• Nie Znaleziono Wyników

Bylo około godziny dziesiątej przed południem, kiedy samolot Lufthansy, lecący z Berlina do Kyoto wylądował na rozgrzanej płycie lotniska. Po zadziwiająco sprawnej odprawie celnej, droga do jednego z piękniejszych miast Japonii stanęła przede mną otworem.

Mając natomiast jeszcze kilka godzin do odjazdu pociągu wyruszyłem z bagażem na ple-cach oraz japońskojęzyczną mapą na podbój miasta.

Jako gaijin (pogardliwe określenie cudzoziemca) musiałem bardzo uważać, aby nie zgubić się w gęstwinie krętych uliczek o bezładnej zabudowie. Nazwy posiadają bowiem jedynie główne arterie. Mniejsze uliczki są ich prawie w ogóle pozbawione.

W sklepach uwagę moją przyciąga różnorodność towarów oraz horrendalne ceny, na ulicy - karłowate drzewka bonzai, które stanowią namiastkę zieleni. W Polsce podziwia-ne w kwiaciarniach, tutaj głównie z braku chodników, postawiopodziwia-ne wprost na asfalcie, pokryte kurzem i spalinami, wyglądają żałośnie.

Długo włóczę się po tym mimo wszystko niezwykłym mieście. Odwiedzam kilka przypad-kowo napotkanych świątyń buddyjskich, oglądam wystawę malarstwa suiboku1, a wszę-dzie totalnym zaskoczeniem jest dla mnie zupełny brak emocji u tubylców. Luwszę-dzie ci rozmawiają ze sobą, robią zakupy, stoją w popołudniowych korkach bez najmniejszego choćby cienia radości czy smutku. Później dowiedziałem się, że ponoć już w szkole pod-stawowej dzieci uczone są jak nie okazywać sobie nawzajem uczuć, bo mogłoby to wy-wołać niepożądane wrażenie u rozmówcy.

Gdy docieram do Ryutaku-ji (Klasztoru Błękitnego Smoka) słońce chyli się już ku zachodowi. Bramę otwiera młody mnich, któremu wręczam list i proszę aby zaniósł go Rosiemu. Po kilkunastu minutach mnich wraca, po czym każe isc za sobą. Mówi, iż Rosi jest obecnie zajęty i że spotka się ze mną dopiero jutro. Natomiast teraz powinienem od-począć, albowiem jutro rozpoczyna się sesin2. Tej nocy długo nie mogę zasnąć, mimo iż wiem, że jutro rano trzeba będzie wstać bardzo wcześnie. Moja radość jest zbyt wielka.

Spełniło się wszak jedno z moich marzeń.

O godzinie 3.30 cichy dźwięk dzwonka wyrywa mnie ze snu. Czuję jak chłód wciska się pod śpiwór. Szybko wyskakuję na zewnątrz. Krótki pobyt w łazience. Ścielenie łóżka.

Gdy godzinę później wchodzę do zendo3 większość osób już siedzi w zazen4. Zajmuję wskazane mi miejsce i zaczynam liczyć oddechy. Początkowo idzie mi to nawet zupełnie nieźle. Jednakże po kilkunastu minutach zaczynam odczuwać ból, który z każdą minutą zwiększa się. Ogarnia moje nogi, później kręgosłup, barki, całe ciało. Gdy staje się nie

110 Adam Dobrzyński

ilo zniesienia zmieniani pozycję. Na pewien czas przynosi to ulgę. Po chwili jednak ból powraca ze zdwojoną siłą. To trwa przez cały dzień. Bez przerwy zmieniam pozycje -jedna za drugą. Niezbyt to -jednak pomaga. Najgorsze -jednak jest uczucie, że nie mogę

utrzymać liczenia oddechów dłużej niż do trzech.

Kolejny dzień nie przynosi poprawy. Jest jeszcze gorzej. Moje myśli zaczynają błą-dzić. Coraz częściej staję się niespokojny. Coraz częściej powraca pytanie: „Czy rzeczy-wiście trzeba znosić takie niewygody, aby oczyścić umysł?". Gdy mówię o tym Rosiemu, podczas wyznaczonego spotkania przez chwilę patrzy na mnie surowo, po czym każe mi się wynosić. Nic nie rozumiem...

