• Nie Znaleziono Wyników

Poszukiwanie przyczyny przyjaźni

W dokumencie dr hab. Krzysztof Kalka, prof. UKW (Stron 48-59)

Z chłopcami, Meneksonosem i Lizysem, Sokrates podejmuje temat przyjaź-ni. Konfidencjonalnym tonem zwraca się do Menedemosa:

Więc kiedy tak na was patrzę, na ciebie i na Lizysa, to szeroko otwieram oczy i usta, i mówię: oto szczęśliwcy! Że tacyście młodzi, a potrafiliście ten skarb znaleźć i prędko, i łatwo; tyś w nim takiego przyjaciela znalazł prędko i tak mocno go posiadasz, a on znowu ciebie. A ja taki jestem daleki od tego skarbu, że nawet tego nie wiem, jak to się jeden staje przyjacielem drugiego. Więc o to właśnie pragnę zapytać ciebie – jako doświadczonego.

Wzajemność jako przyczyna przyjaźni

Rozmowa z Meneksenosem dotyczy wzajemności w przyjaźni19:

Więc powiedz mi: kiedy ktoś kogoś lubi, to który się staje przyjacielem którego? Ten, co lubi, staje się przyjacielem lubianego czy też lubiany – tego, co lubi? Czy też to wszystko jedno?

19 Władysław Witwicki uważa, że cała ta rozmowa z Menedemosem jest rodzajem zabawy słowa-mi. Zwraca przy tym uwagę, że istota tej „zabawy” polega na nieco innym znaczeniu słowa „przy-jaciel” w języku starożytnych Greków, niż ma to miejsce w naszej mowie ojczystej.

W tych zwrotach nazywa się przyjacielem ten, który lubi drugiego, choć ten drugi nie musi go lubić nawza-jem. Natomiast nie można po polsku powiedzieć: „to wielki mój przyjaciel, bo ja przepadam za nim, chociaż on mnie nie znosi”. To byłby żart. I nie można powiedzieć po polsku, że komuś przyjacielem jest własny interes, własne życie, własne zdrowie, serce, nauka, (...) mądrość lub gimnastyka. My mówimy, że ktoś te rzeczy lubi, że mu są miłe. Tymczasem w Atenach to samo słowo: „filos” znaczyło i tyle co „przyjaciel” i tyle co „miły”, ten, którego się lubi. Z całego kontekstu mowy, z budowy zdania było dopiero wiadomo, czy słowo „filos” było użyte czynnie czy biernie. Stąd mógł Meneksenos odpowiedzieć Sokratesowi, że gdy jeden człowiek lubi drugiego, wtedy „filos” będzie każdy z nich dwóch. Jeden w znaczeniu czynnym, drugi w biernym. W chwilę później Sokrates podsunął Meneksenosowi czynne oznaczenie wyrazu „filos”, które wychodzi na to, co: uczestnik związku przyjaźni wzajemnej i to znaczenie mając na myśli Meneksenos słusznie

– Ja mam wrażenie, powiada, że to wszystko jedno.

– Jak mówisz? – powiedziałem. Więc i jeden i drugi stają się swoimi przyjaciółmi nawzajem, jeżeli tylko jeden z dwóch drugiego lubi?

– Mnie się tak zdaje, powiada.

– Jakże to? To nie zdarza się, żeby lubiący nie cieszył się wzajemną przyjaźnią lubia-nego?

– Zdarza się.

– No, cóż. A bywa, że i nienawiść ściga tego, który kogoś lubi? Jak to nieraz wygląda zakochany w stosunku do kochanka. Taki lubi, jak tylko można najmocniej, i oto je-den ma wrażenie, że nie odbiera w zamian przyjaźni, a drugi nawet i to, że dostaje nienawiść.

Sokrates prowadzi rozmowę w swój ulubiony sposób, doprowadzając odpo-wiedzi Meneksenosa do absurdu. Jednakże nie chodzi tu o śmieszenie malca, jak w znanym przypadku kapłana Eutyfrona, lecz bierze współodpowiedzialność za sprzeczne wyniki dociekań, w czym wydatnie dopomaga Lizys.

– Zatem wielu ludzi otacza miłość wrogów i nienawiść przyjaciół, i bywają ludzie mili wrogom, którzy są wrogami przyjaciół, jeżeli przyjacielem jest ten, którego lubią, a nie ten, który sam lubi. A przecież to wielkie głupstwo, miły przyjacielu, a raczej chyba i coś niemożliwego, żeby być wrogiem przyjaciela, a wrogowi być przyjacielem.

