• Nie Znaleziono Wyników

Problem. Celem niniejszego tekstu jest rekonstrukcja pewnej koncep-cji cz³owieka zawartej w Nowym Testamencie. Obejmuje ona zarówno czêœæ opisow¹, jak i normatywn¹. Opisowa jest prawdziwa, ale tylko w pewnym zakresie, w pozosta³ym jest fa³szem. Odpowiednio normatywna jest s³usz-na moralnie, ale te¿ tylko w pewnym zakresie regulacji — co do oceny po-zosta³ych okazuje siê ona — wedle naszego dzisiejszego poczucia moral-nego — moralnie bezzasadna b¹dŸ te¿ zgo³a propaguje normy niew³aœci-we moralnie.

Zastrze¿enie interpretacyjne. To, co bierze siê tutaj za model ewan-geliczny, jest, rzecz jasna, pewn¹ interpretacj¹ tekstu Ewangelii. Niczym te¿ innym byæ nie mo¿e. W materiach interpretacyjnych ka¿da teza jest kontrowersyjna i ka¿da mo¿e byæ kwestionowana. Mo¿e wiêc byæ i tak, ¿e proponowana tu wyk³adnia chrzeœcijañskiej koncepcji cz³owieka jest wa-dliwa z czysto intelektualnego punktu widzenia. Uwa¿am jednak, ¿e nie ma jakiejkolwiek w³adzy hermeneutycznej pozwalaj¹cej niezawodnie do-trzeæ do sensu jakichkolwiek tekstów — trzeba siê z tym pogodziæ, bo ina-czej interpretacje nie by³yby tak bezustannie kwestionowane; to przecie¿

bodaj najbardziej ryzykowna metoda badawcza humanisty. Wszystko jest tu spraw¹ lepiej czy gorzej uzasadnionych hipotez, i tylko hipotez. W

ta-71

O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu

kim razie równie¿ „ortodoksyjne” interpretacje tekstów nie s¹ wcale pod tym wzglêdem ró¿ne od „heretyckich”. Fakt, ¿e za jak¹œ interpretacj¹ stoj¹ sprawne organizacje, wielonak³adowe czasopisma, stacje radiowe czy tele-wizyjne jest dowodem jej si³y materialnej, nie jej prawdziwoœci. Ale gdyby nawet taka „w³adza hermeneutyczna” zapewniaj¹ca wgl¹d w sens tekstów istnia³a, to i tak twierdzenie, ¿e posiedli j¹ akurat ci, co okazali siê w da-nym czasie najsilniejsi, by³oby ewidentda-nym nadu¿yciem.

Warto jeszcze zwróciæ uwagê, ¿e nawet gdyby proponowana wyk³ad-nia modelu chrzeœcijañskiego by³a fa³szywa, prezentowanej tu koncepcji

— nieewangelicznemu modelowi cz³owieka — w ¿adnej mierze by to nie zaszkodzi³o. To koncepcja, która próbuje modelowaæ strukturê interakcji ludzkich i wskazuje na pewne zastosowania tego modelu. Czy zaœ model ten zasadnie przeciwstawia siê ewangelicznemu, czy nie, jest spraw¹ dru-gorzêdn¹, bo jeno interpretacyjn¹, a wiêc zwi¹zan¹ z jego stosunkiem do jakichœ tekstów, nie do samej rzeczywistoœci. Myœlê jednak, ¿e przyjêta tu wyk³adnia ewangelicznego modelu cz³owieka jest z grubsza trafna i od argumentacji za t¹ supozycj¹ zaczynam.

Etyka mi³oœci bliŸniego. Naczeln¹ norm¹ etyki chrzeœcijañskiej jest nakaz mi³oœci bliŸniego pojmowany — o ile dobrze rzecz rozumiem — jako obowi¹zek bezwarunkowej i bezinteresownej mi³oœci dla istot wspó³rodza-jowych. Bezwarunkowej, to znaczy okazywanej z góry, bez wzglêdu na to, jak ten, do którego jest ona kierowana, odnosi siê do nas samych. Bezinte-resownej, to znaczy takiej, która nie jest nastawiona na jakiekolwiek ko-rzyœci p³yn¹ce w zamian; mi³oœci siê nie wymienia na nic.