Trzeciego dnia ból częściowo ustępuje. Praktyka staje się łatwiejsza. Zagrożeniem jest jednak NUDA. Mój umysł drąży pytanie: „Jak można siedzieć w bezruchu tyle godzin, obserwując jedynie swój oddech?". Gdy czytałem Trzy filary zen Philipa Kapleau wszystko wydawało mi się takie proste. Wystarczyło tylko odnaleźć nauczyciela zen5 i świątynię, i usiąść ze skrzyżowanymi nogami, aby osiągnąć to doświadczenie nazywane w książce satori6. A tym samym uzyskać odpowiedzi na wszystkie swoje pytania. Wyzbyć się wąt-pliwości. Odnaleźć swój cel w życiu. Rzeczywistość okazała się jednak trochę inna. Na szczęście Rosi jest dzisiaj w lepszym humorze. Pociesza mnie, mówiąc iż nuda świadczy o postępie w praktyce i zachęca do wytrwałości, i zwiększonego wysiłku.

Gdy wieczorem wracam do swojego pokoju, długie cienie kładą się już na kamienistej alejce. Mijam kilku mnichów ubranych w kesia7, którzy zmierzają w kierunku ogrodu.

Zapewne spędzą tam całą noc.

Kolejne dni to walka z najrozmaitszymi myślami, z których najbardziej natarczywe są myśli o dobrym obiedzie. Bo i jak tu nie myśleć o porządnym posiłku, gdy śniadanie składa się z ryżowego kleiku i marynowanych jarzyn, spożywanych bardzo wcześnie, kiedy jest jeszcze ciemno. Główny posiłek, przypadający na godzinę dziesiątą przed po-łudniem, to ryż, zupa jarzynowa i marynaty. Natomiast kolację stanowią resztki (jeżeli takowe zostają) z dwóch poprzednich posiłków, spożywane około godziny czwartej po południu.

Szóstego dnia sesin Rosi podczas teisio8 przestrzega przed utożsamianiem buddyzmu zen z jakąkolwiek filozofią lub religią. Twierdzi, iż zen zaczyna się i kończy na osobiście zdobytym doświadczeniu, a jedynym przedmiotem wiary dla buddysty zen jest to, że każdy z nas posiada wszechobejmującą Naturę Buddy, i że w istocie nie brak nam nicze-go do szczęścia. Na koniec stwierdza jednak, iż nie należy przywiązywać się do jenicze-go słów, albowiem każde tłumaczenie istoty buddyzmu zen, nawet to najbardziej szczegóło-we i wnikliszczegóło-we, jest spojrzeniem z jednego tylko, ograniczonego punktu widzenia na to, co nieskończone.

Po siedmiu dniach sesin dobiegło końca. Rosi może teraz poświęcić mi więcej czasu.

Staje się częstym towarzyszem moich codziennych wędrówek po otaczającym klasztor ogrodzie. Bardzo szybko dostrzegam, iż Rosi mimo swych wielkich talentów (jest auto-rem poezji haiku oraz podobno bardzo zdolnym aktoauto-rem-amatoauto-rem) w głębi serca jest człowiekiem o wielkiej pokorze. Łączy nas zamiłowanie do sztuki. Bardzo często rozma-wiamy na temat japońskiego teatru no. Pewnego dnia Rosi bardzo stanowczo stwierdza, iż japońska sztuka aktorska pozostanie zawsze w dużym stopniu niezrozumiała dla ludzi Zachodu. Nie dlatego, że nie znają oni języka japońskiego, fabuła bowiem opowiadana

Podróż do Kraju Kwitnącej Wiśni 111

jest tutaj tańcem, ruchem głowy lub ręki, czasem okrzykiem, ale ponieważ barierę nie tło pokonania stanowi wschodni sposób spostrzegania. Sam dosyć często, jak twierdzi, bywa świadkiem jak niektórzy Europejczycy są bezradni widząc nawet najprostsze sceny ja-pońskiego teatru.