(...)

– A czy myśmy czasem, powiedziałem, Meneksenosie, nie byli w ogóle na niedobrej drodze?

– Nie zdaje mi się, żeby na dobrej, Sokratesie, odezwał się Lizys.

Platon mówi tu bardzo dziwną rzecz: twierdzi bowiem, że problem wzajemności w przyjaźni jest z gruntu fałszywy20. Jednakże gdy spojrzymy na tę deklarację

uważa, że nie można mówić o przyjaciołach tam, gdzie przyjaźń nie jest wzajemna. To, że mieć zamiłowanie do psów, koni, przepiórek jest czymś innym, a czymś innym byłoby żyć w przyjaźni z końmi, psami lub przepiórkami to rzecz prosta i nikogo by to i w Atenach nie dziwiło nawet w żartach, gdyby nie to, że tam się i miłośnik i przyjaciel nazywał jednakowo. (...) Analogicznie przedstawia się sprawa z wyrazem „echtros”, który znaczy tyle co wrogi, nienawidzący, a równocześnie: znienawidzony, wstrętny. Znowu: znaczenie czynne i bierne w jednym i tym samym wyrazie. Dlatego może Sokrates układać takie figlarne a szybkie zdania, w których się roi od lubiącego i lubianego, i od przyjaciela i wroga. Po grecku one są jeszcze bardziej bałamutne, niż po polsku, tak w nich tryluje jeden i ten sam źródłosłów „fil”, raz zabarwiony czynnie, raz biernie. Że to są zabawki i bałamuctwa, zauważył nie tylko sam Sokrates, ale nawet mały Lizys.

Zapewne dużo racji jest w tym, co mówi tłumacz dialogu, jednakże problem wzajemności w mi-łości i przyjaźni jest problemem rzeczywistym; podejmował go jeszcze w naszych czasach Karol Wojtyła w książce Miłość i odpowiedzialność, (wyd. 4, Lublin 1986, s. 78-82) zastanawiając się, czy miłość wzajemna to dwie osobne relacje, czy też do istoty relacji należy wzajemność i wobec tego miłość nieodwzajemniona w ogóle nie jest miłością jako relacją.

20 Słowa Sokratesa, dystansujące się od rozważań z rozmowy z Menedemosem, utwierdziły nawet W. Witwickiego, że podejmowane w tej rozmowie tematy są wyłącznie zabawą słowami, wyko-rzystywaniem jedynie wieloznaczności neutrum to philon i to echtros.

Platona z pozycji jego teorii przyjaźni i miłości, że jest to mianowicie tęsknota do idei Dobra i idei Piękna, wtedy istotnie czymś nieważnym staje się miłość człowieka do człowieka i przyjaźń łącząca wzajemnie ludzi. Miłość i przyjaźń

„ludzka” stają się w najlepszym wypadku etapami tego erosa, który jest pocią-giem do świata idei.

Podobieństwo jako przyczyna przyjaźni

Z Lizysem Sokrates podejmuje dwa tematy, wynikające z pewnej tradycyjnej greckiej psychologii, która przyjaźń i miłość wyjaśniała albo koncepcją podo-bieństwa natur, albo teorią o przyciąganiu (i uzupełnianiu się) przeciwieństw.

W pierwszej sprawie Sokrates zaczyna rozmowę od parafrazy wiersza z XVII księgi Odysei: Zawsze dwóch ludzi podobnych jakoś bóg wiedzie ku sobie i za-znajamia ich.

– Może być, mówi [Lizys zapytany, czy może to być prawda]

– Może być, powiedziałem, że to do połowy prawda, a może i w całości, tylko my sobie z tego nie zdajemy sprawy. Bo nam się wydaje, że przecież zły człowiek, jak się ze złym zejdzie, to im bliżej z nim będzie obcował, tym większym stanie się wro-giem. Bo przecież krzywdy wyrządza. A krzywdziciel i pokrzywdzony chyba nie mogą być przyjaciółmi. Czy nie tak?

– Tak jest, powiada.

– Zatem w tym sposobie połowa tego zdania byłaby nieprawdziwa, jeżeli źli ludzie są też do siebie podobni.

– Prawdę mówisz.