Etyka chrzeœcijañska wyró¿nia siê wszak¿e nie tyle sam¹ ide¹ mi³oœci bliŸniego1, ile niezwyk³¹ konsekwencj¹ w jej rozwijaniu. Mamy wiêc w szcze-gólnoœci obowi¹zek „mi³owaæ nieprzyjacio³y swoje”. Trudno o normê bar-dziej ur¹gaj¹c¹ naszym ludzkim sk³onnoœciom, które ka¿¹ nam, przeciw-nie, nienawidziæ swoich nieprzyjació³, a wiêc o normê bardziej paradok-saln¹. Trudno te¿ o przyk³ad normy wiêkszej. Miar¹ wielkoœci odkrycia — wszelkiego odkrycia, naukowego, artystycznego, moralnego — jest bowiem to, w jakiej mierze ³amie ono nasze stereotypy, w jakiej mierze ur¹ga na-szemu, trywializuj¹cemu wszystko zdrowemu rozs¹dkowi, ukazuj¹c zupe³-nie zupe³-nieoczekiwane, nowe horyzonty. Myœlê, ¿e nakaz mi³oœci zupe³-nieprzyjació³ jest jednym z najsilniejszych ciosów, jakie zosta³y wymierzone w historii kultury ludzkiej w nasze poczucie oczywistoœci. I ¿e do dziœ nasza wra¿li-woœæ moralna nie przetrawi³a tej zaskakuj¹cej normy.

Ewangeliczny nakaz mi³oœci bliŸniego jest norm¹ tak odkrywcz¹, ¿e sk³ania to do przyjrzenia siê jej podstawom poznawczym. Ka¿da bowiem

1Sam¹ tê ideê mo¿na znaleŸæ ju¿ w Starym Testamencie: „[...] bêdziesz mi³owa³ bliŸniego, jak siebie samego” (Kp³. 18, 19).

norma „X-ie (nie) czyñ p” opiera siê na pewnym rozpoznaniu stanu fak-tycznego, a wiêc na pewnej wiedzy o tym, jak jest, a na wiedzy opisowej (naukowej b¹dŸ zdroworozs¹dkowej) o stanie rzeczy p i jego nastêpstwach (ograniczamy palenie, jakiemu oddaj¹ siê miliony ludzi, bo dowiedzieliœmy siê z medycyny, jakie skutki powoduje u pal¹cych i ich otoczenia dym ni-kotynowy itd.). Opiera siê tak¿e na w³asnoœciach, którymi charakteryzuje siê adresat normy X. Dopiero na tej czysto deskryptywnej podstawie nor-ma nakazuje czyniæ coœ, co nor-ma sk³oniæ adresata X normy do przekszta³ce-nia stanu faktycznego p w to, co byæ powinno. Etyka normatywna nie jest tylko projekcj¹ wra¿liwoœci moralnej, lecz zak³ada pewn¹ czysto teoretycz-n¹ wizjê natury ludzkiej. Jest te¿ mo¿liwe, i¿ wielkoœæ moralisty polega przede wszystkim na wielkoœci odkrycia teoretycznego, nad którym nad-budowuje swoje nakazy czy zakazy.