Ostatniego dnia pobytu w klasztorze Ryutaku-ji Rosi zaprasza mnie na herbatę. Gdy docieram do jego skromnego pokoju szybko orientuję się, iż nie będzie to zwykłe spo-tkanie. I rzeczywiście. Po zaparzeniu herbaty Rosi długo milczy, po czym zaczyna mówić o tym, że w obecnych czasach ludzie w Japonii piją herbatę całkiem inaczej, niż robili to w przeszłości. Dawniej - jak twierdzi - wypicie filiżanki zabierało im trzy godziny. Dla nas być może jest to ogromna strata czasu, ponieważ czas to pieniądz. A jednak dla owych ludzi radością były te trzy godziny i kilka filiżanek herbaty, albowiem rozumieli, co oznacza przebywanie ze sobą. W dzisiejszych czasach mamy zaledwie kilka minut na filiżankę herbaty, a pijąc ją słuchamy głośnej muzyki i myślimy o sprawach, które cze-kają na nas po herbacie. W ten sposób ta herbata nie istnieje, a my zadajemy jej gwałt.

Nie dostrzegamy w niej żyjącej rzeczywistości. Aby ten stan zmienić potrzebna nam jest - ciągnął dalej Rosi - rzetelna praktyka mająca na celu u ważność, świadomość, pamięta-nie. Gdy skończył, bardzo ostrożnie ujął dłońmi filiżankę z herbatą, przez chwilę rozko-szował się jej zapachem, a następnie podniósł ją do ust. Na zewnątrz powoli zapadał zmierzch.

Opuszczam Japonię ze świadomością, że owe kilkanaście dni spędzonych w Ryutaku-ji to najlepsze jakie kiedykolwiek mogło mnie spotkać wprowadzenie w styl i klimat ja-pońskiej kultury. Jednocześnie jestem pełen niepewności, czy buddyzm zen, próbujący od kilkudziesięciu lat zadomowić się w zachodniej kulturze, zdoła pokonać te wszystkie trudności, jakie przed nim stoją. Czy odnajdzie swój własny, zachodni kształt, nie ulega-jąc jednocześnie wypaczeniu?

Ostatnio dowiedziałem się, że jezuici na uniwersytecie Sophia w Tokyo podjęli pro-blematyczną próbę wykorzystania praktyki zen do wzbogacenia chrześcijańskiej ducho-wości. Dzieje się to nie tylko przez lekturę, lecz także eksperymentalnie w jaskini boskiej ciemności, czyli założonym w pobliżu Tokyo chrześcijańskim ośrodku zen.

Przypisy:

' Suiboku - (jap.) japońskie malarstwo czarno-białe, posługujące się tuszem na papierze lub jedwabiu, kul-tywowane zwłaszcza przez mnichów buddyjskich od XIV do XVII wieku.

2 Sesin - (jap.) dosł. „koncentrowanie i jednoczenie umysłu"; okres intensywnego treningu, trwający zazwy-czaj od 3 do 7 dni. Surowe sesin przebiegają w całkowitym milczeniu, a uczestnicy pozostają przez cały czas w miejscu praktyki.

' Zendo - (jap.) sala używana do formalnego siedzącego zazen.

4 Zazen - (jap.) dosł. „siedzący zen"; podczas prawdziwego zazen umysł jest zrównoważony, skupiony na jednym i wolny od przypadkowych, nieistotnych myśli.

s Zen - 0aP-) chińskie ch'an, sanskryckie dhyana, oznacza medytację.

* Satori - (jap.) duchowe przebudzenie się ku prawdzie znajdującej się poza wszelkim dualizmem i zróżni-cowaniem, wywołujące fundamentalne przekształcenie osobowości i charakteru, dające całkowicie nową wizję świata.

7 Kesia - (jap.) ceremonialna szata używana przez mnichów buddyjskich

* Teisio - (jap.) dosl. „wziąć do ręki i oddać"; wykład w czasie sesin.

świadectwa