– Więc myślę sobie, że oni mówią tak: dobrzy ludzie są do siebie podobni i są sobie przyjaciółmi, a źli, jak to się nawet o nich mówi, nigdy nie są podobni nawet do sie-bie samych, tylko jacyś nieprości, powikłani i nieobliczalni. Jeżeli coś jest niepodob-ne do samego siebie i mieni się – raz takie, raz inniepodob-ne – trudno, żeby się to zrobiło po-dobne do drugiego i weszło z nim w przyjaźń. Czy i tobie się tak nie wydaje?

– Wydaje mi się tak, powiada.

– Zatem to przeczuwają i odgadują, takie mam wrażenie, przyjacielu, ci, którzy mó-wią, że podobne jest przyjacielem podobnego. To, że jedynie tylko dobry jest przyja-cielem dobrego i żadnego innego, a zły ani z dobrym, ani ze złym w prawdziwą przyjaźń nie wejdzie. Wydaje ci się też tak samo?

Skinął głową.

– Zatem już mamy to, jacy ludzie są przyjaciółmi. Tok myśli nam wskazuje, że to tylko ci, którzy są dobrymi ludźmi.

Tutaj Sokrates wyraża stare prawdy, wedle których tylko spotkanie ludzi dobrych może przerodzić się w tak pozytywną relację jak przyjaźń; tylko bo-wiem dobro ma siłę przyciągania, nie zaś jego brak, czyli zło. Przypuszczalnie

– a potwierdzałaby to relacja Ksenofonta – są to poglądy własne Sokratesa. Jed-nak za chwilę Sokrates – jak się wydaje już przemawiający „w imieniu” Platona –

„problematyzuje” pojęcie podobieństwa. Z kolei dobro wiąże z samowystarczal-nością, przyjaźń międzyludzką – z korzyścią i z tych pozycji zaczyna kwestionować samą przyjaźń.

W pierwszej sprawie podobieństwo potraktowane zostaje jako swoisty brak dóbr do przekazania, skoro przyjaciele są podobni i mają wszystko to samo.

Platon nie widzi powodów, dla których podobny tęskniłby do podobnego sobie, skoro ma to samo. Tęsknota bowiem jest pragnieniem dobra, którego nie posiada się aktualnie.

Bo proszę cię – na Zeusa – zobaczmyż, co ja tu podejrzewam. Otóż ten podobny podobnemu przez to podobieństwo ma być przyjacielem i taki ktoś jest takiemu poży-teczny? A raczej tak: Cokolwiek jest do czegokolwiek podobne, to jakiż pożytek mieć albo jaką szkodę wyrządzić by mogło, których by i samo nie odnosiło? Albo czego doznać, czego by i od siebie samego doznać nie mogło? A takie dwie istoty jakże się mogą cenić nawzajem skoro się jedna drugiej na nic nie przydaje? Jest że to możliwe?

– Nie jest.

– A co nie ma wartości – to jak może być miłe?

– Na żaden sposób.

– A więc podobny podobnemu nie będzie przyjacielem.

Nieco dalej Sokrates dodatkowo uzasadnia swoje przekonanie, że podobień-stwo w żadnym razie nie może być przyczyną przyjaźni.

– Ja już raz słyszałem jak ktoś mówił i teraz sobie to przypomniałem, że między po-dobnymi i między dobrymi właśnie najgorsza toczy się wojna. I jeszcze Hezjoda przytaczał jako świadka, mówiąc, że

Garncarz jest zły na garncarza i śpiewak nie znosi śpiewaka, Dziad się krzywi na dziada...

i w innych wszystkich wypadkach, mówił, musi tak być, że co najpodobniejsze, to najwięcej jedno drugiemu zazdrości i współzawodniczy, i nienawiścią się wzajemną napełnia, a co najmniej podobne – to się przyjaźnią wiąże.

Już wiemy, że dobry dobremu nie będzie przyjacielem z racji podobieństwa.

Być może jednak przyjaźń między nimi rodzi się z powodu dobra, które obaj posiadają. W istocie dość podobnie Platon traktuje dobro jak podobieństwo, gdyż wiąże je z samowystarczalnością, a więc brakiem dóbr do przekazania.

Dobry dobremu – jako dobry, a nie jako podobny – gotów być przyjacielem?

A czyż dobry, jako dobry, nie będzie przez to samo i wystarczający samemu sobie?

– Tak.

– A ten wystarczający to niczego nie potrzebuje, jeżeli sobie sam wystarcza?

– Jakżeby nie.

– A kto niczego nie potrzebuje, ten i niczego cenić nie może.