Wizja natury ludzkiej wedle Jezusa z Nazaretu. Przyjrzyjmy siê teraz uzasadnieniu tej zaskakuj¹cej normy nakazuj¹cej nam mi³oœæ do nie-przyjació³. O ile rozumiem, przedstawia siê ono nastêpuj¹co. Mamy ten obo-wi¹zek najpierw dlatego, ¿e nie jesteœmy od naszych nieprzyjació³ wcale lepsi. Ci, którzy nas krzywdz¹, nie s¹ bowiem na ogó³ jakimiœ potworami, jak to sobie dla usprawiedliwienia w³asnej nienawiœci chêtnie wyobra¿a-my. Tak samo wykorzystuj¹ swoj¹ przewagê nad nami, tak samo ci¹gn¹ z niej korzyœci, tak samo sk³onni s¹ tego wszystkiego nie dostrzegaæ, tak samo s¹ wiêc — po ludzku — s³abi. Tak samo — jak i my sami. My bowiem po-stêpowalibyœmy na ich miejscu tak samo, jak oni. „Nie s¹dŸcie, a nie bê-dziecie s¹dzeni; nie potêpiajcie, a nie bêbê-dziecie potêpieni” (£uk. 6, 37—38).

Nasz protest przeciwko krzywdzie, jaka nas spotyka, nie mo¿e wiêc byæ przepojony nienawiœci¹, ju¿ raczej gorzkim zrozumieniem, ¿e mój przeciw-nik to ja sam — na jego miejscu. Dlatego nie wolno mi go „s¹dziæ” — nie jestem lepszy. Wiêcej, jestem taki sam: jeœli ja zajmê miejsce mego krzyw-dziciela, tak samo wykorzystam swoj¹ przewagê nad nim. I sam bêdê „s¹-dzony”. Nie ma wiêc wœród ludzi podzia³u na ludzi o „dobrej” i „z³ej” natu-rze. Ta bowiem jest u wszystkich taka sama: ludzka.

To znaczy jaka? By odpowiedzieæ na to pytanie, trzeba ujawniæ nadzie-jê, na jakiej oparta jest norma „Mi³ujcie waszych nieprzyjació³; dobrze czyñ-cie tym, którzy was nienawidz¹” (£uk. 6, 27). Otó¿ jeœli przezwyciê¿ê nie-nawiœæ do mego wroga, jeœli zdobêdê siê na bezwarunkow¹ i bezinteresow-n¹ mi³oœæ wobec tego, kto mnie krzywdzi, to — powiadaj¹ Ewangelie — nie uczyniê tego nadaremnie. Jeœli bowiem ja zdobêdê siê na to, by mi³o-waæ miast nienawidziæ, jeœli we wrogu swym dojrzê nie drania bez czci i sumienia, lecz kogoœ takiego, jak ja sam, tak samo po ludzku u³omnego, wówczas wykorzeniê w nim nienawiœæ, wówczas i on odpowie ludziom tym samym: bezwarunkow¹, bezinteresown¹ mi³oœci¹. Mo¿e nie mnie samemu odpowie, ale komuœ — odpowie. Mo¿e — w przypadku ludzi szczególnie

73

O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu

zatwardzia³ych w z³oczynieniu — konieczna bêdzie ofiara, by ich z tego stanu wyprowadziæ. Ofiara, a wiêc akt samopoœwiêcenia, który z zasady nie mo¿e liczyæ na odwzajemnienie. Ale ¿adna ofiara nie jest nadaremna

— w planie spo³ecznym. Kto zobaczy brata we wrogu swoim, pozwoli doj-rzeæ mu braci w innych ludziach.

Ta obietnica Ewangelii wsparta jest ju¿ wprost na pewnej teorii natu-ry ludzkiej. Jeœli dobrze rozumiem, teoriê tê mo¿na wyraziæ w jednym zda-niu: natur¹ cz³owieka s¹ ludzie2. I tak, nienawiœæ do innych nie wynika z ¿adnej wewnêtrznej sk³onnoœci cz³owieka, lecz jest wywo³ana, aktualn¹ czy skumulowan¹ w doœwiadczeniu ¿yciowym jednostki nienawiœci¹, jak¹ napotyka ze strony innych ludzi. Ca³kiem podobnie z mi³oœci¹ — im wiê-cej cz³owiek jej doznaje ze strony innych ludzi, tym wiêwiê-cej sam jest sk³on-ny jej udzielaæ. Cz³owiek postêpuje wobec ludzi tak, jak ludzie wobec cz³o-wieka:

Nie s¹dŸcie, a nie bêdziecie s¹dzeni; nie potêpiajcie, a nie bêdziecie potê-pieni; odpuszczajcie, a bêdzie wam odpuszczone. Dawajcie, a bêdzie wam dane; miar¹ dobr¹, nat³oczon¹, utrzêsion¹ i op³ywaj¹c¹ wsypi¹ w zana-drza wasze. Odmierz¹ wam bowiem tak¹ miar¹, jak¹ wy mierzycie.

£uk., 6, 37—38

Dopiero, kiedy wierzy siê w taki mniej wiêcej obraz natury ludzkiej, jasny staje siê — przypuszczam — sens nakazu mi³oœci do nieprzyjació³.

Oto, jak nakaz ten jest wyra¿ony:

Jak chcecie, ¿eby inni ludzie wam czynili, podobnie wy im czyñcie! Je¿eli bowiem mi³ujecie tylko tych, którzy was mi³uj¹, jaka¿ za to dla was wdziêcznoœæ? Przecie¿ i grzesznicy mi³oœæ okazuj¹ tym, którzy ich mi³u-j¹. [...] Wy natomiast mi³ujcie waszych nieprzyjació³, czyñcie dobrze i

po-¿yczajcie, niczego siê za to nie spodziewaj¹c. A wasza nagroda bêdzie wiel-ka i bêdziecie synami Najwy¿szego.

£uk., 6, 31—35

A wiêc moralnym obowi¹zkiem kogoœ, kto wie, ¿e ludzie odpowiadaj¹ nie-nawiœci¹ na nienawiœæ i mi³oœci¹ na mi³oœæ jest to, by nie bacz¹c na do-znane krzywdy, pierwszemu zrezygnowaæ ze swych najbardziej nawet uza-sadnionych roszczeñ i zdobyæ siê na bezwarunkow¹ i bezinteresown¹

mi-³oœæ wobec wroga. Obowi¹zkiem kogoœ takiego jest wiêc przerwanie

b³êd-2To sformu³owanie Gombrowiczowskie, bo te¿ autor Ferdydurke wyrazi³ w swej sztuce ca³¹ teoriê natury ludzkiej. Por. podpisanego, Modele z Gombrowicza. Warsza-wa 2000. Warto zauWarsza-wa¿yæ, ¿e Gombrowicz by³ ateist¹, co samo w sobie jest argumen-tem za niezale¿noœci¹ antropologii Ewangelii od przyjmowanej w niej teologii.

nego ko³a nienawiœci rodz¹cej nienawiœæ. Koœció³ ma byæ wspólnot¹ ludzi, którzy okazuj¹ sobie bezwarunkowo i bezinteresownie mi³oœæ wzajemn¹, a misja jego polega na tym, by uczyæ wszystkich mi³oœci wzajemnej, wy-baczaj¹c doznane krzywdy. Na tym polega zwyciê¿anie z³a dobrem. W gra-nicznym przypadku spo³eczeñstwa ewangelicznego („cywilizacji mi³oœci”) ka¿da jednostka odnosi³aby siê z mi³oœci¹ do ka¿dej.

Bezwarunkowa mi³oœæ czy bezwarunkowa ¿yczliwoœæ? Ju¿ tu napotykamy problem interpretacyjny. Przecie¿ nikt — mo¿e z nielicznymi wyj¹tkami — nie jest zdolny do „bezwarunkowej mi³oœci do ka¿dego”. Co z wojnami, w których ¿o³nierze strzelaj¹ wzajem do siebie i ka¿demu sku-tecznemu trafieniu przeciwnika towarzyszy nie tylko duma zabójcy, ale i ryk radoœci jego towarzyszy broni? A policzmy tylko tych zabójców wszyst-kich wiar, w tym chrzeœcijañskiej, którzy przewinêli siê przez 2000 lat hi-storii naszej ery. A mo¿e pe³na niekiedy pod³oœci walka we wszystkich urzê-dach i firmach o jak najwy¿sze stanowisko oraz radoœæ ich ¿on jest wy-razem mi³oœci do pokonanych rywali? A szmalcownicy kochali i ¿ydów, i SS-manów? S³owem twierdzenie:

