrzliwie. Powiedziałby on, że to wymysł tylko, owoc złego filozofo-wania. A zatem znowu wielkie złudzenie. W końcu kwestia Miejsca. Nie ma nic bardziej samooszukańczego według wspomnianych tu filozofów, jak być przy-wiązanym do określonego obszaru. Obszaru czego? Symboli, a więc wartości. Po-ciąga to za sobą kwestie hierarchii. Rodzi ideologie z ich restrykcjami. Trzyma w ryzach określonej raz na zawsze perspektywy. Oczywiście wyklucza nomadyzm duchowy, ciągłe przemieszczanie się myśli, symbiozę z chaosem. Deleuze i Lyo-tard sporo o tym pisali. Kiedy zaś ceni się miejsce jako punkt zborny przekonań i postaw tu oto istniejących (casus Rorty'ego), nie ma to oczywiście nic wspólnego z Miejscem-Rytuałem. Jest bowiem płynne, okazjonalne, wymienne. Do niczego na stałe nie zobowiązuje. Stanowi, jak rzekł Marąuard, przygodność egzystencjal-ną, która nie godzi się z żadnymi pierwszymi zasadami. Słowem, i ta wartość jest - w granicach refleksji ponowoczesnej - symptomem pomyłki pociągającej za so-bą społecznie niezdrowe następstwa.

Oskarżenia, że to wszystko jest zbiorem pobożnych życzeń ludzkości, która sama siebie omamia, wydają mi się bezpodstawne. Nie tak trudno argumentować 1 wykazać, że te trzy filary nowoczesnej mitologii (nie jedyne oczywiście) bynaj-mniej nie należą do świata urojeń. Niebynaj-mniej wypada mi wyznać, że w jakiejś mie-rze podzielam wątpliwości wysuwane pmie-rzez wzmiankowanych myślicieli. Istnie-je bowiem uzasadniona obawa, że owe trzy wartości mogą łatwo ulec absolutyza-cji, a zatem można dać się usidlić tradycji świąteczno-świątynnej. Wydaje się zaś, że nie byłaby to najwłaściwsza droga uzdrowienia współczesnej kultury. Groziły-by bowiem tego samego typu niebezpieczeństwa jak w wypadku tradycji trzeciej - bezmyślnej, w której sięga się tylko po kram z rupieciami, dowolnie zestawia jedno z drugim, te heterogenne elementy układa się w całość; łatwo porzucana,

I. Pamięć - humanistyczne wykładnie świadomości czasu... 31 aby jutro zacząć tę zabawę od nowa. Gdzieś pomiędzy - nie wiem, jakie to „po-między" - prowadzi droga owocniejsza niż dotychczasowe praktyki. Pozwalam sobie na hipotezę, że taką drogą poszła kiedyś tzw. kontrkultura, czy inaczej for-mułując kultura alternatywna, która prowadziła walkę z nowoczesnością skażo-ną. Z nowoczesnością, która rozwija się w sposób coraz bardziej jednostronny, aż po ślepotę rozumu, który na skutek triumfów naukowo-technologicznej cywiliza-cji sam siebie zaczął niszczyć i doprowadził do tego, że nie tylko zdewastował przyrodniczy habitat, ale również w dużym stopniu zubożył naturalne potencje samego człowieka. Mnie się wydaje, że przedłużeniem tego nurtu myślowego jest ta konferencja. Sprzeciwia się bowiem nowoczesności w jej najbardziej rażących aspektach, w imię jej aspektów najlepszych. Czyni to przy tym w sposób zupełnie inny niż postmoderna.

Nie mogę się przy tym oprzeć pokusie, żeby jeszcze raz podkreślić, że w epoce nowoczesności filozof, artysta czy kapłan wielkiego lotu, to były takie osobowo-ści, które z zastaną tradycją były nieodmiennie na bakier. Trzeba było przez tę tra-dycję przełamywać się albo ją nawet nadwerężać, i właśnie w tym procesie doj-rzewało poczucie autentycznej egzystencji, jej dramatyczności i otwarcia na zde-rzenie się wartości zbiorczych z indywidualnymi. Słowem nowoczesność premio-wała oryginalność i nowość, skupiała energię w jej najcenniejszych przejawach twórczych na przeorywaniu tradycji a nie na jej oblubieńczej konserwacji. Do-brym, choć granicznym przykładem takiego podejścia jest spora grupa wybit-nych intelektualistów i artystów żydowskiego pochodzenia z niemieckojęzycz-nego kręgu kulturowego, którzy stali się siewcami idei coraz częściej przywoły-wanych. Takich jak, np. Benjamin czy Kafka, Simmel czy Adorno, Buber czy Ro-senzweig. Każdy z nich - co mnie uderzyło - żył na granicy dwóch tradycji; w żadną nie wrośnięty do samego dna, obie z nich asymilujący po swojemu, traktu-jący je jako wielkie wyzwanie. A zarazem każdy zasilał je owocami swej głębi twórczej. Znakomicie zanalizował te przypadki francuski badacz, Michael Łowy.

Niezależnie uczynił to również w świetnych szkicach Zygmunt Bauman. Sądzę, że ten przypadek należy uogólnić. Wielkość bowiem tych artystów i intelektuali-stów, jak wolno założyć, nie stąd zrodziła się, że byli pochodzenia żydowskiego, a chcieli być bardzo Niemcami czy Austriakami, lecz stąd, że mitologię odziedzi-czoną w wyraźny sposób indywidualizowali, że przedzierali się przez jej zasieki i skrzepy do jej złóż najlepszych. I wskrzeszając te tradycje, jej zasoby wzbogacali i rozszerzali.

Czas, w którym żyjemy, jest czasem kryzysu - diirftige Zeit jak to kiedyś ujął Hólderlin. Większość ludzi jest zagubiona i broni się m.in. tradyq'ą Bramy, jaka tu została przedstawiona. Ja bym chciał jednak, żeby tę bramę traktować jako punkt wyjścia, ale zarazem i przede wszystkim, jako przejście do czegoś, co nie jest zu-pełnie pewne, ukazuje różnorodność niewyczerpaną, zmusza do wyborów. To znaczy do ciągłej zadumy nad naszym byciem w świecie i ustawicznie ponawia-nego pytania o sens tradycji i mitologii.

T/wa 9AiSąna

Co pamiętamy, jak pamiętamy,

W dokumencie PAMIĘĆ MIEJSCE OBECNOŚĆ (Stron 22-27)