– Pewnie, że nie.

– A kto nie ceni, ten i lgnąć nie będzie.

– Nie będzie.

– A kto nie lgnie, ten nie jest przyjacielem.

– Nie wydaje się.

– Więc jakim sposobem mają być dobrzy przyjaciółmi dobrych – w ogóle? Ani za sobą nie tęsknią, gdy są z daleka – każdy sobie sam wystarcza, choć drugiego nie ma przy sobie – a jak są razem, wtedy też na nic jeden drugiemu. Jakże się tacy mogą wielce szanować nawzajem?

– Nie ma sposobu, powiada.

– A przyjaźń być nie może nigdy tam, gdzie nie ma wysokiego wzajemnego szacunku.

– To prawda.

* * *

Platon chyba nie do końca jest pewien swoich rozważań albo chce czytelnika ostrzec przed braniem tych ustaleń jako ostatecznych i niepodważalnych.

Zwłaszcza, że zaraz rozmówcy wracają do podjętego wątku i rozważają, czy przypadkiem przyjaźń nie polega na przyciąganiu się przeciwieństw.

– Ale zobacz no, Lizysie, gdzie my tu coś fałszujemy. Czyżby nas pewne uogólnienie w błąd wprowadzało?

Zwraca na to uwagę W. Witwicki, że mianowicie nieusprawiedliwione i zbyt rozległe zakresowo są stosowane przez rozmówców uogólnienia.

Rozmawiający ulegają złudzeniu, bo ich w błąd wprowadza podpis na lalce. Zły – to już niby wiadomo, że zawsze i wszędzie zły, i dla każdego. Już W. James żartował z tych filozofów, dla których kawalerzysta nie może na własnych nogach choćby przyjść do stołu, bo kawalerzysta to jest przecież ten, który jeździ na koniu. Podobnie i tutaj: ten

„zły” to nie jest „przyjaciel” – nigdy i żadną miarą. Ma tak być dlatego, że ten „zły”

to nie jest ten sam, co „podobny”. Zły jest zmienny i zawiły, a więc nie jest podobny nawet do samego siebie w różnych czasach – a cóż dopiero do drugich! Tego rodzaju wnioski są zabawkami z pomocą słów, które służą do zasłaniania rzeczywistości.

Jednak Platon nie odrzuca zdecydowanie tezy, że tylko dobry może być przy-jacielem dobrego21. Raczej teza ta stanowi stały rys Platońskiej paidei, co po-twierdza znany fragment Gorgiasza:

21 Warto tu zwrócić uwagę, że według Realego Platon odrzuca możliwość przyjaźni między dobrymi (II, 258), co stoi nie tylko w sprzeczności z poglądami Jaegera, ale Reale zdaje się nie zauważać, iż w samym dialogu Platon nie odrzuca stanowczo tej ewentualności; znajdziemy ją jeszcze raz powtórzoną w dialogu Gorgiasz.

Tak mi się przedstawia cel, który ciągle na oku mając żyć potrzeba i wszystkie oso-biste zabiegi do tego skierowywać i państwowe, żeby sprawiedliwość zamieszkała i rozumne panowanie nad sobą tam, gdzie ma mieszkać szczęście; ustawicznie dbać o to, a nie pozwalać na rozpasanie żądz i jeszcze im dogadzać na wszelkie sposoby;

to nieuleczalne zło i życie godne złoczyńcy. Toż ani drugiemu człowiekowi miły nie będzie ktoś taki, ani bogu. Bo do wspólności niezdolny. A z kim wspólności nie ma, z tym i przyjaźni nie będzie. Powiadają mędrcy, Kaliklesie, że i niebo, i ziemię, i bo-gów, i ludzi wspólność utrzymuje w związku i przyjaźń, i porządek, i rozum, i spra-wiedliwość. Dlatego się to wszystko razem układem świata nazywa, przyjacielu, a nie rozkładem ani rozpustą (507d – 508a; W. Witwicki).

Przyjaźń jako przyciąganie się przeciwieństw

Kolejnym tematem rozmowy Sokratesa z Lizysem jest przyjaźń jako przy-ciągnie się przeciwieństw.