(1) ka¿dy cz³owiek jest zdolny do mi³oœci do ka¿dego bliŸniego

jest fa³szem tak jawnym, ¿e trzeba rozumieæ „mi³oœæ” inaczej, na przyk³ad jako bezwarunkow¹ ¿yczliwoœæ do cz³owieka. O tym, ¿e ¿o³nierz nie musi nienawidziæ wroga, oddaj¹c doñ strza³, œwiadczy fakt, ¿e szanuje przeciw-nika za jego dzielnoœæ, ¿e jeœli ten zosta³ ranny, opatruje rany jak umie, przywo³uje swojego sanitariusza, a jeœli przeciwnik zosta³ przezeñ za-bity i jest na to czas, kopie mu grób z podrêcznych patyków, uk³adaj¹c krzy¿ czy gwiazdê Dawida, ¿e pisze sam list do rodziny zabitego z in-formacj¹ o jego dzielnoœci w walce z nim itd. Czy mo¿na powiedzieæ, ¿e

„mi³owa³” tego nieznanego mu cz³owieka i przed, i po zabójstwie? Wszak to nonsens jêzykowy. Ale powiedzieæ, ¿e okaza³ mu ¿yczliwoœæ — mo¿na.

Natomiast o „katolickich” czy „protestanckich” nazistach niemieckich czy

„prawos³awnych” w³asowcach dobijaj¹cych hurtem rannych powstañców warszawskich w zdobytych szpitalikach polowych — tego siê nie da po-wiedzieæ. Podobnie polscy prawicowcy-antysemici nie kochali bynajmniej

¯ydów przed wojn¹, a kryj¹c parê lat póŸniej uciekinierów z getta okazy-wali im z pewnoœci¹ ¿yczliwoœæ. S¹ wiêc mo¿liwe zachowania

niewyra-¿aj¹ce mi³oœci, lecz ¿yczliwoœæ dla ludzi „kochanych” albo „niekochanych”.

S³owem,

(2) s¹ ludzie zdolni do ¿yczliwoœci wobec ka¿dego cz³owieka.

I tak w³aœnie bêdziemy s³owo „mi³oœæ” w nowej ewangelii rozumieæ: jako bezwarunkow¹ i bezinteresown¹ ¿yczliwoœæ. Nakazuje to zreszt¹ Ajdukie-wicza-Davidsona regu³a ¿yczliwoœci interpretacyjnej:

75

O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu

(A-D) interpretator, maj¹c do wyboru dwa rozumienia wypowiedzi t au-tora A, jest zobowi¹zany przyj¹æ tê z nich, która jest lepiej uzasadnio-na w œwietle wiedzy potocznej i/lub uzasadnio-naukowej autora A,

której konsekwencj¹ jest miêdzy innymi:

(A-D)* interpretator — maj¹c do wyboru dwa rozumienia R1 i R2 pojê-cia P z wypowiedzi t autora A, przy czym rozumienie R1 czyni t lub jakieœ z jej za³o¿eñ oczywistym fa³szem na gruncie wiedzy potocznej i/lub naukowej dostêpnej autorowi A, sens zaœ R2 czyni wypowiedŸ

t akceptowaln¹ na gruncie tej wiedzy — ma obowi¹zek przyjêcia sen-su R2 pojêcia P wypowiedzi t.

Zgodnie z t¹ zasad¹ ¿yczliwoœci interpretacyjnej przyjmujeny, ¿e „mi³oœæ”

znaczy w Ewangeliach tyle, co bezwarunkowa i bezinteresowna ¿yczliwoœæ.

