• Nie Znaleziono Wyników

Kontynenty to książka, którą czytam jako zapis procesu sytuowania się podmiotu w międzykulturowej i międzyjęzykowej przestrzeni. Proces ten ma swój począ-tek w nieobjętym tą książką wcześniejszym okresie, w okupacyjnej Warszawie, kiedy Miłosz tłumaczy Eliota i Szekspira, odkrywając nowe możliwości dla swo-jej poezji i dla poezji polskiej w ogóle w obszarze spoza horyzontu, w jakim się dotychczas znajdował. Dalszym ciągiem tej linii poszukiwań i przewartościowań są tłumaczenia powstałe w okresie tużpowojennym w Krakowie oraz pierwsza – nigdy niewydana – antologia, nad którą pracował poeta. W Ameryce, pod wpły-wem lektur i spotkania z innym światem, proces ten nabiera rozpędu: przybysz z tekturową walizką od obserwacji przechodzi do formułowania syntez i krytycz-nych ujęć, wybierając interesujące go wątki, często spoza główkrytycz-nych traktów. Z na-pisanych wówczas tekstów wyłaniają się poglądy Miłosza na kulturę i literaturę amerykańską, które w jego dziele będą ewoluowały, choć pewne ich rysy

pozo-staną trwałe. Co istotniejsze, w teksach z tego okresu kształtują się podwaliny myślenia Miłosza na temat polsko-amerykańskich relacji poetyckich, które w jego późniejszej działalności jako tłumacza i antologisty znajdą konkretne realizacje.

W okresie francuskim podmiot tekstów zawartych w Kontynentach występuje w roli eksperta w zakresie rozumienia i porównywania kultur, przewodnika po międzykulturowych obszarach, który zarazem konsekwentnie dąży do realiza-cji własnego projektu twórczego: w przekładach i konfrontacjach szuka tego, co można z pożytkiem wykorzystać w rozwoju swojego dzieła i w rozwoju polskiej literatury, czyli „gospodarstwa”, za które czuje się odpowiedzialny i które traktuje jako swój szerszy projekt.

Ostatni szkic włączony do Kontynentów, zatytułowany W obronie Europy, jest swoistym domknięciem tych wątków:

Kiedy zobaczyłem swoje przekłady z poezji amerykańskiej w prasie krajowej (przedruk z „Kultury”), doznałem dość mieszanych uczuć. Jeżeli tak się złożyło, że właśnie w momen-cie, kiedy po długiej przerwie literatura w Polsce zaczęła się rozglądać po świemomen-cie, pisałem o Amerykanach, to nie bez ukrytej myśli: przy orientacji polskiej poezji i malarstwa na Pa-ryż, przypomnienie, że warto zapuszczać żurawia i gdzie indziej, wydawało się pożyteczne.

Nadal tak sądzę, jednakże nowi Kolumbowie nie powinni zapominać o paru przepisach podróży [s. 459].

Skąd mieszane uczucia? Przed czym należy Europy bronić? Wszak w tylu miejscach dawał Miłosz wyraz przekonaniu, że to Ameryka jest ośrodkiem ży-wotności i intensywności, w przeciwieństwie na przykład do skostniałej Francji.

Autorowi zależy na przeciwdziałaniu zbyt jednostronnemu rozumieniu podjętego przez siebie międzykulturowego przedsięwzięcia. Nie chodzi mu bowiem o to, by po prostu uznać Nowy Jork za „nowy Paryż”, przemodelować topografi ę centrów wpływów kulturowych, a przy okazji wykreować nowe mity. Taka zmiana ozna-czałaby jedynie popadnięcie w niewolę stylu innego niż dotychczas, a nie twórczą gotowość do dialogu. Obrona Europy to dla Miłosza obrona wartości, których brak jest charakterystyczny dla kultury amerykańskiej i decyduje o jej odmienno-ści od kultury europejskiej. Z tego braku wcale nie wynika, że owe wartoodmienno-ści tracą swój potencjał i wagę.

„Myślenie amerykańskie jest bardziej wulgarne, trzeźwe i plebejskie” – stwier-dza Miłosz [s. 462]; Ameryka jest pogańska w sensie „braku wrażliwości na pierwiastek sacré”, podczas gdy Europa, nawet narażona na amerykanizację pod względem technicznym, jednak przechowuje pierwiastek poczucia sakralności i tragiczności istnienia [s. 464]. Z tych powodów poezja amerykańska, która zresz-tą przecież jest córą literatury europejskiej, nawet jeśli ma „własny wigor i wyraz”

i zasługuje, by ją „jak najwięcej badać i tłumaczyć” [s. 466], musi – zdaniem Miło-sza – pozostać zakotwiczona w europejskiej tradycji myślowej oraz artystycznej.

W tych zdecydowanych wnioskach jest już zarodek późniejszej niechęci do tych

kierunków w poezji amerykańskiej, które ostentacyjnie odwracają się od europej-skich wartości, przez Miłosza bronionych i traktowanych jako zasadnicze jeśli – jak pisze – „uznamy poezję za działalność poważną” [s. 465]. Można nie zgadzać się z tym kategorycznym „musi”, nie to jest jednak w mojej analizie istotne, lecz sposób, w jaki Miłosz defi niuje rolę i funkcję przekładu i znaczenie międzykultu-rowych związków.

Przekład poezji amerykańskiej to zatem przedsięwzięcie, w którym entuzjazm dla nowych odkryć znajduje przeciwwagę w spokojnej ocenie istniejących war-tości. Działalność misyjna, jak poeta określał okres swojej tużpowojennej wzmo-żonej aktywności translatorsko-krytycznej, to nie prosty zamiar przeszczepienia na grunt polski amerykańskich wzorców, aby polscy poeci pisali jak twórcy ame-rykańscy. Przeciwnie: Miłosz ma ambicje nakreślenia obszaru, w którym dojdzie do splecenia tego, co istotne w literaturze europejskiej, a przede wszystkim pol-skiej, z tym, co przychodzi do niej z zewnątrz. Dąży do stworzenia międzykultu-rowej strefy hybrydyczności, w której urodzić się może nowa wartość. Otwarcie na obcość niesie ryzyko, ale i możliwości: zapisem tego doświadczenia jest tom Kontynenty, a różnorodne ślady wyciągniętych z niego wniosków można tropić w dalszym rozwoju przekładowej twórczości Miłosza i innych działaniach w sfe-rze międzykulturowej, jakie podejmował, propagował czy krytykował, w pre-zentowaniu za granicą współczesnej poezji polskiej, w tym własnej, w kampanii

„z poezją polską przeciw światu” i obronie wartości metafi zycznych i historycz-nych w literaturze.

PRZEBIEGŁOŚĆ W DOBIERANIU