• Nie Znaleziono Wyników

NIECH SIĘ UCZĄ!

W dokumencie Zwrot, R. 40 (1988), Nry 1-12 (Stron 197-200)

Wilhelma Szewczyka nie trzeba chyba specjalnie czytelnikom „Zwrotu“ przedstawiać. Pi­

sarz, publicysta, który postanowił w formie prozy literackiej, felietonów, esejów przybliżyć historię i współczesność Śląska. Spośród z górą pięćdziesięciu książek i niezliczonej ilości materiałów publicystycznych przytłaczająca większość poświęcona jest tej właśnie problematyce.

— Poświęcił pan całe swoje życie jednemu regionowi bez względu na to, czy sytuacja sprzyjała zainteresowaniu tą tematyką, czy też nie. Ostatnio wprawdzie, trzeba przyznać, tak zwany regionalizm jest w modzie, nie wy­

daje mi się jednak, żeby to słowo rozumiane było zawsze pozytywnie.

— To zależy, jak się je pojmuje. Regiona­

lizm powinien być otwarty, to nie może być separatyzm. Regionalizm musi być świa­

domością rodzimych wartości wytwarza­

nych w jakimś regionie, mniejszym lub większym, które muszą być jednak w stałym kontakcie duchowym z wartoś­

ciami ogólnonarodowymi. Regionalizm ot­

warty — to znaczy wspomaganie państwa przez dodatkowy wysiłek społeczny, który jest częścią ogólnego żywota, losu państwa czy narodu. Tak właśnie pojmuję ów reginalizm otwarty. W przeciwnym wy­

padku jest to spojrzenie niewspółczesne,

spojrzenie wręcz staroświeckie. To było dobre w okresie, kiedy narody były często pod obcą władzą i wtedy te małe społecz­

ności stwarzały swoją własną siłę du­

chową. Ale też nie mogły działać w oderwa­

niu od całego narodu, bo wtedy byłyby odosobnione, łatwo byłoby je zniszczyć.

— W rozważaniach nad regionalizmem w literaturze wiąże się z tym również wykor­

zystanie dialektów. Jak pan zapatruje się na tę sprawę i jakie ma ona odbicie w pana twór­

czości?

— Ja w gwarze pisywałem jeszcze w młodości takie komedyjki dla teatrów lu­

dowych. Ale kiedy debiutowałem, to już w języku literackim. Choć gwara pojawia się u mnie czasem — jeżeli to jest na przykład powieść i akcja dzieje się na Śląs­

ku, to oczywiście postacie w tej powieści mówią czasem gwarą, ale tak, żeby była zrozumiała również dla czytelnika

[ 2 7 ]

w innych regionach Polski. Nie jestem przeciwnikiem literatury tworzonej w gwa­

rze. Ale trudno napisać w gwarze dla przykładu — esej, trudno na gwarę prze­

tłumaczyć „Odyseję“ . Czasem środowisku regionalnemu trzeba po prostu — cho­

ciażby w wypadku grup polskich — narzu­

cać polszczyznę piękniejszą, mającą tra­

dycję językową, wielowiekową tradycję.

A to, że między sobą społeczeństwo poro­

zumiewa się gwarą . . . Ja z moimi kolegami gimnazjalnymi, kiedy się spotykamy przy piwie albo przy grze w skata — bo to jest chyba najpopularniejsza tutaj gra w karty

— to sobie też czasem gwarą pogadamy.

Ale to już jest nasz zupełnie prywatny spo­

sób komunikowania się. Natomiast na ze­

wnątrz używamy tego języka, który nam dała szkoła i który jest językiem narodo­

wym. Mnie się wydaje, że w ten sposób gwara może funkcjonować i, jak mówię, niektóre formy literackie mogą oczywiście z niej korzystać — na przykład sztuki dla teatru ludowego, jakieś utwory poetyckie, nawet liryczne, bo gwara — o czym świad­

czy pieśń ludowa — wyraża przecież uczu­

cia liryczne czasem bardzo delikatnie.