Ewangeliczny model cz³owieka: idee. Zr¹b podstawowy ewange-licznego modelu cz³owieka mo¿na wyraziæ nastêpuj¹co: im ludzie s¹ ¿ycz-liwsi dla cz³owieka, tym cz³owiek jest ¿yczliwszy dla ludzi, a im wiêksz¹

¿ywi¹ doñ nienawiœæ, tym bardziej sami staj¹ siê mu nienawistni. Zale¿-noœæ ta nie obowi¹zuje jednak w sposób nieograniczony.

Przede wszystkim nikt, ¿aden cz³owiek, nie jest nieograniczenie dobry.

Dla ka¿dej tedy jednostki istnieje pewien próg ¿yczliwoœci dla innych, któ-rego ju¿ nie przekracza — i to bez wzglêdu na to, jak dalece rosn¹æ bêdzie

¿yczliwoœæ tych innych wobec niej samej. Tym t³umaczy siê, ¿e nie mamy bynajmniej obowi¹zku moralnego ¿ywienia wszystkich g³oduj¹cych kosz-tem wyczerpania w³asnych zasobów, bo zwiêkszony zosta³by w koñcu zbiór g³oduj¹cych o dawcê (i jego rodzinê) nieograniczonej ¿yczliwoœci wobec partnera. Zakres normy nakazuj¹cej ¿yczliwoœæ ma wiêc swój kres górny.

Podobnie, nikt nie jest nieograniczenie z³y. Tak wiêc i nienawiœæ ka¿dej jed-nostki ma swój kres dolny — i to bez wzglêdu na to, z jak¹ nienawiœci¹ bêdzie siê spotykaæ. Dlatego ka¿dego mo¿na wyprowadziæ ze stanu z³oczy-nienia swoj¹ bezinteresown¹ ¿yczliwoœci¹ do niego.

Normalnie wiêc wedle ewangelicznego modelu cz³owieka jednostka od-powiada nienawiœci¹ na nienawiœæ a ¿yczliwoœci¹ na ¿yczliwoœæ; istnieje przy tym w reakcjach typowej jednostki zarówno kres ¿yczliwoœci, jak i kres nienawiœci.

Istniej¹ te¿ ludzie wyj¹tkowi, którzy zawsze zachowuj¹ siê z jednako-wym poziomem ¿yczliwoœci wobec bliŸnich — zarówno w reakcji na cudz¹

¿yczliwoœæ, jak i na obojêtnoœæ czy wrogoœæ. Okreœliæ by ich mo¿na mia-nem dobroczyñców — odpowiada³oby to, byæ mo¿e, pojêciu œwiêtoœci. Nie ma natomiast z³oczyñców, a wiêc ludzi, którzy zawsze reaguj¹ z jednako-wo wysokim poziomem nienawiœci — nie tylko na nienawiœæ, ale i na obo-jêtnoœæ czy ¿yczliwoœæ ze strony bliŸnich. Dlatego w³aœnie, ¿e z³oczyñców

nie ma, ¿e nienawiœæ jest jeno reakcj¹ na z³o, jakie ludzi spotyka, tylko dlatego ka¿dy mo¿e zostaæ ze stanu z³oczynienia wyprowadzony — o ile napotka ¿yczliwoœæ ze strony bliŸnich swoich.

Tako rzecze Jezus z Nazaretu przy proponowanej wyk³adni s³owa

„mi-³oœæ”. Jeœli interpretacja ta jest akceptowalna (oczywiœcie, nic to pewnego), to zauwa¿amy, ¿e Bóg nie jest do niczego w tych sformu³owaniach potrzeb-ny. Obejdziemy siê wiêc bez Niego w poni¿szych eksplikacjach idei Chry-stusa.

