• Nie Znaleziono Wyników

NASZYCH OJCÓW

W dokumencie Zwrot, R. 40 (1988), Nry 1-12 (Stron 89-92)

Sięgając do tradycji, warto zapoznać się z faktami, które, nieznane szerszej publiczności, rzucają trochę światła na wydarzenia, będące dla obecnego pokolenia już tylko historią.

Dzieje jednak tworzą ludzie, tak samo było z historią ruchu robotniczego, który w naszym regionie tworzyli w przeważającej mierze mieszkający tu z dziada pradziada Polacy. Kim byli ci ludzie i jacy byli naprawdę. Przed kilku laty udało się zgromadzić garść informacji, które przekazali mi świadkowie tamtych czasów. Zaginęły już wprawdzie czerwone i białe kolonie górnicze, będące kulisami nie tylko dziejowych wydarzeń i podręcznikowych prawd, ale także scenerią górniczego żywiołu, pulsującego jakimś niespotykanym już później nerwem powszechnego zrywu, zdrowej wiary w słuszność tego, co się wspólnie czyni, to wszystko pozostało jednak we wspomnieniach osób, które zapamiętały.

— Wówczas — wspomina po latach jeden z nielicznych już weteranów tamtych walk, Al­

fred Kaleta — było na Sowińcu 24 komunis­

tów, a to była najliczniejsza komórka, w in­

nych dzielnicach było ich najwyżej od czterech do dziesięciu.

A Ernest Karpeta z Hawierzowa mówi:

— Organizowanie wieców — to była sprawa wcale nietrudna. Tu u Litnera była sala na trzysta pięćdziesiąt osób, to się ludziom po­

wiedziało, że Partia zwołuje wiec. Przyszło ich tylu, że musieli stać na dworze, okna po­

otwierano, by i tamci słyszeli. A u Ungra to samo, bez zaproszeń, powiedzieli tylko, że jest zebranie w kolonii, przyszedł Śliwka i za chwilę było paręset osób.

Na ławeczce pod ścianą siadywali starzy socjaliści i rozprawiali o polityce, chwalili dawne czasy i własny radykalizm, poglądy nie sprawdzone później przez historię były jeszcze wtedy zażarcie bronione. Ale już u ich boku wyrastało pokolenie nowe, re­

prezentowane w koloniach przez zago­

rzałego piłkarza i . . . bolszewika w jednej osobie, noszącego nawet na leninowską modłę bródkę i szyltówkę. To był bohater swojej epoki. Jego charakter i osobliwy urok tak wspaniale zostały dopasowane do lat dwudziestych, trzydziestych, że po­

mogły stworzyć typ bohatera wprost ludo­

wego początku dwudziestego wieku.

Tłumy aprobując jego odwagę,' poczucie humoru a także zdolność zwodzenia polic­

ji, przyswajały sobie, często bezwiednie, również jego myśli - głęboko postępowe, klasowe.

— Policja — wspomina Kaleta — zawsze chciała Karła od mas odciągnąć, bo on potra­

fił do narodu przemawiać. Raz przyjechał na dworzec do Karwiny, chciał zatrzymać górni­

ków, żeby nie szli do kopalni, bo jest strajk.

Nikt z mówców się nie odważył, bo policja była wszędzie. Śliwka wsiadł do taksówki i odjechał. Pod wiaduktem w Karwinie po­

wiedział do kierowcy: „T y jedź w kierunku na Frysztat“ . A sam wrócił na skróty na

kar-[3]

wiński dworzec. Policja dopadła taksówkarza na frysztackim rynku a Śliwki nigdzie. Karet tymczasem byl na zgromadzeniu w Karwinie.

— Zbliżał się 1 maja — wspomina Leon Sztuła — W Darkowie w organizacji partyjnej było nas dwunastu, ale uzgodniliśmy, że pój­

dziemy do pochodu. Wszystko było przygoto­

wane: transparenty, plakaty, nawet kapelę zamówiliśmy. Przed Domem Robotniczym stanęliśmy: cala dwunastka, ludzie przyglą­

dali nam się z boku, nikt się jakoś nie kwapił dołączyć. Ale kiedy dochodziliśmy do Frysz- tatu, szło za nami już dwieście ludzi z chodni­

ków, przeważnie młodzież. Na rynku stali już robotnicy z Ląk i z Olbrachcie, ale nam nie pozwolono wejść, skierowano naszą grupę na targowisko. To było ciekawe. Na czele po­

chodu pierwszomajowego kroczyli narodowi socjaliści, za nimi socjaldemokraci i tak dalej, a my, komuniści, na samym końcu i jeszcze po flamandzku. Policja dopiero potem zre­

flektowała się, że to jest komunista z Cze­

chosłowacji, i eskortowała go do granicy . . . W czerwonej kolonii w Karwinie miesz­

kała do niedawna przyjaciółka jednego z najbliższych towarzyszy Śliwki — Pawła Kłusa — pani Domesowa. Jeszcze po la­

tach znać było na jej twarzy ślady dawnej urody. Wówczas była już schorowana, ale z wielkim przejęciem opowiedziała mi o życiu z „obdartym komunistą“, który nie­

wiele dbał o to, jak wygląda i co je, po­

chłonięty bez reszty rolą rewolucjonisty, agitatora i przywódcy:

— Pewnego razu przychodzi do mnie służąca, taka kobieta, która sprzątała kance­

larię, i mówi: „Paweł Kłus ma gorączkę, trze­ nie wziął pieniądzy. To był doktor Olszak. Na­

zajutrz złapałam Karola Śliwkę i mówię: „K a ­ rolu, nie można tak, przecież ten człowiek nie jest nawet ubezpieczony, jak to jest?“ A Ka­

rol do mnie: „N ie można tak od razu ..