Przecież ubogi musi być przyjacielem bogatego i słaby mocnego, ze względu na pomoc, którą mieć może, podobnie jak chory od lekarza. I każdy przecież niewiedzą-cy ceni wiedzącego i lubi. I tak jeszcze dalej rozwijał te myśli – jeszcze wspanialej, mówiąc, że mowy o tym nie ma, żeby podobne ciągnęło do podobnego. Że jest nawet wprost przeciwnie, że największa przyjaźń zachodzi między największymi przeci-wieństwami. Wszystko przecież przeciwieństwa jakiegoś pragnie, a nie czegoś po-dobnego. Tak więc suche pragnie wilgotnego, a zimne ciepłego, gorzkie słodkiego, ostre tępego, a to, co puste, pragnie napełnienia; tak samo, jak pełne – wypróżnienia.

A inne rzeczy podobnie – według tej samej zasady. Bo się przeciwieństwo przeci-wieństwem karmi, a podobne z podobnego nie ma nic. (...)

– To dobre, powiada Meneksenos. Dobre, kiedy się tak tego słucha...

– Więc powiemy, że między największymi przeciwieństwami największa przyjaźń zachodzi?

Sokrates nie pozwolił długo swoim rozmówcom cieszyć z osiągniętych usta-leń, bo oto zwrócił uwagę na podstawową sprzeczność, do której doprowadziły ich dywagacje.

Toż się zaraz ucieszą i napadną nas ci arcymądrzy panowie, którzy się antylogiami bawią, i zapytają, czy największym przeciwieństwem przyjaźni nie jest nienawiść?

Którym my co odpowiemy? Czyż nie koniecznie wypadnie się zgodzić, że prawdę mówią?

– Koniecznie.

– A czyż, powiedzą, nienawiść lubi przyjaźń, albo przyjaźń nienawiść?

– Żadna drugiej nie kocha, powiedział.

– A sprawiedliwość krzywdę, albo rozwaga rozpustę, albo zło i dobro?

– Nie wydaje mi się, żeby to tak było.

– A przecież, powiedziałem, jeżeli tylko cokolwiek jest z czymś w przyjaźni właśnie z powodu przeciwieństwa, to koniecznie i to by musiało być w przyjaźni.

– Koniecznie.

– Więc ani podobne z podobnym, ani przeciwne z przeciwnym nie będzie żyło w przyjaźni.

– Nie wydaje się.

Dość łatwo – jak widzimy – Platon poradził sobie z drugim, ugruntowanym wśród Greków przekonaniem, że wzajemny pociąg ku sobie ludzi spowodowany jest przeciwieństwami i brakami. W każdym razie ani podobieństwo, ani niepo-dobieństwo nie mogą stanowić przyczyny przyjaźni. Że mogą przyjaźni towa-rzyszyć to inna sprawa, ale powodować jej w żaden sposób nie mogą.

Pokrewieństwo jako przyczyna przyjaźni

Wracając do toku wywodów Platona, temat pożądania skierowuje go do tezy o „pokrewieństwie” jako przyczynie przyjaźni. Jak słusznie zauważa sam Pla-ton, trop ten będzie miał sens o ile pokrewieństwa nie będziemy rozumieli jako jakiegoś podobieństwa, gdyż to już zostało odrzucone jako przyczyna przyjaźni.

Pokrewieństwo jednak zaraz Platon odniósł do problemu dobra i zła, z czego wyszło to, co już też wcześniej zostało odrzucone, czyli że łotr musi być przyja-cielem łotra, a człowiek dobry z konieczności musi przyjaźnić się z kimś do-brym. Chyba nie udaje się Platonowi uniknąć circulum vitiosum, co z humorem zauważa Witwicki:

Chłopcy na kredyt pozwalają Sokratesowi objaśniać termin „pokrewieństwo” tak, żeby to nie było to samo, co podobieństwo. Ale co to ma być w takim razie, żeby nie było błędnego koła – tego się nie dowiadujemy i tego się nikt nie dowie.

Wraca też dość paradoksalnie problem wzajemności:

– Więc wy, jeżeli jesteście przyjaciółmi, to jakoś z natury każdy z was jest dla drugie-go niby swój człowiek i jakby krewny.

– Całkowicie, powiedzieli.

– I jeżeli jeden drugiego pożąda, powiedziałem, moi chłopcy, albo kocha, to nigdy by go nie pożądał, nie kochał, ani nie lubił, gdyby jakoś nie był pokrewny przedmiotowi swej miłości; albo co do duszy, ze względu na jakiś rys psychiczny, albo co do oby-czajów, albo z urody. (W pa‹dej, À ™r´, oÙk an pote ™peqÚmei oÙd hra oÙd

™filei, ei m¾ oike‹Òj phÄ twÄ ™rwmšnwÄ ™tÚgcanen ín À kat¦ t¾n yuc¾n À kat£

ti tÁj yucÁj hqoj À trÒpouj À eidoj.)