Ewangeliczny model cz³owieka: eksplikacja. Sformu³ujmy idee te nieco bardziej wyraziœcie; nie trzeba zastrzegaæ, ¿e to jedna tylko z mo¿li-wych ich eksplikacji. Dana niech bêdzie okreœlona preferencja osoby X po-zwalaj¹ca uporz¹dkowaæ (liniowo, co zak³adamy) pewien zbiór stanów rze-czy; nazywajmy je z tej racji wartoœciami tej osoby, sam ten ci¹g stanów rzeczy nazywaæ bêdziemy zaœ porz¹dkiem wartoœci osoby X. Jeden z tych stanów rzeczy okreœlamy jako neutralny (indyferentny) stan rzeczy osoby X — wyró¿niamy go jako stan równocenny z faktem tautologicznym (a wiêc faktem postaci: (tu i teraz) deszcz pada lub nie pada). Stany rzeczy po-przedzaj¹ce stan neutralny, a wiêc wy¿ej odeñ przez jednostkê X cenione, nazywane s¹ dobrami tej jednostki. Stany rzeczy, które nastêpuj¹ po neu-tralnym stanie rzeczy, a wiêc s¹ ni¿ej przez dan¹ osobê cenione, zwane s¹ z³ami osoby X.

Rozwa¿my teraz osobê Y i za³ó¿my to samo o jej z kolei porz¹dku war-toœci: ¿e rozci¹ga siê od jej najwy¿szego dobra, poprzez stan neutralny, do z³a najwy¿szego dla tej¿e osoby. Stan neutralny jest, zak³adamy dalej, dla rozpatrywanych jednostek to¿samy, natomiast dobra osoby X (aktora) mog¹ siê ró¿niæ od dóbr osoby Y (recypienta) i to samo dotyczy stanów rzeczy uzna-wanych za z³e przez X-a i przez Y-ka; mo¿e te¿ byæ tak, i¿ zbiory wartoœci aktora X i recypienta Y s¹ to¿same, ale ich porz¹dki wartoœci s¹ odmien-ne, bo inaczej waloryzuj¹ jedne i te same sytuacje — na przyk³ad to, co jest najwy¿szym dobrem dla X-a (zajmuje wiêc pierwsz¹ pozycjê w jego porz¹dku wartoœci), jest dobrem poœlednim, a nawet zgo³a z³em, dla Y-ka.

Przyjmijmy definicje: X jest ¿yczliwy dla Y-ka, gdy X sk³onny jest (œwia-domie) realizowaæ dobra Y-ka; X jest wrogi wobec Y-ka, gdy X sk³ania siê ku temu, by (œwiadomie) realizowaæ z³a Y-ka. Otó¿ wedle proponowanej eksplikacji ewangeliczny model cz³owieka utrzymuje, i¿ typowa jednostka przyjmuje nastêpuj¹ce postawy aksjologiczne wobec innych ludzi:

(A1) normalnie, przy obojêtnoœci aktora X, recypient Y jest równie¿ obo-jêtny, im zaœ bardziej X jest wrogi dla Y-ka, tym bardziej Y jest wrogi dla X-a, a tak¿e im bardziej X jest ¿yczliwy dla Y-ka, tym bardziej Y jest ¿yczliwy dla X-a;

(A2) istnieje kres ¿yczliwoœci, jak i kres wrogoœci X-a wobec Y-ka.

77

O potrzebie modyfikacji etyki normatywnej Nowego Testamentu

Proponowana eksplikacja ewangelicznego modelu cz³owieka oparta jest na rozlicznych uproszczeniach. I tak, zak³ada siê przede wszystkim, ¿e ak-tor X jest zdolny spowodowaæ ka¿dy stan rzeczy z porz¹dku wartoœci recy-pienta Y-ka, ¿e porz¹dki wartoœci obu partnerów s¹ liniowe, wyklucza siê wiêc idealizuj¹co przypadki równocennoœci stanów rzeczy tych porz¹dków

— i tak dalej3.

Problemy z interpretacj¹ ewangelicznego