Nie dałam za wygraną: „Pracuje, a nie jest ubezpieczony“ . Karol powiedział, że załatwi.

I załatwił ubezpieczenie na pięć lat wstecz.

No i tak żeśmy się poznali. Mieszkałam z drugiej strony hotelu Unger, przychodził do mnie na herbatkę, on, taki człowiek obyty w Wiedniu, ubranie miał rzeczywiście dzi­

waczne — czarną marynarkę, a do tego jasne płócienne spodnie i melonik. Pewnego razu Domesowa przerwała opowiadanie i jakby na usprawiedliwienie powiedziała: Wybaczy pa­

ni, że ja mówię tylko o tych sprawach, ale może powinniście wiedzieć, jak taki komunis­

tyczny człowiek pracował, że czasami nawet znają twojej wartości, oni sobie nawet nie po­

trafią wyobrazić . . . “ Nie dokończyła.

— To kobiety organizowały jedzenie dla górników — powiedziała po chwili. — Na [4 ]

przykład na kopalni Jan górnicy zostali w podziemiu, nie zgodzili się wyjechać.

Przyszła pani Bogoczowa, żona komunisty, prosiła, żebym pomogła. Ugotowałyśmy wszystkim gulasz, chleb, one to potem za­

niosły na kopalnię i spuściły na dół.

— Nasze kobiety były wspaniałe — wspo­

mina Robert Polak z Orlowej — one musiały troszczyć się o dom, o dzieci, o to, żeby było co włożyć do garnka, a jak był strajk, szły pod kopalnię i nie chcrały przepuścić łamistraj­

ków. Żandarmi z bagnetami, a one: No to chodźcie, śmiało i basta. W naszym domu była" podziemna drukarnia, wydawaliśmy ga­

zetę „Blesk“ . Redaktorem był mój brat i nie­

jaki Adamik. Żandarmi nigdy nie znaleźli tej drukarni. Drukowaliśmy również ulotki, to przede wszystkim przed wyborami. Nocą z moją żoną rozlepialiśmy je po płotach i do­

mach.

Fenomenem tamtych czasów był fakt, że kilkunastu najwyżej kilkudziesięciu

„czerwonych“ potrafiło porwać za sobą tłumy, nawet te nie bardzo lewicowo myślące, bo tłumy nie miały jeszcze wów­

czas legitymacji partyjnych. „Było nas kil­

ku wspominali prawie wszyscy założyciele — czasy były nielitościwe. Tych z partyjną legitymacją wyrzucano na bruk w pierwszej kolejności.“

Ale jeśli przyjrzymy się życiorysom tych pierwszych, zauważyć musimy jedną cechę wspólną, albo przynajmniej prze­

ważającą: wiek. Młodość ma swoje prawa.

A że historia lubi się powtarzać, zawsze no­

we prądy podchwytują najpierw ludzie młodzi, młodo myślący. Młodzi byli zafas­

cynowani tym, co dopiero kiełkowało; po­

trafili właściwie to ocenić przywódcy, tacy jak Śliwka, Krauz czy Kłus. Przykładem te­

go jest założenie fizkultury komunistycz­

nej. Chłopcy i dziewczęta w czarnych spo­

denkach i białych podkoszulkach byli najlepszą gwarancją przyszłej liczebności tych pierwszych szeregów.

Antonina Kroczkowa wspomina:

— Od dziecka żyłam w kolonii na Henryku.

Przypominam sobie taki wypadek. Komuniści zwołali tajne zebranie u Altmana, my z fizkul­

tury spotkaliśmy się w innym lokalu. Wchodzi komisarz i patrzy: młodzipż. Od razu zrozu­

mieliśmy, że na szczęście pomylił drzwi i trzeba go jakoś zatrzymać. Więc zaczęliśmy z nim rozmawiać. Złapał się na to. Nawet za­ opuczorzem“ . A tymczasem komuniści z dru­

giej sali wyskakiwali przez okno i nikogo turniej. Pierwsza piłka należała do Karła, jako starego piłkarza. Mecz rozegrał się na boisku we Frysztacie i nasz darkowski klub Meteor puchar ten zdobył. Potem przyszła okupacja.

Podczas aresztowania puchar stał na kre­

densie, ale moja żona, jak tylko zobaczyła gestapo, okazała tyle przytomności, że usunęła tabliczkę z napisem „Puchar Karola Śliwki“ . Gestapo zainteresowało się nim o- czywiście, ale nie na tyle, żeby przedmiot ten mógł zbudzić w nich jakieś dodatkowe emoc­

je. Po wyzwoleniu oddałem go do dyspozycji

„S ile“ i „Polonii“ . ..

Niewielu z tamtych ludzi epoki przeżyło okupację. Los Karola Śliwki, Fryderyka Krauza i Pawła Kłusa podzielił prawie cały komitet powiatowy w Karwinie, komitety w Trzyńcu, Cieszynie, wioskach. Niewielu doczekało ostatecznego zwycięstwa, by dać świadectwo nie tylko wydarzeniom, ale przede wszystkim swoistej atmosferze tamtej epoki.

OTYLIA TOBOLA

[5]

W dokumencie Zwrot, R. 40 (1988), Nry 1-12 (Stron 89-92)