Przyznaję, że jest potrzebna, i wiem, że ona w jakiś sposób akcentuje i rodzimość, i pewną odrębność. Wszystko jednak za­

leży od tego, co się w tej gwarze wypowia­

da. Jeżeli się wypowiada treści pozytywne czy treści, które można by równie dobrze wypowiedzieć w jakimś języku narodo­

wym, to dlaczegóż by nie wypowiedzieć te­

go w gwarze, skoro ona ma odbiorców.

— Sporo uwagi poświęca pan sprawom historii Śląska. Czy — pana zdaniem — jest ona dokładnie opracowana, czy też może są jeszcze jakieś „biate plamy“ ?

— Ostatni taki zarys historii Śląska dał Kazimierz Popiołek, sam zresztą z Cieszy­

na pochodzący; jego ojciec, Franciszek Popiołek, też był historykiem ziemi cie­

szyńskiej, w jego pracach też już Śląsk jest solidnie uwzględniony. Ale to jeszcze

wciąż jest za mało. Można dać ogólny zarys

— obiektywny, ale to jeszcze nie daje wszystkiego. Trzeba rozwijać badania his­

toryczne często nad drobnymi sprawami, trzeba trochę jeszcze do archiwów za­

glądać. Cały kłopot młodych historyków w Polsce i na Śląsku to jest nieznajomość języków. Nie znają łaciny, a więc stara do­

kumentacja archiwalna, po łacinie, nie do­

ciera do nich. Nie znają języka niemieckie­

go, żeby móc Się rozprawiać z kłamstwami historyków niemieckich. Oużo jest także dokumentów czeskich, bo język czeski, a raczej morawski, był w pewnych wiekach używany na całym Śląsku — przecież na Górnym Śląsku nawet niektóre akta miej­

skie są spisane w języku czeskim. Ja uważam, że pisanie o Śląsku to nie jest tyl­

ko zadanie polityczne we współczesnym świecie, ale to jest również zadanie we- wnątrznarodowe. Nie można się od tego oddzielać. W Czechosłowacji zresztą też — w Opawie sprowadzono „Slezsky üstav“

do roli takiego małego przyczółka nauko­

wego, zresztą oni tam bardziej zajmują się historią klasy robotniczej niż historią w ogóle. Otrzymuję wydawnictwo tej pla­ ani wzmianki w prasie czeskiej. . .

— Czy w historii Śląska jest może jakiś konkretny okres, konkretna problematyka, którą należałoby bliżej zbadać, wyjaśnić?

— Teraz, kiedy uporałem się już trochę z dziewiętnastym wiekiem, właśnie w „Syn­

dromie śląskim“ przypomniałem między innymi raz jeszcze Walentego Roździeń- skiego, siedemnastowiecznego poetę, bo zawsze pisano o nim jako o człowieku, któ­

ry stworzył jakby rymowany podręcznik za­

wodowy dla górników i hutników, ale jego poetyckość nikogo nie interesowała, utwo­

rem tym zajmowali się głównie mineralo­

[ 2 8 ]

dzy, geolodzy, historycy przemysłu, bo dla nich to była ciekawostka. Więc ja uważam obecnie, że najważniejsze jest rozpoznanie całego okresu międzywojennego, po po­

wstaniach śląskich do roku 1939, bo okres okupacyjny został dosyć solidnie opraco­

wany. Zresztą w historii wciąż jeszcze są kwestie sporne, sprawy drażliwe, kontro­

wersyjne postacie.