– Tak jest – powiedział Meneksenos. – A Lizys milczał.

– No dobrze – powiedziałem. – Więc to, co z natury nam pokrewne, to nam jest miłe i do tego musimy lgnąć. To się pokazuje?

– Widocznie – powiada.

– Zatem, kto naprawdę kocha, a nie udaje, tego musi nawzajem kochać ukochany.

Z paradoksalnego postawienia problemu wynika jego paradoksalne rozwią-zanie: oto każda szczera przyjaźń z konieczności musi być odwzajemniona.

Cieszy się z tego Hippotales, natomiast Lizys z Meneksosem nie kwapili się do przytakiwania; absurd tej sprawy – „korzystny” dla zadurzonego w Lizysie Hippotelesa był nie do przyjęcia dla trzeźwo myślących rozmówców.

Platon wobec tego bierze się za podsumowanie rozmowy, z którego wynika, że nie udało się ustalić, czym jest przyjaźń, bo – jak pamiętamy – przyjaciółmi nie są „ani ci, których lubimy, ani lubiący, ani podobni, ani niepodobni, ani dobrzy, ani pokrewni”. Po tym podsumowaniu dialog się kończy. Tłumacz zauważa:

Platon ma widocznie tych wywodów dość, skoro Sokrates w imieniu wszystkich biorących udział w rozmowie wyznaje, że są już jak pijani w tej chwili.

Prîton f…lon – Proton philon

Dialog Lizys pozornie kończy się jedynie sformułowaniem i odrzuceniem aporii. W pewnym momencie jednak (pomiędzy odrzuceniem tezy o przyciąga-niu się przeciwieństw, a wywodami o pożądaprzyciąga-niu i pokrewieństwie) Platon pro-wadzi rozważania w kierunku rozwiązań, które zaproponuje w Uczcie.

„Sokrates Platona” w przeciwieństwie do „Sokratesa Ksenofonta” poszukuje istoty miłości i przyjaźni. Jest to zapewne już Platońska „warstwa” dialogu, gdyż Sokrates raczej, tak jak przedstawił go Ksenofont, interesował się etyczną stroną podejmowanych zagadnień i po „odkryciu” duszy na niej budował swoje na-uczanie moralne. Robert Zaborowski w swoim znakomitym studium na temat przyjaźni w Lizysie także wyraźnie dzieli tekst ze względu na zasadniczo od-mienne perspektywy patrzenia na przyjaźń22. Można wobec tego ostrożnie zary-zykować twierdzenie, że w początkowej fazie dialogu Platon przedstawia poglą-dy Sokratesa, a potem formułuje własny pogląd, poglą-dyskretnie przeciwstawiając się ujęciom swego ukochanego mistrza. Witwicki zauważa w tym miejscu, że

Platon wpada w ton natchniony. Zaraz się i rytmy zjawią. Ma się wrażenie, że jego

„Piękno” właśnie zeszło z boiska i stoi przed nim w słońcu, a musi mieć nie więcej, niż osiemnaście lat. Jak we śnie dwie różne postacie zlewają się nieraz w jedną, tak i jemu Dobro i Piękno wydaje się teraz jednym i tym samym. Nie argumentuje. On to po prostu widzi w marzeniu na jawie, a Meneksenos mu w tym towarzyszy bez sprze-ciwu. Platon wie, że nie dowodzi w tym momencie niczego, nie jest krytyczny i od-powiedzialny, tylko ma pomysł, który go zachwyca. Narzuca mu się myśl, którą

„Piękno” właśnie zeszło z boiska i stoi przed nim w słońcu, a musi mieć nie więcej, niż osiemnaście lat. Jak we śnie dwie różne postacie zlewają się nieraz w jedną, tak i jemu Dobro i Piękno wydaje się teraz jednym i tym samym. Nie argumentuje. On to po prostu widzi w marzeniu na jawie, a Meneksenos mu w tym towarzyszy bez sprze-ciwu. Platon wie, że nie dowodzi w tym momencie niczego, nie jest krytyczny i od-powiedzialny, tylko ma pomysł, który go zachwyca. Narzuca mu się myśl, którą

W dokumencie dr hab. Krzysztof Kalka, prof. UKW (Stron 48-59)