— A pan takimi właśnie postaciami lubi się zajmować. Wystarczy przeczytać wspomnia­

ny tu już „Syndrom śląski“ . . . ostrymi polemicznymi akcentami, z przy­

pomnieniem takich postaci, jak Paweł Mu- sioł z Wędryni, który miał przed wojną taki jeden „brzydki“ szczegół w życiorysie. Ale ja staram się doszukiwać pozytywnych ak­

centów w życiu i działaniach tej czy innej osoby. A z Pawłem Musiołem byłem razem w więzieniu — siedział tam, gdzie i ja byłem przez blisko dwa lata, w Katowicach, i tam też został ścięty. Spotkałem się też z Lyso- horskim — przed wojną, kiedy pracowałem jako kierownik literacki polskiego radia w Katowicach. Krótko przed wojną nada­

waliśmy stąd audycje informacyjne w języ­

ku czeskim i słowackim oraz taką audycję miesięczną — „Ćeska hodinka“ się nazy­

wała, była to taka audycja słowno-muzycz­

na, w realizowaniu której pomagali nam uciekający z Czech intelektualiści. Zatrzy­

mywali się często właśnie w Katowicach i między innymi był tu także Lysohorski, był tu także jego przyjaciel z lat młodości, mianowicie Jiri Taufer, niedawno zmarły komunista — on w tej audycji występował jako Jan Nosić, przygotował felietony w języku czeskim, sam je zresztą czytał, bo wtedy nie było jeszcze w radiu takiej tech­

niki, jak dzisiaj, większość programów szła na żywo. Tą czeską audycją zajmowaliśmy się m. in. ja i Hierowski — znany krytyk lite­

racki, dziś już niestety nieżyjący.

— Jeżeli mówi się w związku ze Śląskiem o konfliktach, ma się zazwyczaj na myśli kon­

flikty polsko-niemieckie. A jak na przestrzeni historii układały się stosunki polsko-czeskie?

— Cóż, wiadomo, że każde pogranicze wytwarza konflikty. Nie było od nich wolne także pogranicze polsko-czeskie. Ja jed­

nak uważam, że o wiele ważniejsze od pod­

kreślenia różnic jest szukanie punktów stycznych i dążenie do zrozumienia siebie nawzajem. A jeśli chodzi o stosunki pol­

sko-czeskie w historii, myślę, że są też jeszcze pewne białe plamy, które historycy obu narodów powinni spróbować wy­

jaśnić. Najlepiej chyba byłoby, gdyby się spotkali, przedyskutowali te problemy, żeby te stanowiska nie były zbyt jedno­

stronne. Dla przykładu w wypadku roku dziewiętnastego to raczej Czesi powinni uznać nasze racje, z kolei jeśli chodzi 0 rok trzydziesty dziewiąty, my mielibyśmy raczej słuchać opinii czeskich. Choć w per­

spektywie polityki międzynarodowej wszystkie te problemy powinny być rozpa­

trzone nie tylko w sferze wzajemnych sto­

sunków polsko-czeskich po pierwszej woj­

nie, ale również i w aspekcie polityki międzynarodowej, czym ona zawiniła, jaki miała wpływ na te konflikty czesko-polskie.

Bo po co my mamy na siebie brać — i Cze­

si, i Polacy — całą winę? Były przecież ja­

kieś międzynarodowe wpływy, powiązania, naciski — to powinno się wyjaśnić. Dzisiaj już archiwa z tamtego okresu są otwarte.

— Interesuje pana nie tylko historia, ale 1 współczesność. W tym także współczes­

ność Śląska Cieszyńskiego i polskiej grupy narodowościowej w Czechosłowacji żyjącej na tym terenie.

— Przede wszystkim muszę powiedzieć, że zawsze bardzo mnie drażni, kiedy nazy­

wa się was „Polonią“, bo to są przecież Po-[ 2 9 ]

lacy, którzy emigrowali, a tam, gdzie jest rodzima ludność polska, to przecież nie może być Polonia. Ale nasi dziennikarze to tak poprzekręcali, zwłaszcza młodzi nie mają o tym pojęcia, dla nich Polonia to wszyscy Polacy żyjący za granicą. A jeśli chodzi o waszą grupę narodowościową — z dużym zainteresowaniem śledzę wszyst­

ko, co się dzieje u was. Regularnie czytuję

„Głos Ludu“ — zazwyczaj w redakcji „Pa­

noramy“, „Zwrot“ też otrzymuję, tylko

„Kalendarze Śląskie“ do mnie nie docie­

rają. A szkoda, bo mam cały komplet „Ka­

lendarzy“ z dawniejszych lat, jeszcze z okresu, kiedy wydawał je Paweł Kubisz.

Zresztą z Kubiszem byłem w dużej przy­

jaźni — też był kontrowersyjny, i dla Pola­

ków, i dla Czechów, ale to, co pozostawił, warte jest zainteresowania. Ja kiedyś w te­

lewizji całą jedną swoją gawędę mu poświęciłem i tam pokazałem wartości poetyckie jego twórczości. Właściwie on

— tak jak Kazimierz Tetmajer wprowadził do literatury polskiej podhalańską gwarę

— to on właśnie w gwarze cieszyńskiej stworzył znakomite utwory, buntownicze, bo on zawsze był buntownikiem, do końca życia, co mu na dobre nie wyszło — ale któ­

ryż buntownik jest szczęśliwy w życiu? Tak więc śledzę z zainteresowaniem z niedu­ przypisał mi za dużo bohaterstwa. A ja żad­

nym bohaterem nie jestem i nie chciałem być nigdy, robiłem to, co do mnie należało.

Ale to tak na marginesie. A wracając do te­

matu — uważam, że ta samodzielność kul­

turalna waszej grupy narodowościowej jest może przez was samych ograniczana. Bo dla mnie na przykład jest za dużo folkloru

w tym wszystkim. Natomiast pełne wspar­

cie należy się tym, którzy robią coś nowo­

czesnego, w języku ojczystym. Dlatego na przykład bardzo sobie cenię takiego pisa­

rza, jak Wiesław Adam Berger. To jest no­

woczesna proza — polszczyzna znakomita.

Oczywiście, że to nie ma szans dotrzeć do mas — ale przecież nie tworzymy tylko kul­

tury masowej, tworzymy też kulturę elitar­

ną. Po latach czy po wiekach ocenia się zdolność życiową jakiejś narodowości między innymi po tym, co stworzyła jej elita

— językowa albo artystyczna. Ale rozu­

miem, że oczywiście potrzebne są też te utylitarne, masowe formy wyrażania się we własnej rodzimości. Jakkolwiek, jak mó­

wię, życzyłbym sobie, aby talenty nie ogra­

niczały się tylko do tych utylitarnych. Na przykład Władysław Sikora — mógłby rów­

nież poza tę utylitarność wyjść. Albo Wil­

helm Przeczek — on jest poetą, który się znakomicie mieści w jakiejś wyższej ran­

dze poetyckiej wypowiedzi, poetyckiego wyrazu. Bardzo zresztą jednego i drugiego lubię i cenię. Jest tam tych ta­

lentów nawet więcej, i wśród młodych. Kie­

dyś przyjechała tutaj taka grupka młodych, była tam taka jedna ciekawa dziewczyna, Renata Putzlacher, jeżeli ona wytrwa w tej poetyce, w rozwijaniu swoich umiejęt­

ności, to może z tego coś być. Bardzo mi się też podobała — bo to należy już do lite­

ratury — książka Jana Rusnoka, te portrety miast i wsi, napisałem o niej zresztą bardzo serdecznie w „Życiu Literackim“ . I to są formy, które mimo iż wychodzą z regionu, służą regionowi, ale już zyskały rangę wyższą, już należą do literatury polskiej, narodowej, niezależnie od granic politycz­

nych. A tak między nami — wie pani, co mi się najbardziej podoba w „Zwrocie“ ?

„Wędrówki nazewnicze“ — bo przecież to nie jest tylko ratowanie jakiejś wiedzy, któ­

ra istnieje już tylko u ludu, którą znają tylko ci najstarsi, ale to jest napisane jak po­

wieści detektywistyczne. Ja to czytam jak

W dokumencie Zwrot, R. 40 (1988), Nry 1-12 (Stron 197-200)